Ludzie, którzy dotąd wytrwali w Ukrainie, mają za sobą doświadczenie pod ostrzałem. I wielu z nich woli żyć nawet w skrajnie trudnych warunkach, ale u siebie – mówi dr hab. Mikołaj Pawlak, prof. Uniwersytetu Warszawskiego.

Czy czeka nas druga fala migracji?
Dane Straży Granicznej z ostatnich tygodni pokazują, że wzmożony ruch trwa, ale w obie strony. Bo równocześnie wielu Ukraińców wraca do kraju, trwa przekazywanie różnego rodzaju pomocy. Fakt, należy omawiać różne scenariusze, ale nie ma jednego, pewnego. Bo ludzie, którzy dotąd wytrwali w Ukrainie, mają za sobą doświadczenie pod ostrzałem. I wielu z nich woli żyć nawet w skrajnie trudnych warunkach, ale u siebie. Nie zapominajmy też o tym, że do Ukrainy dociera regularnie pomoc humanitarna.
Jaki więc pan widzi scenariusz?
Uważam, że kluczowa jest odpowiedź na pytanie, co dalej z tymi ludźmi, którzy już w Polsce są i tymi, którzy ewentualnie przybędą. Widzimy zryw Polaków, co już zostało nieraz powiedziane, nie jest do utrzymania dłużej, na wielką skalę. Bo sytuacja wojenna, jakkolwiek to zabrzmi, powszednieje. W ten stan wpisują się niedawne wydarzenia w przygranicznym Przewodowie, gdzie zginęło dwóch mężczyzn. Jestem przekonany, że nawet ten dramat nie wpłynął na postrzeganie przez nas Ukrainy oraz na przeświadczenie, że Rosja w tej wojnie nie odnosi już sukcesów. Wiemy też, że nie ratujemy już ludzi w sytuacji totalnego zagrożenia, bo Ukraina walczy i robi to skutecznie. Dziś ważne, by nie ulec narracji, w której uda się wbić klin w naszą jedność, zaszczepić myślenie, że społeczeństwu przestaje się podobać to, że pomagamy.
A tak się dzieje?
Nadal większość Polaków jest Ukraińcom przychylna. Nawet jeśli przybywa, w stosunku do marca, osób sceptycznych, to nadal stanowią mniejszość. Problem może pojawić się, gdy owa mniejszość się zorganizuje i dojdzie do głosu. Niemal od początku wybuchu wojny zainteresowanie takim rozwojem zdarzeń wykazują niszowe ugrupowania, w tym jedno obecne w parlamencie. Na przykład Konfederacji zależy, by niechęć i obawy wobec uchodźców wprowadzić do mainstreamu. Ale działają mechanizmy kontroli społecznej. A jednym z kluczowych jest zarzut mówiący o wspieraniu Rosji, co de facto uderza w Ukrainę. Dla mnie o wiele istotniejsze jest koncentrowanie się na tym, co wywołało w nas chęć niesienia pomocy, bo od lat uchodziliśmy za społeczeństwo niechętne obcym. Nie nawołuję do cenzury, ale do refleksji nad tym, dokąd będzie w kolejnych tygodniach zmierzała dyskusja i jakie może nieść konsekwencje.
Polacy w ostatnich miesiącach poczynili jednak swoje obserwacje. I widzą, że np. obok ludzi wymagających wsparcia są tacy, którzy wynajmują luksusowe mieszkania, kupują w drogich butikach.
ikona lupy />
dr hab. Mikołaj Pawlak, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, Instytut Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW, socjolog badający migracje, społeczną reakcję na migrację i politykę migracyjną / Materiały prasowe
To efekt uboczny wciąż silnego w nas stereotypu uchodźcy. A także - pokłosie naszej niewiedzy o ukraińskim społeczeństwie, które jest niezwykle zróżnicowane. Na czele z Kijowem, który jest miastem wielkich kontrastów. Dobrze, że są Ukraińcy, którzy świetnie sobie radzą. Pytanie tylko, czy to zawsze i na pewno uchodźcy wojenni? Przeciętny Polak nie rozpoznaje tych, którzy mieszkają u nas od lat, i tych, którzy są tu od niedawna. Pamiętajmy, że migracja ostatnich lat była mocno zróżnicowana. Obok osób, które przyjeżdżały sprzątać, były i takie, które rozwijały firmy technologiczne. Zdjęcia z przełomu lutego i marca były bardzo przejmujące, ale uchodźca nie ma jednej twarzy.
Jak więc dalej postępować z uchodźcami?
Najlepiej robić to, co do tej pory. Czyli pozwolić im jak najpełniej uczestniczyć w życiu społecznym naszego kraju. Z uwzględnieniem, że nadal mamy do czynienia ze specyficzną grupą demograficzną. Czyli z nieletnimi oraz kobietami, z których gros to osoby starsze lub obarczone obowiązkami opiekuńczymi wobec tych pierwszych. Warto więc dbać o dostęp dzieci do edukacji w polskich szkołach. A tych, które uczą się, zdalnie korzystając z tego, że placówki w Ukrainie działają, monitorować. Po to, by zapobiegać ich wykluczeniu, alienacji. Innymi słowy, wyciągać wnioski z naszych własnych doświadczeń edukacji zdalnej w pandemii. Fakt, sytuacja nie jest łatwa. Bo inaczej myśli się o migrantach, którzy zostają, a inaczej o tych, którzy są tu przejściowo. Lata badań nad migracjami każą sądzić, że gros z nich wrośnie w nasze społeczeństwo. Pamiętajmy, że migracja z Ukrainy do Polski to nie jest zjawisko ostatnich miesięcy. Trwa od trzech dekad, a wzmożona - od 2014 r. Po 24 lutego to także był wysiłek ok. 1 mln Ukraińców, którzy tu już są, by okazać pomoc rodakom. Podsumowując: nie obawiam się scenariusza, w którym nasze państwo okazałoby się niewydolne pomocowo. Jednak przekrój demograficzny uchodźców obnaża słabości polityki społecznej, z którymi mieliśmy do czynienia wcześniej.
Mianowicie?
Choćby niedofinansowanie systemu edukacji. W naszym instytucie uruchomiliśmy roczne studia podyplomowe dla asystentów międzykulturowych w szkołach. I dwie trzecie słuchaczy to osoby z Ukrainy. Są niezbędni, jeśli nie chcemy, by doszło do wspomnianej alienacji młodych ludzi. Problem w tym, że samorząd chcąc takich ludzi zatrudnić, ma im do zaoferowania bardzo niskie stawki. Rozwiązaniem na dziś jest to, że środki na ten cel płyną z organizacji pozarządowych, a największym podmiotem zatrudniającym asystentów jest Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Kolejne problemy to m.in. mieszkalnictwo. Fakt, żaden system nie jest w stanie ad hoc wchłonąć i zagospodarować takiej rzeszy ludzi. Podobnie system ochrony zdrowia z brakami kadrowymi. Dlatego obecna sytuacja migracyjna jest niczym crash test dla naszych polityk sektorowych. ©℗
Rozmawiała Paulina Nowosielska