- Jest szansa, że po czterech latach turbulencji kolejny rok – 2024 – będzie pierwszym spokojnym, z powrotem na zrównoważoną ścieżkę wzrostu - mówi Paweł Borys.

Co nas czeka w 2023 roku - wielkie hamowanie w gospodarce?

Nowy rok powinien przynieść miękkie lądowanie po trzech latach szoków gospodarczych. Od rozpoczęcia pandemii wchodzimy z jednego kryzysu w kolejny - od recesji przez kryzys energetyczny, przerwane łańcuchy dostaw, po wojnę i inflację. Pierwsze półrocze 2023 r. będzie zapewne trudne, bo inflacja będzie miała szczyt, a wzrost gospodarczy spowolni w okolice zera. Ale w drugim półroczu zobaczymy silne hamowanie dynamiki cen poniżej 10% oraz spodziewam się ożywienia gospodarczego. Co kluczowe rynek pracy będzie stabilny, czyli nie musimy obawiać się o silny skok bezrobocia. W pandemii mieliśmy szybkie odbicie gospodarki w kształcie litery V, a teraz poprawa koniunktury będzie stopniowa i ten cykl bardziej przypomina U. Jest szansa, że po czterech latach turbulencji kolejny rok, 2024, będzie pierwszym spokojnym z powrotem na zrównoważoną ścieżkę wzrostu.

I nie szykują się do lotu jakieś kolejne czarne łabędzie? Była pandemia, teraz wojna.

Ryzyk w otoczeniu Polski nie brakuje od napiętej sytuacji na Bliskim Wschodzie, pełzającego kryzysu zadłużenia krajów rozwijających się, napięcia w sektorze bankowym i energetycznym w Europie po agresywne działania Rosji. Oczywiście, duży wpływ na 2023 rok będzie miało rozstrzygnięcie w styczniu kwestii KPO. Zakończenie sporu o praworządność z UE wzmocniłoby nasze gospodarcze fundamenty, bo nie chodzi tylko o KPO. Pewność 770 mld zł unijnych środków z kolejnej perspektywy finansowej i z KPO oraz wzmocnienie wizerunku z perspektywy inwestycyjnej wzmocniłaby złotego i ustabilizowała deficyt handlowy, także w związku z tym, że kupujemy broń i - po wysokich cenach - surowce. Bylibyśmy też spokojni 0 wysoką dynamikę inwestycji na kolejne cztery lata. Brak porozumienia w sprawie KPO to destabilizacja polityczna, waluta pod presją osłabienia, droższy dług, a tempo inwestycji słabsze. Dlatego styczeń jest ważny dla scenariusza gospodarczego.

Zarządzany przez PFR system prefinansowania reform z KPO pieniędzmi ze tarczy nie jest wystarczającym zabezpieczeniem w kontekście przyszłego roku?

Oczywiście, że KPO to nie jest być albo nie być polskiej gospodarki. Niemniej jest ono finansowane głównie przez kraje bogatsze, a Premier Morawiecki uzyskał bardzo korzystne warunki dla Polski. KPO jest więc dla nas bardzo opłacalne. Prefinansowanie przez PFR zabezpiecza nas przed opóźnieniem i przez to ryzykiem braku możliwości wykorzystania tych środków, ponieważ trzeba je wydać do 2026 roku, a wiele inwestycji wymaga 3-4 lat. Rozpoczęcie KPO po wyborach bez prefinansowania przez PFR oznaczałoby utratę nawet połowy z 160 mld zł środków. Szybki start KPO to też pobudzanie koniunktury w momencie spowolnienia. Dodatkowo fundusze KPO mają duże znaczenie z perspektywy waluty i rachunku obrotów bieżących, czyli finansowania powstałego w czasie wojny deficytu. To czynnik ryzyka ważniejszy niż sytuacja fiskalna. Bo ta jest pod kontrolą, wbrew twierdzeniom niektórych ekonomistów. To co bardziej niepokoi to powstały od wybuchu wojny deficyt handlowy na poziomie 4 proc. PKB. Na szczęście napływają inwestycje bezpośrednie, ale brak KPO oznaczałby zmianę sposobu finansowania zewnętrznych potrzeb pożyczkowych Polski. Zapłacilibyśmy wtedy więcej za ryzyko, a w sytuacji turbulencji na rynkach finansowych waluta byłaby łatwiejszym celem ataków. To nie oznacza, że od razu wpadlibyśmy w kryzys, bo mamy solidne fundamenty, ale napływ środków z UE jest obecnie brakującą cegiełką do zbudowania naprawdę pozytywnych perspektyw rozwoju na kolejne lata.

