Tomczyk: Tego typu programy nie są dla deweloperów, są dla ludzi. Deweloperzy będą musieli dostosować się do wymagań rządu i zacząć budować mieszkania w rozsądnych cenach

Z czego – pana zdaniem – wynika problem mieszkaniowy w Polsce?

Z punktu widzenia obywatela największym problemem są dziś ceny, które dla wielu ludzi są zaporowe. W 2008 r. kupowałem swoje pierwsze mieszkanie i już wówczas wydawało mi się, że ceny były wysokie. 10 lat później przeprowadzałem się i było jeszcze drożej. Dziś jesteśmy w sytuacji, w której mieszkańcy Londynu znajdowali się kilkanaście lat temu. Część Polaków, przy takiej polityce rządu, a właściwie jej braku, nigdy nie będzie w stanie kupić mieszkania, bo choćby bardzo chcieli, nie będą w stanie na nie zarobić. Tu potrzebne są pilne działania. PiS zmarnował osiem lat.

Dla osób, które nie posiadają własnego mieszkania, rząd wprowadził Bezpieczny kredyt 2 proc. To dobre rozwiązanie?

Bez wątpienia to krok w dobrym kierunku. Program jest słuszny, bo dzięki niemu ludzie faktycznie będą płacić mniej. Szkoda tylko, że zrobiono to dopiero po ośmiu latach rządów, w kampanii wyborczej! Wcześniej rząd Prawa i Sprawiedliwości nie zrobił nic w kwestii mieszkaniowej. Bylibyśmy w zupełnie innej sytuacji, gdyby przez te dwie kadencje faktycznie coś robiono. A mieliśmy do czynienia z eksperymentami w postaci programu „Mieszkanie plus”, które skończyły się totalną klapą.

W maju br. minister rozwoju Waldemar Buda otwarcie przyznał, że program nie wypalił. Pewnie warto docenić tę szczerość.

Po ośmiu latach nieudanego programu i z ludźmi, którzy cierpią z powodu fatalnych rozwiązań, ich „szczerość” nic nie da. Choć gdybym był złośliwy, to przypomniałbym słowa Mateusza Morawieckiego, który prosił, aby rozliczyć go, jeśli 100 tys. mieszkań z tego programu nie znajdzie się w budowie. Dziś chcemy premiera rozliczyć z tamtej obietnicy, tylko on sam nie jest do tego zbyt chętny. Ktoś powinien ponieść odpowiedzialność w tej sprawi

Porozmawiajmy o waszych postulatach. Platforma Obywatelska chce wprowadzić rozwiązanie, które przypomina Bezpieczny kredyt 2 proc. Tylko oprocentowanie z dwójki zamieniliście na zero. Licytujecie się na obietnice z PiS?

Nie licytujemy. Oba programy podobne są do tego, co jako pierwsi oferowaliśmy już za naszych rządów. Myślę tu przede wszystkim o Rodzinie na swoim. W ramach tamtego programu Skarb Państwa przez osiem lat dopłacał obywatelom do rat kredytu mieszkaniowego. Skorzystało z tego prawie 200 tys. rodzin, więc mieliśmy do czynienia z gigantycznym sukcesem. I tu nie chodzi nawet o to, aby chwalić się liczbami. Udowodniliśmy po prostu, że jesteśmy wiarygodni. Wiemy, co trzeba zrobić, aby te programy mieszkaniowe zadziałały.

Czym zatem kredyt 0 proc. miałby różnić się od Bezpiecznego kredytu 2 proc.? Oprócz oprocentowania, oczywiście.

Maksymalną kwotę kredytu chcemy zwiększyć do 900 tys. zł. Rząd PiS ustanowił próg na poziomie 500 tys. zł, za które może być trudno kupić odpowiednie mieszkanie dla kilkuosobowej rodziny w centrum dużego miasta. Wprowadzilibyśmy za to limit ceny na metr, który byłby zależny od miejscowości, w której planuje się zakup lokalu. Zupełnie inaczej plasują się ceny w Zduńskiej Woli czy Sieradzu, a inaczej w Warszawie. Musi być wprowadzony taki mechanizm. To bezpiecznik, by ceny mieszkań nie rosły ponad miarę. I taki bezpiecznik działał za naszych rządów.

