Paweł Jabłoński, wiceszef resortu spraw zagranicznych, m in. koordynujący ewakuację Polaków z Gazy, wyciąga w telewizyjnym studiu zdjęcie szeregowego posła Tomasza Zimocha i wkręca nas wszystkich w dyskusję o środkowym palcu, którym Zimoch drapie się po podbródku.

Wiceminister mógłby umacniać nas w przekonaniu, że MSZ jeszcze pozostaje w rękach profesjonalistów – woli jednak włożyć kluczyk do zamka pozytywki i kręcić, by wreszcie popłynęła ukochana melodia z serii „Koziołek Matołek”. Rozumiem, że wielu pisowców pamięta aferę palcową poprzedniej kadencji, kiedy to opozycja prowadziła infantylną krucjatę przeciwko wulgarności. Przez kolejne lata, jak się wydaje, czyhano na sztywność palca po przeciwnej stronie i wreszcie, bingo! Gest posła PO faktycznie nie miał żadnego tzw. kontekstu – ale w antypatycznej logice procesu demokratycznego rzucić kłamstwem, które ma szansę się przylepić, to zwykła sprawa. Przykre to (jakby to było mieć w rodzinie kogoś, kto rzuca, rzuca i robi przerwę, by spokojnie przyjść do nas na wigilię?), nieuniknione. Ale żeby zaraz wiceminister spraw zagranicznych TO robił? Nie ma w PiS – i nie tylko – zwykłych prosiąt do spraw śmierdzących, takich szambiarzy robiących karierę dzięki gotowości podjęcia się każdej g... misji?

Byłoby wielkim optymizmem zakładać, że faktycznie PiS nie ma takich ludzi, a minister Jabłoński po prostu bohatersko podjął się zadania, którego nikt nie chciał. Pesymizm wskazywałby, że może wykonawca bił po łapach innych chętnych, bo chciał się wykazać przed nowym rozdaniem wewnątrz PiS – bo kierunek został zakomunikowany przez Prezesa: zwalczamy niemieckie chamstwo chamstwem tępym i patriotycznym, z głębi dziejów, z krain mrocznych Piasta, Kraka, Lecha... Jak mówią, kandydatem na ministra spraw zagranicznych hipotetycznego rządu Donalda Tuska jest Radosław Sikorski. Człowiek inteligentny, głodny politycznego rewanżu – także na Platformie, której mejnstrim odsunął go w cień – nienawidzący szczerze i z wzajemnością Jarosława Kaczyńskiego. Czy trzeba lepszych kompetencji, by być w rządzie Tuska? Przy okazji Sikorski jest energicznym autorem politzłośliwości, także jako aktywista mediów społecznościowych. Jedne szpile można śmiało uznać za śmieszne, inne raczej za podwórkowe, bywa że dość „jabłońskie” w stylu i smaku.

Oczywiście może być tak, że jako zawodowiec minister Sikorski po prostu stanie się dyplomatą, kiedy założy strój dyplomaty. Zważywszy, że świetnie rozumie się z Romanem Giertychem, a obaj rozbawiają udatnie Donalda Tuska, nie przywiązywałbym się do takiej hipotezy (chociaż nadzieja, wiadomo, umiera ostatnia). ©Ⓟ