Niektórzy ekonomiści biją na alarm. Dług nominalnie rośnie szybko, deficyt jest duży. Apokalipsa w finansach jest blisko?

To raczej apokaliptyczne kłamstwo! Dane są jednoznaczne. Dług całych finansów publicznych tj. z funduszami PFR i BGK, na koniec tego roku spadnie do ok. 50 proc. PKB i będzie istotnie niższy niż 54,2% w 2016 r. pomimo ponad 300 mld zł kosztów pandemii, wojny i kryzysu energetycznego. Deficyt finansów publicznych w 2021 i 2022 oscyluje wokół 3% PKB co daje nam jedne z lepszych paramentów fiskalnych w UE. W tym roku pojawiała się tzw. premia inflacyjna, ale rząd przeznaczył ją na działania osłonowe dla gospodarstw domowych i firm w związku z wysokimi cenami energii. Jeszcze przed pandemią dług spadł do zaledwie 45 proc., mieliśmy więc solidny bufor finansowy. To efekt uszczelnienia systemu podatkowego i redukcji luki VAT-owskiej, a także silnego wzrostu gospodarczego. Ostatnie 3 lata to dla wszystkich trudny czas, ale naprawdę udaje nam się skutecznie radzić z tymi wyzwaniami! Wzrost dochodów realnych Polaków mierzony PKB jest najwyższy względem 4 kwartału 2019 w całej UE, przy praktycznie braku bezrobocia w sytuacji przyjęcia miliona uchodźców. Takie są fakty, które powinny dawać nam poczucie bezpieczeństwa i nadzieje, że ten koszmar pandemii i wojny wkrótce minie, a my przejdziemy przez ten okres względnie suchą stopą. Nie mówię tego, kierując się urzędowym optymizmem, ale codziennie jesteśmy zalewani złymi i często nieprawdziwymi informacjami. A nie jest tak źle jak się mówi, choć nie tak dobrze jak byśmy chcieli. Warto z większym optymizmem zacząć w nowy rok.

Czy na 2023 rok mamy bufor na wypadek, gdyby znów trzeba było interwencyjnie wydać kilkadziesiąt miliardów złotych, np. na jakieś dodatki osłonowe, tarcze itd.?

Dziś jest na pewno trudniej niż przed pandemią. Dużo tego bufora wydaliśmy na dotychczasowe działania kryzysowe, ale to nie jest tak, że go nie mamy. Jesteśmy wśród 7 krajów w całej UE z najniższym długiem publicznym w relacji do PKB. Ponadto, w ostatnich latach rząd bardzo mocno zredukował zadłużenie zagraniczne, poprawiła się pozycja inwestycyjna Polski, polskie obligacje są niedoważone w portfelach funduszy międzynarodowych. Jeśli celowo ograniczamy płynność złotową, by obniżyć inflację, to rząd ma tu olbrzymią przestrzeń do działania na rynkach zagranicznych. Tu kolei będzie można płacić niższy koszt, jeśli inwestorzy zobaczą np. porozumienie w sprawie KPO.

Na ile ocenia pan szanse na odblokowanie KPO, także w kontekście falstartu z ustawą o SN? Projekt wpłynął do Sejmu, a po kilku dniach został zamrożony.