Krytycy waszego programu podkreślają, że stymuluje on popyt, a nie podaż. Urośnie liczba kredytów mieszkaniowych, a nie samych mieszkań. Widać to zresztą już teraz – zaraz po pojawieniu się zapowiedzi Bezpiecznego kredytu 2 proc. ceny mieszkań poszybowały. Jeśli wprowadzicie korzystniejszy mechanizm, chętnych będzie jeszcze więcej. Chcecie napchać kiesę deweloperom?

Właśnie dlatego są potrzebne odpowiednie zabezpieczenia i doświadczenie we wprowadzaniu takich rozwiązań. Kredyt 0 proc. jest tylko jednym z działań. Mamy cały szereg programów, które zgłosiliśmy. Polityka mieszkaniowa jest czymś szerszym i tak trzeba do tego podchodzić. Mamy problem z najmem mieszkań, dostępnością gruntów pod zabudowę, zasobami komunalnymi wymagającymi remontów. Tego typu programy nie są dla deweloperów, są dla ludzi. Deweloperzy będą musieli dostosować się do wymagań rządu i zacząć wreszcie budować mieszkania w rozsądnych cenach.

To, co pan mówi, stoi w sprzeczności z nastrojami w branży deweloperskiej. Gdy Donald Tusk na początku br. zapowiedział wprowadzenie kredytu 0 proc., Józef Wojciechowski, założyciel JW Construction, jednej z największych firm deweloperskich, żartował sobie, że „może to i nawet zbyt duży ukłon” w ich stronę.

Bo nie wiedział o limicie ceny ze metr, który planujemy wprowadzić. Jeśli deweloperzy będą chcieli uczestniczyć w tym programie, będą musieli się dostosować do ram ustawowych. Nam nie chodzi o to, aby z nimi walczyć lub ich wspierać. Staną za to przed dużym wyzwaniem, bo będą musieli budować więcej, a nie będą mogli windować cen, tak jak się to dzieje dzisiaj. Widać to np. w Warszawie, gdzie nie tylko mamy do czynienia z patodeweloperką, lecz także z patocenami. Wzrósł popyt, nie ma żadnej blokady, więc ceny idą w górę. A rząd nie próbuje tego w żaden sposób ograniczać, co jest jakimś absurdem.

Ceny mieszkań to jedna sprawa, mamy też kwestię wydatków publicznych. Borys Budka zapowiadał, że program mieszkaniowy PO w pierwszym roku będzie kosztować ok. 4 mld zł. To cztery razy więcej niż dotychczasowe rozwiązanie PiS. Skąd weźmiecie na to pieniądze?

Sam wzrost PKB i wpływy z VAT powodują, że pieniędzy z roku na rok jest coraz więcej. Poza tym wszystko rozbija się o kwestię dobrego gospodarowania budżetem państwa. Wielokrotnie mówiliśmy, że w ciągu pół roku jesteśmy w stanie ograniczyć wydatki publiczne o 10–15 mld zł. I tego nie trzeba szukać daleko – na samą Telewizję Polską płacimy dodatkowo prawie 3 mld zł. Wystarczy zlikwidować finansowanie TVP czy Polskiej Fundacji Narodowej. Ograniczyć wydatki kancelarii premiera, Kancelarii Prezydenta, Sejmu i całego szeregu innych instytucji, które tak hojnie PiS dotuje. To są setki milionów, a czasem miliardy złotych. Trzeba ukrócić tę niegospodarność. 4 mld zł rocznie to jest relatywnie niedużo, jeśli chodzi o tak poważną sprawę, jak polityka mieszkaniowa.

