Dziś przez Polskę przetoczy się kolejna fala blokad. Ma pchnąć rząd do zdecydowanych działań. Odbywa się to jednak coraz większym kosztem lokalnych społeczności, w tym biznesu.

Choć inne branże solidaryzują się z rolnikami, to przyznają, że prowadzony przez nich protest zaczyna negatywnie się odbijać na ich firmach. Branża mleczarska mówi wprost o spadku zamówień, od wybuchu protestów nawet o kilkadziesiąt procent rok do roku. Chodzi oczywiście o kontrakty na Wschód, które bywają coraz częściej anulowane, bo przez blokadę granicy towar nie może dojechać na czas. Udział Ukrainy w eksporcie wyrobów mleczarskich, wynoszącym ponad 3 mld zł, stanowi ok. 3 proc. To trzeci pozaunijny rynek.

– Strat z tego powodu nie ma gdzie odrobić. Ubiegły rok ogólnie przyniósł gorszą zagraniczną sprzedaż. Zmalała o ok. 8 proc. Najbardziej na rynek unijny, tu spadek był dwucyfrowy – mówi przedstawiciel jednej ze spółdzielni.

Agnieszka Maliszewska, dyrektor Polskiej Izby Mleka, przyznaje, że sytuacja tego sektora jest coraz gorsza, bo polskie firmy tracą konkurencyjność za granicą. – Transport chłodni na Ukrainę z 20 t sera kosztuje 8 tys. euro, o połowę więcej niż z Holandii, tylko dlatego, że ten ostatni jedzie przez Węgry. Nie musi stać kilka godzin na granicy. Tę wyższą cenę przewozu musimy doliczyć do finalnej ceny na półce dla konsumenta. Ale nie to jest najgorsze. Coraz mniej przewoźników chce wykonywać dla nas zlecenia. Dochodzi już do tego, że polskie towary nie pojawiają się w gazetkach reklamowych działających na Ukrainie sieci. Te bowiem nie mają gwarancji, że towar dojedzie na czas, więc wolą nie ryzykować – opowiada Agnieszka Maliszewska.

Przewoźnicy przyznają, że coraz mniej chętnie jeżdżą za wschodnią granicę, bo i dla nich takie kursy przestały być opłacalne. Szczególnie że coraz trudniej przełożyć dodatkowe koszty na odbiorców czy nadawców towaru.

– Nie zawsze jest to możliwe, a wtedy trzeba wyższe koszty wliczyć w cenę działalności – przyznaje wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Przewoźników w Białej Podlaskiej.

Tylko jak, pytają przewoźnicy, skoro ich marże spadły o połowę. Dziś to ok. 2 eurocenty na kilometrze. A transport jest droższy, bo dłużej trwa, co oznacza wyższe wydatki na paliwo, dniówkę kierowcy. – Podam przykład z ostatniego tygodnia. Mam samochód w Garwolinie, który muszę załadować w Zamościu, bo ma jechać z towarem do Szwecji. Po drodze natrafia na trzy blokady, które musi objechać, na miejsce przyjeżdża spóźniony. Na szczęście nie płacimy kar, bo w kontrakcie taka sytuacja jest traktowana jako siła wyższa. Ale wpływa to na koszty i terminowość zleceń. Bo łańcuchy dostaw są coraz bardziej zakłócone – mówi Rafał Mekler, polityk Konfederacji i właściciel firmy przewozowej.

Firmy transportowe wyliczają, że do każdego kursu dokładają od kilkudziesięciu do kilkuset złotych, w zależności od tego, dokąd jest realizowany. – Istotne jest też to, czy jedziemy płatnymi drogami. Jeśli na skutek objazdów je omijamy, to zyskujemy na opłacie i straty są niższe – mówi jeden z przewoźników.

Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie, mówi, że na razie nie pojawia się zbyt wiele skarg od przedsiębiorców i jeszcze nie występują opóźnienia w otrzymywaniu towaru czy jego wysyłce do odbiorców. – Dwa tygodnie temu zablokowane były drogi wokół szczecińskiego portu, ale byliśmy o tym uprzedzeni i można było odpowiednio dostosować logistykę – mówi Hanna Mojsiuk i dodaje jednocześnie, że znacznie większym utrudnieniem wywołanym przez rolnicze blokady jest dowóz pracowników do firm produkcyjnych działających w zachodniopomorskich specjalnych strefach ekonomicznych (SSE).

– To, czy towar trafi do firmy godzinę, czy nawet pół dnia później, nie ma większego przełożenia na proces produkcyjny. Natomiast jeśli pół zmiany dojeżdża do fabryki o godzinę później, to rodzi to już spore problemy – tłumaczy.

Dodaje, że większość kadry pracowniczej w SSE w Stargardzie, Goleniowie, Barlinku czy Myśliborzu pochodzi z powiatów ościennych, a nawet ze Szczecina. Do hal produkcyjnych i magazynów dojeżdża transportem zbiorowym zapewnianym przez firmy lub parki przemysłowe. – To nie są duże opóźnienia, ale generują spore problemy, bo dotyczą zarówno osób jadących do pracy, jak i z niej wracających. Na razie nie mamy zgłoszeń o opóźnieniach w produkcji, niewywiązywaniu się z realizacji zamówień. Jeśli jednak blokady będą się przeciągać na kolejne tygodnie, to firmy staną przed dużymi wyzwaniami logistycznymi – dodaje Mojsiuk.

W czasie strajków 20 lutego rolnicy zablokowali przejazd karetki pogotowia na węźle drogi ekspresowej S11 w okolicach Koszalina. Aby uniknąć w przyszłości podobnych incydentów, Okręgowa Izba Lekarska w Szczecinie wystosowała pismo do lokalnego komitetu protestacyjnego.

– Otrzymujemy skargi od lekarzy, że trasa między dwoma szpitalami, która normalnie zajmuje godzinę, w przypadku blokad wydłuża się czasem nawet do trzech godzin. Jest to sytuacja skomplikowana, bo lekarze zamiast jechać prostą drogą, omijają protest, przejeżdżając przez mniejsze miejscowości, gdzie często też natrafiają na protest – mówi dr Michał Bulsa, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie. Dodaje, że najbardziej kłopotliwa sytuacja była odnotowana w okolicach Myśliborza czy Stargardu. Ocenia też, że trwające od kilku tygodni protesty oddziałują na pracę lekarzy mobilnych w stopniu „poważnym”. Niektórzy zachodniopomorscy specjaliści medyczni obsługują szpitale w Szczecinie, Choszcznie, Nowogardzie, Myśliborzu, a nawet w Zielonej Górze czy w Gorzowie Wielkopolskim, czyli już w województwie lubuskim.

Firmy przyznają, że w związku z protestami próbują się zabezpieczać. Handel na przykład, przez większe zatowarowanie magazynów, a przewoźnicy przez dodatkowe zlecenia na Zachód i Południe. Jednak wraz ze wzrostem skali blokad działania te są coraz trudniejsze. ©℗