Premier Morawiecki doskonale rozumie obecne niełatwe otoczenie geopolityczne i gospodarcze Polski oraz opłacalność KPO dla naszego kraju. Dlatego słusznie wspiera zakończenie sporu z UE, żeby wzmocnić nasze fundamenty i mobilizować środki finansowe, które m.in. są potrzebne na obronność. Nie ma suwerenności bez silnego potencjału ekonomicznego, bo bez niego nie stać nas nie tylko wojsko, ale także inne wydatki społeczne. Zgłaszając szybko projekt rząd chciał zapewne spełnić kamienie milowe KPO jeszcze w tym roku, żeby w grudniu wysłać wniosek o płatność. Jak widać projekt ustawy wymaga szerszych konsultacji. Konsekwencją przesunięcia prac nad tą ustawą jest to, że trzeba będzie połączyć drugą i trzecią płatność w jedną, bo wnioski o płatność można składać tylko dwa razy w roku. To komplikacja, ale nie z kategorii tych nie do przejścia. Nie powoduje to utraty jakichkolwiek środków. Brak zgody na kompromis z UE na pewno nie leży w interesie Polski. Oczywiście zmiany prawne muszą być zgodne z Konstytucją i sensowne z perspektywy systemu wymiaru sprawiedliwości. Nie mogę jednak wyobrazić sobie sytuacji, że nie da się stworzyć takich przepisów przy dobrej woli stron i przeciąć ten węzeł gordyjski. Opozycja wzywa do uruchomienia KPO i spełnienia warunków Komisji Europejskiej w sprawie wymiaru sprawiedliwości. Tym samym jest oczywiste, że takie zmiany prawne powinna poprzeć. Dobrze, jeżeli powstałby szerszy kompromis polityczny wokół tak ważnej dla interesów Polski sprawy. Brak poparcia byłby historycznym błędem.

Ile środków z KPO napłynie w 2023 roku, jeśli uda się osiągnąć porozumienie?

My się przygotowujemy na to, że wartość inwestycji z KPO w 2023 roku to ok. 20 mld zł, czyli 0,8 proc. PKB. Z kolei KPO i środki unijne w kolejnych trzech latach podniosą o 1,5 pkt. proc. nasz wzrost gospodarczy. To także zdecyduje o tym, czy będziemy rosnąć w tempie 2,5 czy 4 proc. PKB. Poza tym uważam, że w sytuacji, gdy wielu inwestorów myśli o skracaniu łańcuchów dostaw na świecie, decyduje, gdzie umiejscowić inwestycje, Polska może być jednym z większych beneficjentów tej ponownej reindustrializacji Europy. Ale musimy inwestować w konkurencyjność, bezpieczeństwo, transformację cyfrową i energetyczną oraz infrastrukturę. Zachód, w związku z wysokimi kosztami np. energii, szuka oszczędności. Dlatego takich firm jak Mercedes, inwestujących w Polsce, może być więcej.

A w ściąganiu tych inwestycji nie przeszkadza nam etykieta kraju przyfrontowego?

Już płacimy premię za ryzyko. Już teraz to widać we wzroście oprocentowania długu, dobrze to pokazuje CDS ( red. instrument pochodny zabezpieczający przed ryzykiem niewypłacalności dłużnika), przed wojną wynosił około 40 pkt. bazowych teraz jest o 1,2 pkt proc. Ale dziś jesteśmy po właściwej stronie muru. Jesteśmy członkiem NATO i UE. Poza tym, Korea Południowa od 50 lat jest krajem frontowym, a świetnie się rozwija. Co więcej, jak zakończy się wojna i Ukraina zacznie odbudowę, Polska stanie się naturalnym hubem dla tego procesu. A to zmieni układ gospodarczy w Europie, z korzyścią dla nas. Środki unijne, skracanie łańcuchów dostaw i zakończenie wojny - to trzy megatrendy, które mogą znacząco podnieść tempo naszego wzrostu w tej dekadzie. Kontynuując noworoczny optymizm, możliwie, że pomimo fatalnego początku lat 20-tych całą dekadę wygramy jako kraj bezpieczny i szybko się rozwijający. wiemy, że udało się skutecznie ochronić nasz potencjał ekonomiczny działaniami antykryzysowymi i nie grozi nam stracona dekada jak w krajach południa Europy, ale pytanie, czy go teraz dobrze wykorzystamy. Część tej odpowiedzi poznamy w styczniu w kontekście KPO.

A nie obawia się Pan, że takim negatywnym megatrendem okaże się jednak Putin?

