Kontrola miała rozwiązać problem ziarna z Ukrainy na polskim rynku. Tyle że nasze służby nieprawidłowości wykrywały incydentalnie.

Zanim Polska jednostronnie wprowadziła embargo na ukraińskie produkty rolno-spożywcze, lekarstwem na napływ towarów zza wschodniej granicy miały być jego szczegółowe kontrole. Rząd przywiązywał do nich tak dużą wagę, że obietnica wzmocnionych kontroli na granicy znalazła się w 11 punktach porozumienia, które resort rolnictwa podpisał pod koniec marca po rolniczym okrągłym stole.

Jak przebiega kontrola na granicy? Problem polega na tym, że instytucji mających prawo do kontroli jest całkiem sporo. Transporty mogą być sprawdzane choćby pod kątem sprawności technicznej pojazdów. Na granicy funkcjonują jednak trzy główne instytucje, których celem jest dbanie o jakość wwożonych towarów.

Pierwszą jest Inspekcja Weterynaryjna. Zatrudnia ona lekarzy weterynarii, którzy zajmują się kontrolą zboża paszowego – takiego, które jest przeznaczone do produkcji pożywienia dla zwierząt hodowlanych. Weterynarz z IW sprawdza dokumenty przewożonego ziarna i na ich podstawie ocenia, czy konieczna jest kontrola na miejscu. Jeśli się na to zdecyduje, zaczyna się coś, co w żargonie nazywa się „kontrolą tożsamości i fizyczną” towaru.

Tym, co trafia na nasze stoły, zajmuje się już Inspekcja Sanitarna, czyli popularny sanepid. Inspektorzy sanepidu po sprawdzeniu dokumentów pobierają próbki towarów w celu ich przebadania. W przypadku zboża jest sprawdzana np. zawartość pestycydów. To właśnie taka kontrola spowodowała problemy ukraińskiego zboża na Słowacji, jeszcze przed wprowadzeniem przez Polskę embarga. W jednej z partii wykryto ślady chloropiryfosu, od trzech lat zakazanego w UE.

Kolejną instytucją jest Państwowa Inspekcja Roślin i Nasiennictwa (PIRiN). Jej zadaniem jest m.in. sprawdzanie ziarna do zasiewu i towarów pochodzenia roślinnego. Tutaj też podstawą kontroli jest dokumentacja dostarczona przez przewoźnika. Jeśli wzbudza ona wątpliwości, kontrolerzy pobierają próbki do dalszej kontroli.

Do momentu zamknięcia numeru dostaliśmy odpowiedź z dwóch instytucji: PIRiN-u i sanepidu. Spytaliśmy o przeprowadzone przez nie kontrole w terminie od 1 stycznia do 31 marca tego roku. PIRiN informuje, że w tym okresie na przejściach granicznych w Korczowie, Medyce i lotnisku Rzeszów-Jasionka sprawdził 537 przesyłek. Intensywność kontroli przez ten czas była podobna: w styczniu było ich 184, w lutym 166, a w marcu 187. Jak informuje PIRiN, skontrolowano m.in. „drewno dębowe i jesionowe, róże – kwiaty cięte, ogórki, pomidory, jabłka, chrzan, żurawina i inne, nasiona kukurydzy do siewu i nasiona cebuli”. Nieprawidłowości? Wykryto jedną. Nasiona cebuli miały nieprawidłowe informacje zawarte w „świadectwie fitosanitarnym wydanym przez ukraińskie służby fitosanitarne”. „Przesyłka nie została wprowadzona na terytorium RP” – informuje PIRiN.

Sanepid, ustami Granicznego Inspektora Sanitarnego w Przemyślu, informuje z kolei o 2699 kontrolach przeprowadzonych od 1 stycznia do 31 marca. W styczniu sprawdzono 896 przewozów, w lutym 914, a w marcu 889. „W związku z niespełnieniem wymagań co do jakości zdrowotnej określonej w przepisach prawnych odrzucono na granicy 5 partii towarów niespełniających tych wymagań” – pisze przemyski sanepid w odpowiedzi na nasze zapytania. Nie podaje jednak szczegółów, np. czego konkretnie dotyczyły nieprawidłowości i jakich produktów.

Sanepid sprawdza ukraińskie towary nie tylko na granicy. „Główny Inspektor Sanitarny polecił przeprowadzanie dodatkowych, interwencyjnych kontroli przez organy terenowe” – pisze rzecznik GIS w odpowiedzi na nasze pytania. Przyniosło to efekt w postaci dodatkowych 200 kontroli przeprowadzonych w całym kraju. W 30 przypadkach pracownicy Sanepidu przekazali sprawę inspektorom innych służb, głównie IW. W dwóch sprawy trafiły do prokuratury.

Pozyskane przez nas dane w żadnym razie nie dają pełnego obrazu tego, jak wyglądała kontrola ukraińskich towarów przed wprowadzeniem przez Warszawę embarga (sanepid zaznacza np., że nie uwzględnił danych z przejść w Dorohusku i Hrebennem). Jednak w całym ub.r. sprowadzono do Polski z Ukrainy ok. 2,5 mln t samego ziarna. O kilkaset procent wzrósł też import choćby jaj. Ogółem minister rolnictwa Robert Telus ocenia, że w Polsce jest o ok. 4 mln t zboża za dużo. Pytanie, czy nasze państwo jest na tyle sprawne, by zmierzyć się z taką falą importu, pozostaje więc otwarte. ©℗