Przed premierem i koalicją kilka kluczowych decyzji dotyczących polityki energetycznej.

ikona lupy />
Paulina Hennig-Kloska, minister klimatu i środowiska / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Pierwsza sprawa to wiatraki. Rozwiązania, które w grudniu ub.r. „wrzucono” do ustawy o ochronie odbiorców energii przed wzrostem cen, wzbudziły sporo kontrowersji – m.in. to uzależniające odległość wiatraków od zabudowań od poziomu hałasu turbiny, w związku z czym minimalna odległość mogłaby wynieść nawet 300 m. Entuzjazmu nie wzbudził także pomysł, by elektrownie wiatrowe mogły się stać inwestycjami celu publicznego, albo wprowadzenie dla nich ułatwień w planach zagospodarowania przestrzennego. Ostatecznie cały pakiet dotyczący wiatraków został z projektu ustawy usunięty.

Nowe rozwiązania dotyczące OZE mają wrócić w przygotowanej przez resort klimatu nowelizacji ustawy wiatrakowej. Jak słyszymy, jej projekt będzie wkrótce gotowy i poddany konsultacjom.

Ma pojawić się w nim zapis, że wiatraki będą mogły stać minimum 500 m od zabudowań. Pierwotnie taką zmianę planował nawet rząd Mateusza Morawieckiego, ale ostatecznie skończyło się na 750 m z poprzednio obowiązującej zasady 10H, czyli odległości równej minimum 10-krotnej wysokości wiatraka. Jak wylicza fundacja Instrat, liberalizacja przepisów do 500 m oznaczałaby odblokowanie nawet do 7 proc. powierzchni Polski, co z kolei pozwoliłoby w długim terminie na budowę elektrowni wiatrowych o mocy nawet do 44 GW, czyli ponad 30 GW więcej niż istniejące i przygotowywane instalacje.

Jak wynika z informacji DGP, w ustawie mają się także znaleźć rozwiązania dotyczące wirtualnego prosumenta. Chodzi np. o mieszańców domów czy bloków, którzy nie mają możliwości zamontowania instalacji OZE u siebie, ale mogliby wykupić np. udział w budowanej w innym miejscu i z tego powodu obniżyliby swoje rachunki za energię.

Na tym nie koniec energetycznych wyzwań, bo jak wynika z naszych ustaleń, rząd szykuje się do aktualizacji Polityki energetycznej Polski do 2040 r. – strategicznym dokumencie, nad którym pochylał się także poprzedni rząd. Gabinet Morawieckiego miał przyjąć aktualizację dokumentu, ale ostatecznie nie doszło do tego z powodu sprzeciwu Suwerennej Polski. – Z sektora płyną informacje, że cele w PEP są nierealne. Przy atomie przyjęto zbyt optymistycznie, że pierwszą elektrownię uruchomimy w 2033 r., a mamy sygnały, że bardziej realny wydaje się rok 2035 – twierdzi rządowy rozmówca.

Jeśli chodzi o węgiel, pojawiły się z kolei kalkulacje, że jego zasoby wyczerpią się szybciej, niż założono w PEP. Zgodnie z dotychczasową propozycją węgiel miał ostatecznie zniknąć z polskiej energetyki do 2049 r. W 2030 r. czas pracy jednostek węglowych opartych na węglu kamiennym może wynieść 33 proc., a w 2040 r. – 17 proc. W nowej odsłonie PEP ścieżka do całkowitego wyeliminowania węgla będzie zapewne krótsza.

Za to w zakresie OZE, zdaniem naszego rozmówcy, w PEP przyjęto zbyt pesymistyczne założenia. Gabinet Morawieckiego przewidywał, że w 2030 r. produkcja z OZE może pokrywać 47 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną, a w 2040 r. – 51 proc.

Nowelizacja ustawy wiatrakowej ma być jednym z powodów, dla których branża będzie się rozwijać szybciej, a wytworzonej przez nią energii będzie więcej, niż zakładał poprzedni rząd.

Do kwestii merytorycznych dochodzą personale i związane z koalicyjnym układem sił. Choćby rozstrzygnięcie cichej wojny w rządzie o to, który resort będzie odpowiadał za polski atom. Jak słyszymy, choć resort przemysłu dopiero się tworzy, już zgłasza aspiracje dotyczące nadzoru nad departamentem energetyki jądrowej (DEJ), który obecnie znajduje się w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. – Sądzę, że pod koniec stycznia sprawa ostatecznie się rozstrzygnie, zdecyduje o tym premier – twierdzi nasz rozmówca z Ministerstwa Klimatu. Przejęcie nadzoru nad tym departamentem byłoby istotnym wzmocnieniem dla nowego resortu, którego powstanie Donald Tusk zapowiedział w kampanii wyborczej. Zwłaszcza że inwestycja w pierwsze elektrownie atomowe, choć rozpoczęta jeszcze w czasach rządów PiS, jest kontynuowana i wyjęta spod wszelkich sporów politycznych. W rządzie słychać też głosy sceptyków w zakresie przekazywania DEJ do resortu przemysłu. Wskazują oni, że to ministerstwo będzie zbyt słabe w strukturach rządowych i że powstało z myślą o zielonej transformacji Śląska z wykorzystaniem unijnych funduszy.

Szef rządu ma do rozstrzygnięcia jeszcze jedną kwestię: czy i kto zostanie pełnomocnikiem ds. infrastruktury krytycznej. W poprzednim rządzie najdłużej pełnił tę funkcję Piotr Naimski. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, do tej funkcji są przymierzani związani z KO Grzegorz Onichimowski i Andrzej Czerwiński, ale zdaniem naszego rządowego rozmówcy na razie ich szanse nie wydają się duże. Nie wiadomo, czy Tusk nie zdecyduje się na likwidację tej funkcji. ©℗