Rosjanie są agresywni wobec sąsiadów od 400 lat. Rzeczywiście nie widać w tym narodzie chęci stworzenia otwartego, demokratycznego i przyjaznego państwa. Pod przykrywką kilku utalentowanych pisarzy i baletu, kryje się w kulturze tego kraju jakiś straszny prymitywizm i brak poszanowania życia ludzkiego. Dominuje imperializm o podłożu panslawistycznym. Komunizm był chociaż jakąś, choć utopijną i też ostatecznie totalitarną ideą, ale dzisiejsza Rosja przypomina bardziej bezideowe państwo mafijne. Badania nad systemami gospodarczymi wskazują, że taki oligarchiczny kraj prędzej czy później straci swój potencjał ekonomiczny, dzisiaj budowany głównie na surowcach. Ale popyt na surowce spadnie w związku z transformacją klimatyczną. To może oznaczać upadek Rosji w tym stuleciu. Ale nie można dzisiaj jeszcze nie doceniać rosyjskiego potencjału militarnego i dlatego musimy inwestować w nasze bezpieczeństwo, bo zarówno w scenariuszu braku upadku reżimu Putina, jak i jego upadku mogą temu towarzyszyć poważne zagrożenia. Dlatego w całym regionie czeka nas co najmniej dekada zbrojeń. Co do Ukrainy to z całego serca życzę im wygranej i wyparcia Rosji ze swojego terytorium. Jeżeli armia rosyjska do 2 kwartału nie odniesie sukcesów, a znajdzie się w defensywie pomimo mobilizacji to taki pozytywny scenariusz będzie realistyczny. Ale potrzebne jest maksymalne wsparcie dla Ukrainy tu i teraz, której ludność przeżywa straszne momenty.

Trwałym trendem nie jest wzrost inflacji i stóp? Jakie mogą tego być efekty?

Zawsze jak USA podwyższają stopy, to świat od odczuwa wstrząsy. A Amerykanie idą mocno ze stopami w górę, co powoduje odpływ kapitału z innych rynków i zmusza do płacenia więcej za dług. Szacuje się, że blisko 50 krajów rozwijających się jest zagrożonych kryzysem niewypłacalności. Niestety kraje naszego regionu również, w pierwszej kolejności Węgry. Co istotne, aż 40 proc. długu tych krajów trzymają Chiny. Dość niepokojąco wygląda sytuacja południa Europy i Wielkiej Brytanii. Te pierwsze już borykają się z napięciami, bo są obciążone długiem i mają słaby wzrost gospodarczy. Z kolei rentowności obligacji Londynu przypominają poziom z czasu, gdy odchodziła Liz Truss. Problemy mają też banki europejskie. Przepraszam, ale jest takie powiedzenie na rynkach finansowych, że jak jest odpływ, to widać, kto pływał bez kąpielówek. W 2023 roku się o tym przekonamy. Polska przeżyła boleśnie odpływ kapitału na początku lat 80-tych i wtedy nadmierne kredyty zagraniczne epoki Gierka doprowadziły do bankructwa. Stało się wtedy podobnie w wielu krajach na świecie, głównie w Europie Centralnej i Ameryce Południowej. Przy ponownym skoku stóp procentowych w USA miał miejsce kryzys rosyjski. Teraz Polsce nie grozi taka sytuacja. Niemniej wiele krajów przechodzi poważne turbulencje. Zbankrutowała Sri Lanka oraz praktycznie Argentyna i Egipt. Bardzo trudnym położeniu jest Turcja i Węgry oraz dziesiątki innych krajów. Niestety ten kryzys dotyka także silnie kraje bogatsze jak Włochy, Japonia, czy Francja, a nie takie Indie, czy Chiny. To oznaka zmiany światowego ładu gospodarczego.

Może dlatego, że kraje europejskie są zaangażowane w konflikt i są bliżej niego?

