To była najdziwniejsza kampania samorządowa od lat, a największe partie grały kartami, które doskonale znamy. Ekspert do spraw marketingu politycznego, dr Mirosław Oczkoś wskazuje, jak po tych wyborach ma się „efekt Tuska” i dlaczego PiS grało na „sierotkę Marysię”.

Choć po wyborach samorządowych wszystkie większe ugrupowania ogłosiły zwycięstwo, to zdaniem eksperta, dr. Mirosława Oczkosia, kampania ta znacząco różniła się od poprzednich samorządowych wyścigów wyborczych. W rozmowie z Gazetą Prawną ujawnia, czemu partie potraktowały nas tak, a nie inaczej.

Czy nadal działa "efekt Tuska"

Zauważył pan w tej kampanii samorządowej jakieś nowatorskie pomysły i ciekawe zachowania polityków największych partii?

W kampanii nie było nic takiego, co by było wyróżniające się, być może jedynie na szczeblu bardzo lokalnym. Wszystkie startujące ugrupowania uwierzyły, że to się jakoś samo załatwi, a poza tym każdy miał inny cel. Koalicja Obywatelska myślała, że to się samo załatwi i niby mają w sejmikach wynik lepszy, niż mieli, a PiS szło z takim założeniem, aby ich nie dobili do końca. I się okazało, że nie dobili. I pewnie dlatego nie było jakichś fajerwerków, poza tym, że w ostatnim tygodniu włączył się Tusk w objazd i to rzeczywiście miało wpływ, choćby w Krakowie.

Czyli dalej działa „efekt Tuska?

Tak, Tusk na razie jest to absolutnie jedyny polityk, który przynosi efekt, bo po drugiej stronie już nawet Kaczyński nie robi takiego efektu. A patrząc dalej, po stronie koalicji 15 października, to ani wyjazdy Hołowni, ani Kosiniaka-Kamysza, ani tym bardziej Czarzastego nie przyniosły żadnych efektów.

Ta kampanie od poprzedniej samorządowej różniła się bardzo, chociażby z tego powodu, że wtedy to był środek rządów Zjednoczonej Prawicy i wówczas bardzo mocno Kaczyński zaangażował znane nazwiska. A w tej chwili, jakby tak popatrzeć po stronie PiS, to w zasadzie nikogo znanego nie było, a nawet jak wystartował pan Schreiber, to się nie ujawniał jako PiS.

A jak oceni pan Warszawę i drugie miejsce Tobiasza Bocheńskiego?

Przy całym szacunku dla pana Tobiasza Bocheńskiego, to, jak został potraktowany, że nawet pan premier Kaczyński nie zapamiętał jego imienia, tylko powiedział „Tomasz Bocheński", już zastanawia. Później zaangażowanie w jego kampanię PiS na poziomie praktycznie zerowym świadczyło o tym, że ta Warszawa i tak jest odpuszczona. Czyli to podejście było takie trochę na „sierotkę Marysię”.

Taktyka wyborcza PiS. Po co partii "sierotka Marysia"?

A cóż to za ciekawa taktyka wyborcza?

To w Polsce jest też dobra metoda, aby mówić, że „nas tak strasznie biją, że Bodnar nas męczy, komisje nas strasznie atakują, a przecież tam nic nie ma i my jesteśmy tacy biedni”. I ludzie mówią, że może rzeczywiście trzeba im pomóc. A dzieje się tak szczególnie dlatego, że PiS ma bardzo fajną sytuację. Bo wiadomo, że każda partia ma swoistych wyznawców, którzy niezależnie, co by się działo i tak na nią zagłosują. I PiS ma właśnie najwięcej tych wyznawców.

Platforma nie ma takich wiernych wyborców?

Jak Platforma coś przeskrobie, to już ich wyborcy dają sygnał, że są niezadowoleni, jak PSL się omsknie, to ludzie też od razu to widzą, a w PiS jest od 25 do 30 procent ludzi, którzy i tak zagłosują na tę partię. I dlatego mniej muszą się starać.