Polska jest stroną traktatu ottawskiego, który zakazuje używania min przeciwpiechotnych. Pojawiają się głosy wzywające do wypowiedzenia go.

Miny przeciwpiechotne mają za zadanie zranienie lub zabicie żołnierzy przeciwnika. Mogą być uruchamiane m.in. poprzez nacisk (gdy ktoś na nie stanie) albo np. zdalnie. Głównym problemem ich używania jest to, że po zaminowaniu terenu ich ofiarami często padają cywile, także po zakończeniu konfliktu zbrojnego. Stąd w latach 90. wiele państw podpisało traktat, który zakazuje ich używania. Do tej pory zrobiło to ponad 160 krajów.

Jednak na podstawie doświadczeń wojny w Ukrainie w marcu ub.r. w Sztabie Generalnym powstał dokument, w którym stwierdzono, że powrót do używania min przeciwpiechotnych jest zasadny. Ale ani za poprzedniego ministra obrony Mariusza Błaszczaka, ani za jego następcy, pełniącego obecnie funkcję Władysława Kosiniaka-Kamysza, wojskowi nie doczekali się odpowiedzi. Spytaliśmy o to w resorcie. – Ministerstwo Obrony Narodowej nie prowadzi analiz odnośnie do wyjścia z konwencji ottawskiej i nie rozważa zabezpieczenia wschodniej granicy RP tradycyjnymi minami przeciwpiechotnymi. Jednocześnie resort obrony stale prowadzi analizy dotyczące sytuacji militarnej w naszym regionie – odpowiedzieli nam urzędnicy z wydziały prasowego resortu.

Ale już np. w państwach bałtyckich temat ten stał się ostatnio bardzo aktualny. „Podejmując decyzję o budowie linii obrony na granicy z Rosją i deklarując możliwość wykorzystania min przeciwpiechotnych, przedstawiciele estońskiego parlamentu otworzyli kwestię ewentualnego wystąpienia z traktatu ottawskiego z 1997 r. Wypowiedzenie go może być koniecznością dla państw bałtyckich, które w obliczu braku głębi operacyjnej będą musiały podjąć działania zmierzające do ochrony swoich terytoriów przed agresją. Dla państw takich jak Polska, które mają inne zdolności do projekcji siły, byłaby to jednak ostateczność” – komentują analityczki Anna Maria Dyner i Stefania Kolarz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Inaczej niż MON na zagadnienie patrzy Michał Dworczyk, były wiceminister obrony, który był mocno zaangażowany w przekazywanie pomocy Ukrainie. – Miny są niezwykle efektywnym i tanim środkiem bojowym. Jeśli poważnie myślimy o przygotowaniu do obrony państwa, to nie można tego pominąć. Zwłaszcza że w ostatnich latach zmieniliśmy koncepcję i zdecydowaliśmy się na obronę każdego metra kwadratowego Rzeczpospolitej – tłumaczy polityk Prawa i Sprawiedliwości. – Bardzo dobrze, że zamówiliśmy mnóstwo sprzętu – artylerię lufową i rakietową czy czołgi – ale ten sprzęt będzie docierał i będzie wdrażany do końca dekady. Jeśli chodzi o szybkie przygotowanie do obrony, to musimy korzystać ze wszelkich dostępnych środków – dodaje Dworczyk, który jest szefem parlamentarnego zespołu ds. wzmacniania odporności RP.

Dziś w ramach cyklicznego seminarium ma zostać poruszona kwestia „inżynieryjnego przygotowania terenu w zwiększaniu potencjału odstraszania”. Przemawiać będzie m.in. ppłk Anatolij Kozel, były dowódca batalionu szturmowego 46 brygady, który będzie opowiadał o walkach pod Sołedarem.