W dużej mierze to prawda. Dług to jeszcze efekt Kryzysu Finansowego i nadmiernego zadłużania się przy wchodzeniu do strefy euro oraz pandemii. Natomiast skok inflacji wynika z uzależnienia surowcowego i energetycznego od Rosji. Z kolei Chiny i Indie będą za chwilę większymi gospodarkami niż USA i Europa. Dlatego jestem zwolennikiem większej integracji transatlantyckiej, a niestety Europa wciąż nie odpowiedziała sobie na pytanie, czy stawia na Amerykę, czy relacje z Rosją i Chinami. Wygląda na to, że Francja i Niemcy wciąż widzą siebie jako region piwotalny, a nie jednoznacznie integrujący się na Zachodzie, jak to kiedyś było. Ważne, żeby w tym piwocie w stronę Rosji, który niestety zapewne nastąpi, Polska i cały nasz region nie były traktowane jako strefa buforowa dla bezpiecznego zachodu Europy. Stąd istotne, że Szwecja i Finlandia wchodzą do NATO i inwestujemy we współpracę gospodarczą w regionie Trójmorza.

To, co się stało, wywołało też ruchy dotyczące polityki klimatycznej. W Polsce to kwestia atomu, Europa zmienia kierunki importu surowców i chce przestawiać się na źródła odnawialne.

Na szczęście czas działa na niekorzyść Putina. Coraz ciężej będzie mu destabilizować rynek, limity cenowe i na gaz, i ropę jednak działają – zmniejszają zyski. Bo Rosja, choć sprzedawała mniej, zarabiała więcej na wysokich cenach.

Obawiam się jeszcze trochę o sytuację żywnościową. Większość cen, np. surowców czy paliw, już wyraźnie spadła. Ale żywność nadal jest 30-40 proc. powyżej poziomów sprzed wojny. Pytanie więc, czy zobaczymy w 2023 roku dezinflację w tym obszarze.

Od czego to może zależeć?

Od zakończenia wojny i infrastrukturalnych zmian w branżach europejskich, np. nawozowej. Brakowało w tym roku nawozów z Białorusi, a to przełożyło się na ceny. Wojna zakłóciła też handel olejami i zbożami z Ukrainy. Ale i tak sądzę, że tak jak zaimportowaliśmy ⅔ inflacji, to w 2023 r. będziemy importować dezinflację przy zacieśnionej polityce pieniężnej NBP.

Ale nie przez podwyżki stóp?

Nie ma już powodu podwyższania stóp tak długo jak Złoty jest stabilny. Nasza waluta, mimo turbulencji, jest na poziomie z początku 2022 roku. Podaż pieniądza realnie spada, być może przydałoby się trochę poluzowanie buforu Komisja Nadzoru Finansowego 5 proc. dla kredytów hipotecznych (przy liczeniu zdolności kredytowej banki muszą przyjmować bufor na zmianę wskaźnika WIBOR o minimum 5 proc., podczas gdy do końca marca 2022 roku mogło to być od 2,5 do 3 proc. w zależności od banku - red.). Kryzysy najbardziej dotykają branżę budowlaną, zwłaszcza mieszkaniową. Z kolei wraz ze wzrostem inwestycji produkcja budowlana będzie miała perspektywy nowych, dużych kontraktów. Komisja wysłała już sygnał, że ten bufor będzie obniżać, co może to przynieść ożywienie na rynku mieszkań w drugim półroczu. Za mieszkaniówką zawsze idą też takie branże jak AGD, która silnie odczuwa skutki spowolnienia.

Czemu nie widać na stacjach niższych cen paliw?

Cena ropy na świecie spadła, natomiast złoty do dolara osłabił się o 10 proc. Polska kupuje mniej ropy Ural, a w większym stopniu importuje tę droższą przez Naftoport. Na dziś i tak większym problemem jest diesel, którego jest deficyt podażowy w całej Europie. Niemniej firmy paliwowe mają potencjał do przejęcia większości podwyżki VAT na siebie, co zapowiada PKN Orlen.

Czy spodziewane orzeczenie TSUE w sprawie kredytów frankowych może mocno namieszać?

