Współczuję nieco znajomym, którzy przyszłość kraju wiążą z dalszymi rządami PiS. Mają dobre powody – bo PiS walczy o większą suwerenność Polski wobec Brukseli i Berlina, bo buduje nadwiślańskie czebole, bo ktoś się wreszcie zabrał za „kastę” itd. Ale jednocześnie muszą obżerać się cytryną za każdym razem, kiedy prezes Kaczyński np. określa opozycję mianem „potężnego obozu zdrady narodowej”. Jedzą, krztuszą się, kwas łykają, ale cicho sza! Ani słowa krytyki! Przez to łykanie wszystkich ekscesów kierownictwa partyjno-rządowego PiS stał się siłą groźną dla polskiej wolności – tylko kto ma mu o tym powiedzieć, skoro swoi milczą, a głosy obcych to element strategii „obozu zdrady”?

Dobra wiadomość: przekarmionym cytrynami rząd rzucił koło ratunkowe – referendum, które można olać. Kiedy człowiek o chociażby minimalnym wykształceniu czyta referendalne pytanie najeżone określeniami mającymi emocjonalnie wpłynąć na głosującego („wyprzedaż”, „narzucone”, „biurokracja europejska” itd.), widzi tzw. chamówę i po prostu nie wchodzi w tę grę.

À propos, w naszej rodzimej komedii „8 rzeczy, których nie wiecie o facetach” odnajdziemy bez trudu lustrzane odbicie cech naszej polityki. Wypowiedzi głównych bohaterów całkowicie przewidywalne, popisy mimiki i iskrzenia wzrokiem sztampowe, a na dodatek wszyscy niespecjalnie się wysilają, by ukryć to, że grają. Polska, w której dzieje się film, nie istnieje, jest wymyślona, aby „się działo”. Na szczęście film można wyłączyć, a referendum zostawić nawiedzonym. Pytania są i tak skonstruowane wokół programu Prawa i Sprawiedliwości – można po prostu PiS wesprzeć w głosowaniu parlamentarnym i odpuścić komedię „4 rzeczy, których nie wiedzieliście o opozycji”.

Opowieści o tym, że kiedy naród się wypowie w referendum, to już każda władza będzie zmuszona dreptać za jego wynikiem, są wyssane z palca (obrzydliwość, nawiasem mówiąc). Można tak zdefiniować pojęcie majątku narodowego, że nie wolno będzie sprzedać PKiN, ale wolno będzie sprzedać Orlen, nielegalnych imigrantów nie będzie chciała wpuszczać żadna władza w Polsce – haczyk tkwi w legalizacji(!).

Pomysł referendum wziął się stąd, że można wokół kolejnych pytań prowadzić w telewizji publicznej propagandową narrację „Mamy rację, a Tusk nie” – fakt, że telewizja publiczna oraz władza wspólnie stoją na straży polityczno-ideowej jedności partii i narodu, nawet przestał nas dziwić. Dziwi natomiast, że Zjednoczona Telewizja i Prawica nie zaproponowały 60 pytań referendalnych, tak po jednym na każdy dzień kampanii. ©Ⓟ