O tym, że kwestia umocnień jest kluczowa, przekonali się Ukraińcy m.in. podczas nieudanej ubiegłorocznej kontrofensywy. Przygotowywana wcześniej przez Rosjan linia Surowikina, czyli zespół okopów, umocnień, bunkrów, betonowych zapór przeciwczołgowych (zęby smoka) i właśnie pól minowych, skutecznie zatrzymała obrońców ukraińskich, którzy często przy okazji szturmów ponosili duże straty. Zarazem dobrze przygotowane pozycje obronne pozwoliły im bronić się wokół Awdijiwki. I choć niedawno się z tych pozycji wycofali, to dzięki umocnieniom zadali Rosjanom olbrzymie straty, które są szacowane na co najmniej kilkanaście tysięcy żołnierzy.

Wnioski wyciągnęły już państwa bałtyckie – w ubiegłym miesiącu w Rydze przedstawiciele Litwy, Łotwy i Estonii przyjęli plan budowy wspólnych instalacji obronnych na granicach z Rosją i Białorusią. – Wojna Rosji w Ukrainie pokazała, że oprócz sprzętu, amunicji i siły roboczej potrzebna jest także fizyczna linia obronna, aby bronić Estonię od pierwszego metra. Podejmujemy te wysiłki, aby obywatele Estonii mogli czuć się bezpiecznie, aby w przypadku pojawienia się najmniejszego zagrożenia być szybko gotowi na różne wydarzenia – wyjaśniał Hanno Pevkur, minister obrony Estonii. Warto podkreślić, że nie ma obecnie w planach minowania tego terenu ani tworzenia stałych zapór, np. rowów przeciwczołgowych.

Jeśli chodzi o polską granicę z Białorusią, to wciąż mamy tam płot i barierę elektroniczną, które mają zatrzymywać i wykrywać tych, którzy nielegalnie przekraczają granice. W połowie lutego premier Donald Tusk mówił, że zabezpieczenie na granicy z Białorusią zostanie wzmocnione. Problemy z perymetrią mają dotyczyć m.in. tego, że system nie rozróżnia zwierząt od ludzi i podnosi alarm także wtedy, gdy w strefie przygranicznej są te pierwsze. Jednak to jest bariera, która ma chronić przed nielegalną migracją, a nie atakiem regularnego wojska. Z kolei na granicy z obwodem królewieckim jest tylko bariera elektroniczna, która składa się m.in. z 3 tys. kamer i specjalistycznych kabli detekcyjnych. Problem jednak w tym, że można je przeciąć. Wzmacnianie granicy z Rosją zapowiedziała także Finlandia, która niedawno dołączyła do Sojuszu Północnoatlantyckiego. ©℗

Szwecja w NATO

Parlament węgierski miał wczoraj ratyfikować umowę dotyczącą akcesji Szwecji do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Kraj ten stanie się 32. członkiem NATO. Akcesja ma wymiar polityczny, bo praktycznie wojsko szwedzkie od lat ściśle współpracuje z wojskami Sojuszu i spełnia natowskie standardy.

Mimo że Szwecja oficjalnie złożyła dokumenty akcesyjne do Sojuszu wspólnie z Finlandią już prawie dwa lata temu, tuż po inwazji Rosji na Ukrainę, do tej pory jej przystąpienie blokowały Turcja i Węgry. Turecki parlament ratyfikował umowę pod koniec stycznia, po tym jak Szwedzi dokonali m.in. zmian w swoim prawie dotyczących organizacji terrorystycznych, szczególnie kurdyjskich. Z kolei w ostatni piątek Budapeszt odwiedził premier Szwecji Ulf Kristersson i przy tej okazji podpisano umowę na zakup kolejnych czterech samolotów Gripen, które produkuje szwedzki koncern Saab.

Dla Sojuszu przystąpienie Szwecji to bardzo dobra informacja, ponieważ w ten sposób Bałtyk de facto staje się morzem wewnętrznym NATO, a ewentualna obrona Litwy, Łotwy i Estonii staje się prostsza. ©℗