Oczywiście. Często pojawia się także pytanie: „A co to w ogóle jest Polska Agencja Kosmiczna?”. Towarzyszy temu zazwyczaj dużo niedowierzania. Myślę, że ten problem dotyczy nie tylko kwestii związanych z kosmosem. To jest taka nasza wada narodowa – nie bardzo wierzymy, że sami potrafimy coś zrobić.
Nie jesteśmy drugą NASA i nie jest naszą rolą tę agencję naśladować. Nie planujemy samodzielnie przeprowadzać wielkich misji kosmicznych od A do Z, choć oczywiście uczestniczymy w projektach międzynarodowych. Najważniejszymi zadaniami są jednak wsparcie krajowych działań i koordynowanie przedsięwzięć związanych z rozwojem polskiego sektora kosmicznego. Chcemy, by był on w stanie samodzielnie zaspokajać potrzeby państwa i społeczeństwa związane z technologiami kosmicznymi, a także by mógł zyskownie eksportować. Dlatego pomagamy tworzyć konsorcja zdolne realizować duże projekty i reprezentujemy polski sektor w rozmowach z Europejską Agencją Kosmiczną (ESA) i agencjami innych państw. Na tych działaniach aktualnie się skupiamy.
To, że będziemy mieli drugiego Polaka w kosmosie, jest już w zasadzie pewne. Do dopięcia pozostają natomiast wszystkie szczegóły dotyczące lotu – kiedy, na jak długo, co będzie należało do zadań astronauty. Obecnie trwają rozmowy, ustalamy wszelkie kwestie. Oficjalnie będziemy mogli to ogłosić najprawdopodobniej pod koniec sierpnia, kiedy podpiszemy umowę z ESA.
Cała sprawa jest związana z tym, że Polska zadeklarowała zwiększenie wkładu finansowego do ESA. Ministrowie państw członkowskich co trzy lata spotykają się w Paryżu i decydują, które programy będą realizowane, deklarując na ich realizację konkretne pieniądze. Pieniądze te niemal w 100 proc. wracają do kraju w postaci zamówień dla rodzimych firm. Polska, zwiększając swój wkład, zagwarantowała sobie dostęp do badań przeprowadzanych na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). A jeśli w kosmosie mają być prowadzone eksperymenty polskich inżynierów i naukowców, to jest logiczne, że powinien je przeprowadzać Polak. Część mediów połączyła tę informację z faktem, że dr Sławosz Uznański znajduje się w grupie rezerwowych astronautów ESA. Jego nazwisko jest powszechnie znane i wydaje się on najbardziej naturalnym kandydatem do lotu. Jednak skład każdej załogi ISS zatwierdza międzynarodowy komitet użytkowników stacji, gdzie wiodącą rolę odgrywa NASA. Dlatego musimy cierpliwie poczekać na finał międzynarodowych uzgodnień.
Oczywiście. Każdy astronauta, który leci na Między narodową Stację Kosmiczną, oprócz rutynowych prac związanych z obsługą stacji wykonuje na co dzień szereg eksperymentów. To jest główny cel, dla którego go tam wysyłamy. Już teraz zaprosiliśmy do konsultacji wiele firm i instytucji naukowych, od których zbieramy wstępne propozycje testów do przeprowadzenia. W najbliższych dniach ESA ogłosi formalny nabór tych koncepcji. Razem z Ministerstwem Rozwoju i Technologii będziemy pomagali poszczególnym organizacjom w przygotowaniu ostatecznego kształtu ich propozycji.
Jak najbardziej. Loty na Międzynarodową Stację Kosmiczną odbywają się co kilka miesięcy. Jeśli zależałoby to tylko od nas, chcielibyśmy wysłać Polaka w kosmos jak najszybciej.
„Artemis” to program NASA realizowany przy współpracy z partnerami międzynarodowymi. Rozmawiając z Amerykanami, zawsze powtarzam, że my też chcielibyśmy mieć polskiego astronautę na Księżycu. I szansa na to jest, bo w programie „Artemis” są zarezerwowane miejsca dla astronautów ESA. Pierwszeństwo będą jednak miały kraje, które od wielu lat wpłacają najwięcej do budżetu agencji.
Jeśli się to uda, to raczej pod koniec obecnej dekady. Na udział w najbliższych misjach – Artemis 3, 4 i 5 – raczej nie mamy co liczyć.
Przede wszystkim mamy składkę podstawową, która w ostatnich latach wynosiła 27 mln euro rocznie. Jej wysokość jest wyznaczana proporcjonalnie do dochodu narodowego. Jesienią 2022 r. zadeklarowaliśmy, że w ciągu trzech następnych lat przekażemy dodatkowo 51 mln euro na realizację programów związanych z rozwojem kilkunastu obszarów. Po ostatniej decyzji rządu wkład zwiększymy o kolejne 295 mln euro, które przekażemy w kilku transzach.