Lewica, z którą po wyborach chcecie współtworzyć rząd, na kwestie mieszkaniowe patrzy zupełnie inaczej. Nie chcą dopłat do kredytów, stawiają na rozwój budownictwa społecznego. Łączy was w zasadzie jedno – oba wasze programy są bardzo kosztowne. W przypadku stworzenia koalicji który z nich będzie realizowany?

Ludzi należy wspierać w ich dążeniach i trzeba to robić z głową. Trzeba stawiać na rozwiązania pomocowe. Jedno jest pewne – jeżeli po wyborach powstanie nowy rząd, na co głęboko liczę, to Platforma Obywatelska będzie miała w nim największy udział i najwięcej do powiedzenia. A jeśli są dwie partie – jedna dostanie 30 proc., a druga 7 proc. – to wiadomo, że skala zaangażowania w prace rządu będzie proporcjonalna do tego wyniku.

Bardziej pytam o to, czy za wszelką cenę będziecie się bić o tekę ministra odpowiadającego za kwestię budownictwa.

Mamy w tym temacie największe doświadczenie. W sprawie infrastruktury nikt nie zrobił tyle, ile zrobił rząd PO-PSL. Myślę, że sam zna pan ludzi, którzy korzystali z programów mieszkaniowych za naszych czasów. Ja, szczerze mówiąc, nie spotkałem kogoś, kto powiedziałby, że to były złe rozwiązania. Rodzina na swoim, Mieszkanie dla młodych, oprócz tego rozwój sieci autostrad, dróg ekspresowych, orliki. Wiemy, jak to się robi, mamy najlepszych specjalistów. W 2011 r. oparliśmy całą kampanię na haśle „Polska w budowie”, bo naprawdę znajdowaliśmy się w głębokiej przebudowie infrastrukturalnej.

Czyli rezerwujecie tę sferę dla siebie.

Jeśli Lewica albo jakakolwiek inna partia będzie miała dobre pomysły, to będzie mogła z nami współtworzyć tę politykę. My nie zamykamy się na inne rozwiązania. Sami proponujemy przecież, aby przeznaczyć dodatkowe 10 mld zł, które samorządy będą mogły spożytkować na remonty pustych mieszkań komunalnych. Chcemy wprowadzić także dopłaty do najmu w wysokości 600 zł.

Kto mógłby załapać się na te 600 zł?

To wsparcie dla rodzin, które same nie posiadają żadnego mieszkania i najmują lokal od kogoś obcego. W grę wchodzi także kryterium dochodowe. Natomiast powiem szczerze, że traktowałbym to jako rozwiązanie pomostowe. Przede wszystkim w Polsce trzeba zmierzyć się z szerszym problemem na rynku najmu. Myślę tu o funduszach inwestycyjnych, które gromadzą setki albo tysiące mieszkań. Część krajów już dawno uregulowała tę kwestię. A w Polsce nadal panuje eldorado.

Myśli pan o pustostanach?

Nie tylko. Mowa też o firmach, które ostatecznie decydują się wynajmować te mieszkania. Nie można jednak doprowadzić do sytuacji, w której dziesiątki tysięcy mieszkań znajdują się w rękach kilku czy kilkunastu dużych spółek, które dyktują horrendalne ceny najmu w dużych aglomeracjach. Z takim problemem mierzy się Kanada, ale także nasz zachodni sąsiad. Trudna sytuacja na rynku najmu doprowadziła w Berlinie do referendum w sprawie nacjonalizacji mieszkań należących do gigantów mieszkaniowych. My w Polsce musimy zrobić wszystko, aby tak drastyczne kroki nie były potrzebne. I moim zdaniem konieczne byłoby wprowadzenie zakazu lub ograniczenia kupowania mieszkań przez fundusze inwestycyjne na wielką skalę. Po prostu.

I to załatwi problem wysokich cen najmu?

Na pewno częściowo zahamuje dalszy wzrost. Im większe rozproszenie, tym bardziej konkurencyjne ceny. Brak działań w tej kwestii to przyzwolenie na patologię, która doprowadzi do tego, że wynajęcie mieszkania będzie jeszcze trudniejsze, niż jest w tej chwili. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk