Choć jesteśmy dopiero na etapie poprzedzającym termin rejestracji kandydatów na posłów i senatorów, już widać, kto i ile ugrał w negocjacjach dotyczących kształtu list, a kto poległ w przedbiegach.

Niewątpliwym zwycięzcą tego etapu kampanii jest lider Agrounii Michał Kołodziejczak, który zagrał przede wszystkim na siebie i wskoczył na listy Koalicji Obywatelskiej. I to z przytupem, bo przecież będzie jedynką KO w Koninie. Na zeszłotygodniowym wiecu Donalda Tuska we Włocławku lider PO traktował Kołodziejczaka niczym Władysław Kosiniak-Kamysz Szymona Hołownię, a więc niemalże jak równorzędnego partnera. Pozwolił mu nawet wygłosić wcale nie krótką przemowę. Sojusz ten wciąż budzi kontrowersje, zarówno w samej KO, jak i reszcie opozycji. Wszyscy ci sceptycy mają wątpliwości co do lojalności Kołodziejczaka i jego retorycznych wyskoków. – Jeśli na listy ludzi się nie bierze, to nie za to, co już powiedzieli, tylko za to, co dopiero powiedzą – mówi nam ważny polityk jednego z ugrupowań opozycyjnych. Inna sprawa, że ten egzotyczny sojusz może być tylko tymczasowy, a po wyborach zabraknie miejsca w rządzie dla działaczy Agrounii.

Widać też, że Tusk postanowił wykorzystać moment układania list do uporządkowania sytuacji we własnej partii. Przejawem tego może być fakt, że były szef PO Grzegorz Schetyna, choć jeszcze w lutym oceniał, że wystartuje do Sejmu, został jednak wystawiony na wybory senackie. Pytany o to w zeszłym tygodniu nie ukrywał, że to była trudna decyzja, a sam start do izby wyższej określił mianem „ciekawego wyzwania”. W wyborach nie wystartuje też łódzki baron PO Cezary Grabarczyk, nieprzerwanie zasiadający w Sejmie od 2001 r. Da się też zauważyć brak na listach KO Sławomira Neumanna. Powodem nieuwzględnienia Grabarczyka, jak słyszymy, jest fakt, że w marcu został nieprawomocnie skazany na rok więzienia w zawieszeniu za nielegalne uzyskanie pozwolenia na broń. Z kolei Neumann jest jednym z oskarżonych w sprawie dotyczącej domniemanych oszustw przy kontraktacji usług i refundacji zabiegów okulistycznych w klinice medycznej.

Nie da się też nie zauważyć, że popularny sopocki prezydent Jacek Karnowski, lider Ruchu Samorządowego Tak! dla Polski, nie został aż tak doceniony jak Michał Kołodziejczak. A przecież ruch miał być jednym z filarów kadrowych Koalicji Obywatelskiej, zarówno jeśli chodzi o Sejm, jak i Senat. Karnowski otrzymał „dwójkę” w okręgu nr 25, „jedynką” okazała się Agnieszka Pomaska. Słyszymy rozbieżne wersje, dlaczego tak się stało. Zgodnie z jedną z nich Karnowski dostałby „jedynkę”, ale dla Tuska ważniejszy był tzw. suwak pomiędzy kobietami i mężczyznami, a ta układanka w skali ogólnopolskiej ułożyła się w sposób, który odsunął Karnowskiego na drugie miejsce. Inna wersja mówi, że to forma reprymendy dla prezydenta Sopotu i jego ruchu. – Nie wszystkim w PO spodobał się głośny sondaż, który pompował ruch Karnowskiego na trzecią siłę w polskim parlamencie. Tusk nie chciał stworzyć sobie kolejnych lokalnych baronów – słyszymy od jednego z rozmówców. Sam Karnowski twierdzi, że jest zadowolony z kształtu list. – Mamy bardzo silną reprezentację – zapewnia i dodaje, że na listy wciągnięto kilkadziesiąt osób związanych z ruchem samorządowym.

Byliśmy też świadkami dwóch dość spektakularnych porażek na tym etapie kampanii. Mowa o hamletyzujących w sprawie swojego startu Romanie Giertychu i Ryszardzie Petru. Ten pierwszy miał dostać nieformalną propozycję startu z Olsztyna, ale kontrowersyjnego mecenasa bardziej interesował wianuszek podpoznański, na który nie dostał zielonego światła od opozycji. Potem próbował wystartować przeciwko Magdalenie Biejat z Lewicy w Warszawie, ale zrobił badania i uznał, że nie są na tyle dla niego korzystne, by robić coś wbrew Donaldowi Tuskowi. Z kolei Ryszard Petru, jak twierdzą nasi rozmówcy, nie był mile widziany na listach KO, dopóki coś go łączyło z Nowoczesną. – Z jednej strony nie spełnił wymogu, by odejść z tej formacji, a z drugiej jej lider Adam Szłapka też nie chciał hodować sobie konkurenta – mówi osoba z opozycji. Przez moment lewica dopuszczała możliwość wciągnięcia Petru na swoje listy, ale uznano, że jest „zbyt wolnorynkowy”.

Momentami buzuje także we wspomnianej Lewicy. Afera taśmowa wokół posłanki Beaty Maciejewskiej (nagrania wykonane przez jej byłego współpracownika z biura poselskiego) sporo ją kosztowała. Jak słyszymy, pierwotnie to ona miała być jedynką w Gdańsku, ale w tej sytuacji partia postanowiła ją zawiesić, a na jej miejsce wystawić szczecińską posłankę Katarzynę Kotulę.

W PiS duży wpływ na to, kto jest wygranym, a kto przegranym przedwyborczego rozdania, będzie miało to, że partia rządząca może mieć nawet o kilkadziesiąt mandatów mniej w przyszłym Sejmie. Nie dość, że na listach będzie ścisk, to jeszcze do Sejmu chcą wybrać się ministrowie czy współpracownicy premiera, którzy dotąd posłami nie byli. W niektórych okręgach będzie więc wyjątkowo ciasno na listach PiS, stąd np. spekulacje, czy minister kultury Piotr Gliński, startujący dotąd z Łodzi, nie zostanie „spadochroniarzem” w Warszawie, gdzie może mu być trudniej o mandat. Ciasno na listach PiS może być także w Olsztynie czy Radomiu. Na ostateczny kształt list PiS jeszcze poczekamy, ale już dziś widać, że docenieni mogą być Paweł Kukiz (osobiście negocjujący z Jarosławem Kaczyńskim treść porozumienia programowego) oraz poseł formalnie niezrzeszony, ale głosujący z PiS i często bywający w rządowych mediach – Łukasz Mejza.

Najwięcej do stracenia w tej kampanii ma chyba Władysław Kosiniak-Kamysz. Na dziś mało kto na opozycji dałby sobie uciąć rękę za Trzecią Drogę przekraczającą próg wyborczy. Taki scenariusz jest ciągle możliwy i oznaczać może wyborczą katastrofę dla opozycji jako całości. A dla prezesa PSL zapisanie się w historii w sposób, którego żaden lider by nie chciał. Chyba że Trzecia Droga wyprzedzi Konfederację i okaże się faktycznie trzecią siłą w przyszłym parlamencie. ©℗