ESA przy podziale środków na poszczególne kraje stosuje zasadę tzw. zwrotu geograficznego. Około 90 proc. obowiązkowej składki powinno wracać do kraju w postaci kontraktów dla przemysłu i podmiotów naukowo-badawczych. W Polsce ten współczynnik wynosi ok. 80–90 proc. To jest mechanizm, który ESA stosuje od wielu lat we współpracy z państwami członkowskimi. A w szczegółach wygląda to tak, że zadeklarowane przez dany kraj pieniądze, czyli składka, trafiają z budżetu państwa do agencji. Następnie ESA ogłasza – w formie przetargów – nabór do różnych misji, zapotrzebowanie na konkretne technologie. Zainteresowane podmioty z Polski zgłaszają swoje oferty i jeśli któraś z nich zostaje wybrana, ESA podpisuje umowę na realizację projektu – za odpowiednim oczywiście wynagrodzeniem – i to jest ten moment, kiedy mówimy, że składka wraca do kraju. Dzięki temu w Polsce rozwijają się nowe technologie, nasi inżynierowie pracują przy zaawansowanych technologicznie projektach i misjach kosmicznych. Zdobyte wiedza i umiejętności zostają w kraju i później procentują w kolejnych projektach firm albo podmiotów naukowych.
To inwestycja w przyszłość. Już teraz każdy z nas jest – często być może nawet nieświadomym – konsumentem usług, które są możliwe dzięki ludzkiej działalności w przestrzeni kosmicznej. Prosta rzecz – jeśli oglądamy mecz reprezentacji Polski lub Igi Świątek, zapewnia nam to łączność satelitarna. Kiedy jedziemy na urlop samochodem i korzystamy z nawigacji – umożliwiają nam to znajdujące się setki kilometrów nad ziemią satelity. Jedna z polskich firm niedawno dostała kontrakt na stworzenie aplikacji do znajdowania wolnych miejsc parkingowych na podstawie danych satelitarnych. To z pewnością ułatwi życie wielu kierowcom w miastach. Przykłady, które wymieniłem, to korzyści w skali mikro – pokazuję perspektywę indywidualnego mieszkańca Polski.
Spójrzmy jednak szerzej, czyli na to, co możemy zyskać w skali kraju. Jeden z głównych programów, opiewający na 85 mln euro, zakłada, że ESA pomoże nam zbudować satelity obserwacyjne, zarówno optyczne, jak i radarowe. Dzięki niemu polskie firmy będą w stanie niemal seryjnie produkować wysokiej jakości satelity. A ich zastosowanie przez cały czas się rozszerza: rolnictwo, transport, tele komunikacja, ochrona środowiska, działania kryzysowe, obronność. Wojna w Ukrainie pokazała dobitnie, że wojen nie wygrywa się tylko siłą ognia i masą sprzętu, ale przede wszystkim precyzyjnymi informacjami, które zdobywa się dzięki łączności i nawigacji satelitarnej. Miliony, które teraz możemy zainwestować, zwrócą się w miliardach złotych. Jesteśmy w kluczowym momencie – jeśli teraz nie zainwestujemy w technologie związane z kosmosem, to za kilka czy kilkanaście lat będziemy musieli płacić za nie krocie, kupując je od innych.
Sektor kosmiczny ma szansę stać się dochodową gałęzią polskiej gospodarki. Poszukujemy obszarów najbardziej opłacalnych inwestycyjnie. Ogromne potrzeby widać w obszarze obsługi wszystkiego, co się dzieje na orbicie. Satelitów jest mnóstwo, duża część z nich już nie działa. Trzeba to kontrolować i porządkować – niektóre z nich można naprawić, inne trzeba spalić w atmo sferze. Do tego potrzeba odpowiednich satelitów inspekcyjnych, naprawczych i sprzątających oraz specjalnego wyposażenia. To jeden z kierunków, które nie zostały obsadzone przez wielkich graczy i on mógłby się stać polską specjalnością. Kilka razy w historii zrobiliśmy błąd, że dużo zainwestowaliśmy w obszary, które wcześniej stały się modne. Tutaj mamy szansę wejść do czołówki na samym początku gry. Już jesteśmy w tej czołówce w zakresie rozpoznawania i śledzenia satelitów na orbicie, gdyż Polska dysponuje siecią urządzeń śledzących dostarczającą najwięcej danych w Europie.
Europa dzieli się w tej kwestii na trzy grupy. W pierwszej mamy największych graczy – przede wszystkim Francję, która najwięcej łoży do budżetu ESA, a także Niemcy, Wielką Brytanię, Włochy i Hiszpanię, gdzie są realizowane szeroko zakrojone programy kosmiczne. Do drugiej grupy należą państwa, które mają duże ambicje, ale działają na nieco mniejszą skalę, m.in. Belgia czy Szwajcaria. W trzeciej znajdują się pozostałe państwa, których wkład jest symboliczny. My przez ponad 10 lat członkostwa w ESA przeszliśmy długą drogę i w tej chwili w średniej przeskakujemy z trzeciej grupy do drugiej. Ale w niektórych, i to najbardziej zaawansowanych obszarach, jak zarządzanie wielkimi zbiorami danych (big data) czy komunikacja kwantowa, już jesteśmy w czołówce. ©℗