Niestety, realizm polityczny ma to do siebie, że zachęca do dziwactw intelektualnych. Anno Domini 2022 tworzył wymyślne teorie mające odepchnąć od mózgu straszną prawdę – że Putin wybrał wojnę, by odbudować imperium rosyjskie. Do początków 2023 r. „realiści” wyprodukowali niezliczoną liczbę narracji mających zniechęcić narody Europy do wspomagania Kijowa zaatakowanego, na rympał i na chama, przez Rosję. Zatem, słyszeliśmy, że Putin zaraz wojnę wygra i nie ma się co mieszać w „tamte sprawy”.
Słyszeliśmy, że nie chodzi o Ukrainę, lecz o pokazanie NATO, że nie uwzględnia rosyjskiej wrażliwości. Nie obyło się bez wezwań, by nie karać Rosji za może nieco przesadzoną reakcję, bo to zaboli ruskie serca – lepiej ukarać Ukrainę, bo jej sercem nikt się przecież nie przejmie. Przenikliwie odkrywano, że za przedłużanie wojny odpowiadają USA, a działania rosyjskie skończyłyby się bardzo szybko, gdyby Waszyngton nie wysyłał broni Kijowowi. Pochwały zbierał Orbán „za jakże mądre” negowanie potrzeby wspierania sił zbrojnych Ukrainy. Doceniano też przywódców Chorwacji, jawnie promoskiewskich. A co z polityką obrony ukraińskiej niepodległości? „Romantyczne zrywy”, jak pisze naczelny „Do Rzeczy”, w tym samym numerze, w którym ukazał się artykuł Semki.
Nic w narracji dziwakorealistów nie trzyma się realiów. Putin chce wojny, a nie demonstracji, i eskaluje działania, bo tak chce, a nie musi. Jego wojska mordują cywilów i bombardują miasta, a przestaną, jak Kreml przegra wojnę. Orbán wyprowadził Węgry z naturalnego dla tego kraju aliansu państw Europy Środkowo-Wschodniej i stracił wiarygodność jako sojusznik (również Polski!) w NATO.
Tak zwana realistyczna narracja w sprawie wojny jest realistyczna tylko z jednego kierunku: rosyjskiego. Realnie wspiera Putina. Szczęśliwie prorosyjska opcja polityczna i publicystyczna jest w Polsce wciąż na marginesie. Szkoda tylko, że wzbudziła ona zamieszanie wokół terminu „realizm”. ©℗