W świetle tego sondażu Tusk trafił lepiej - mówi DGP prof. Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

prof. Antoni Dudek / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe
Czy nasz sondaż pokazuje, kto zdobywa serca i umysły wyborców, czy nie?

On pokazuje, że polaryzacja społeczna postępuje, co najlepiej widać w stosunku do pomysłu podwyższenia 500 plus. Generalnie widać, że przeważa ciągle oczekiwanie Polaków, że będzie rozbudowywana polityka społeczna państwa, choć bardziej przejawia się to w ocenach innych pomysłów: renty wdowiej czy bezpłatnych leków.

Można powiedzieć, że obietnice transferów mogą zdecydować o wygranej?

To będzie miało ogromne znaczenie. Dlatego dwie główne formacje zaczęły licytację. Gdyby Donald Tusk uznał na podstawie badań, że pokona PiS na retoryce, że nie można tak rozdawać pieniędzy, to by to zrobił. W świetle tych badań widać, że on uznał trafnie, że musi obiecywać równie wiele, tylko inaczej niż PiS. Stąd się wzięło babciowe, które ma większe poparcie niż waloryzacja 500 plus i dużo zwolenników wśród wyborców obozu rządzącego, gdy z 800 plus jest jednak inaczej. Na tych dwóch przykładach widać, że Tusk w tej licytacji odniósł sukces, co nie znaczy, że to się przełoży na wynik wyborów i że za chwilę Koalicja Obywatelska wyprzedzi PiS czy się z nim zrówna.

Czyli obietnice nie dają gwarancji wygranej, ale ich brak gwarantuje przegraną?

Na pewno ich brak daje gwarancję znacznie słabszego wyniku. Proszę pamiętać, że Konfederacja z hasłami przeciwko transferom walczy o dwucyfrowy wynik, ale nie na poziomie powyżej 20 proc., tylko powyżej 10 proc. Jak widać, Polacy w większości są przekonani, że można dalej rozbudowywać politykę społeczną, to, co ich różni, to kierunek, na co te pieniądze mają iść bardziej, i w świetle tego sondażu Tusk trafił lepiej.

W naszym badaniu nie pytaliśmy o koszty. Czy kampanijna licytacja może nas zaprowadzić na manowce?

W oczywisty sposób nas zaprowadzi. Tylko nie wiemy jeszcze dwóch rzeczy. Po pierwsze, ile jeszcze Polska może się relatywnie bezkarnie zadłużać i ile z tych obietnic będzie realizowanych po wyborach. To będzie zależało od tego, kto wygra. Realizacja nawet części tych pomysłów zwiększy ogólne zadłużenie, a pamiętajmy, że przede wszystkim zadłużamy się na wydatki obronne, które w tym roku biją absolutnie rekordy. Nie mam cienia wątpliwości, że Polska skończy ten rok jeszcze bardziej zadłużona. Ten trend będzie kontynuowany, bo taka jest logika obecnej polskiej polityki.

A przyszły rząd, bez względu na to, kto go utworzy, może się wycofać przynajmniej z części zapowiedzi?

Będzie to bardzo trudne. Po pierwsze dlatego, że – wszystko na to wskazuje – będzie rządem koalicyjnym i będzie miał niewielką przewagę. Choć pewnie opozycji byłoby łatwiej, gdyby Tusk wyszedł po wyborach jako nowy premier i powiedział: zajrzeliśmy do Ministerstwa Finansów, kraj jest rozkradziony, dane, które podawał PiS, były nieprawdziwe, pieniędzy jest znacznie mniej, więc musimy ciąć. Natomiast PiS absolutnie nie ma takiej opcji. Natomiast w każdym przypadku taki scenariusz jest wątpliwy, bo pamiętajmy, że te wybory są pierwszymi z trzech. Zaczyna się wielki sezon wyborczy i takie cięcie kosztów odbiłoby się na wynikach wyborów samorządowych i europejskich, a wreszcie prezydenckich. Jeśli ktoś w ogóle zacznie hamować wielkie wydawanie pieniędzy, to dopiero po wyborach prezydenckich, pod warunkiem że się uformuje w wyniku tego w miarę spójny obóz władzy. Także na razie czekają nas, moim zdaniem, dwa lata licytacji na obietnice. ©℗

Rozmawiał Grzegorz Osiecki