Gdyby zrealizował się skrajny scenariusz, tzn. orzeczenie mówi, że bankom nie należy się wynagrodzenie za kapitał, to byłyby straty dla sektora bankowego rzędu 100 mld zł. A to prowadziłoby do poważnego kryzysu bankowego, walutowego, fiskalnego. To byłby koszt nie do udźwignięcia i ultra trudna sytuacja z dnia na dzień. Zakładam, że do tego nie dojdzie, a nawet jeśli, to rząd i parlament podejmą jakąś interwencję regulacyjną. W marcu będziemy mieli opinię Rzecznika Generalnego TSUE i wówczas będzie widać, w którą stronę to zmierza. Natomiast rozwiązanie, by de facto kredyt frankowy był za darmo, jest skrajnie nieuczciwe, także w stosunku do kredytobiorców w złotym. Jeśli teraz jeszcze wszyscy podatnicy mieliby się składać na ratowanie banków, to tym bardziej taki wyrok nie miałby uzasadnienia.

Po frankowiczach mogą być WIBOR-owicze. Czy to długofalowe ryzyko dla sektora?

Moim zdaniem część kancelarii frankowych na siłę próbuje ten temat wykreować. KNF wydał już stanowisko potwierdzające prawidłowość stawki WIBOR i jej zgodność z wymogami prawa UE, czyli tzw. BMR. Nie było zastrzeżeń przy kredytach opartych o WIBOR. Wiadomo, że kredytobiorcy korzystali na zerowych stopach, a w momencie kiedy wzrosły, płacą wyższe raty. Rząd wprowadził kosztem banków wakacje kredytowe, które na 2 lata prawie w pełni ten wzrost stóp amortyzują. Dobrze by było, gdyby ta tranzycja WIBOR na WIRON w najbliższych dwóch latach przebiegła sprawnie. W 2023 roku pojawią się pierwsze obligacje i kredyty oparte o WIRON.

WIBOR już zaczął opadać. Czy nie jest lepszy niż WIRON?

WIRON jest niższy od WIBOR o 0,75 pkt. proc. Jak mamy kredyt na 25 lat, to nie powinniśmy patrzeć, jak to wygląda teraz, tylko w całym cyklu koniunkturalnym. WIRON - według tej nowej metodologii i symulacji wstecznej, tzw. backtestingu - jest średnio o 30 punktów bazowych niższy niż WIBOR. Generalnie zawszę będę zachęcał, by rynek kredytów hipotecznych był oparty o stałą stopę procentową. Banki już od jakiegoś czasu to oferują, ING mówi, że tylko takie kredyty będzie teraz oferować. W kolejnym cyklu spadku stóp procentowych, gdzieś za 2-3 lata, będzie to idealny moment do przejścia sektora na stałą stopę oprocentowania.

Mamy wybory w tym roku, doświadczenia z kampanii pokazują, że władza zawsze daje wtedy „cukierki”. Jednocześnie mamy coraz większą skalę wydatków budżetowych na zbrojenie i coraz większą skalę finansowania pozabudżetowego.

Z ostatnich wypowiedzi Premiera widać, że rząd ma świadomość, że sytuacja na rynkach jest trudna i że trzeba zwiększać dyscyplinę finansów publicznych. Rząd musiał podjąć trudną decyzję o dodatkowych cięciach na ok. 15 mld zł wydatków i o powrocie stawek VAT-owskich na prąd, gaz i paliwa, choć wynikało to również z oczekiwań Komisji Europejskiej. Myślę, że przy tej większej dyscyplinie i łagodnym spowolnieniu gospodarczym, sytuacja fiskalna może zaskakiwać in plus.

Czy inflacja nie pudruje trochę tej rzeczywistości? Jeśli wróci do normy, to może się okazać, że wydatki waloryzowane inflacją wystrzelą w górę, a dochody spadną.

Rząd wydał większość premii inflacyjnej na obniżenie cen energii. Zawsze jest takie ryzyko, aczkolwiek teraz się na to nie zanosi. Dużo długu mamy opartego o oprocentowanie zmienne. To, że rząd emituje 10-letnie obligacje, nie znaczy, że przez cały ten czas będzie płacić 7 proc. Sytuacja staje się ryzykowna, jeśli skala koszt przyrostu długu jest większy od tempa wzrostu PKB. W perspektywie kolejnych lat nie zanosi się na to. Ale pamiętajmy, że w lepszych czasach trzeba schodzić z długu i budować bufory na gorsze czasy, czyli kontrolować tzw. deficyt strukturalny, co nie będzie łatwe przy wysokich i potrzebnych wydatkach na obronność.