Traktuję to wszystko jako nagonkę nie tyle na moją osobę, co na Senat RP w celu odzyskania większości przez partię rządząca i to metodami niedemokratycznymi - powiedział marszałek Senatu Tomasz Grodzki, odnosząc się na posiedzeniu senackiej komisji regulaminowej do wniosku o uchylenie mu immunitetu.

Uchylenia immunitetu marszałka Grodzkiego domaga się Prokuratura Regionalna w Szczecinie, która w grudniu ub. roku skierowała ponowny wniosek w tej sprawie. Według tej prokuratury Grodzki, pełniąc funkcję dyrektora szpitala specjalistycznego w Szczecinie i ordynatora tamtejszego Oddziału Chirurgii Klatki Piersiowej, przyjął korzyści majątkowe od pacjentów lub ich bliskich.

Na początku posiedzenia komisji prokurator regionalny w Szczecinie Artur Maludy podtrzymał wniosek, podkreślił, że chodzi o art. 228 Kk czyli zarzut "sprzedajności osoby pełniącej funkcję publiczną".

Grodzki odnosząc się do wniosku podkreślił, że w czasie gdy pełnił funkcję dyrektora i ordynatora szpitala w Szczecinie nigdy nie było wobec niego zarzutów korupcyjnych. Mówił, że nawet zaprosił przedstawicieli prokuratury do szpitala, by przeprowadzili szkolenie o tym, gdzie jest granica pomiędzy wdzięcznością pacjenta a korupcją. Dodał, że za czasów, gdy był dyrektorem i ordynatorem, obowiązywały surowe zasady i nawet kwiaty od pacjentów nie były mile widziane.

Grodzki mówił, że dzień po tym, jak został wybrany na marszałka Senatu, rozpoczęła się wobec niego "brutalna nagonka, w którą zaangażowano cały aparat państwa", że CBA zaangażowało się w sprawę i przesłuchano w sumie ponad 200 osób w sposób, jak ocenił, "dość tendencyjny".

Efektem działań prokuratury - mówił Grodzki - były cztery głosy, z których żaden nie opisuje sytuacji, w której on miałby czegokolwiek się od kogokolwiek domagać. Marszałek Senatu stwierdził, że głosy te cechuje "relacjonizm" - czyli w każdym z nich ktoś zgłaszał, że słyszał o sprawie możliwej korupcji od kogoś innego.

Grodzki dodał, że za to zgłosił się do niego pacjent, który mówił, że do jego mieszkania przyszedł człowiek, który oferował mu kilka tysięcy zł za obciążenie go nieprawdziwymi zarzutami, ale - jak ocenił marszałek Senatu - prokuratura nie była "zbyt gorliwa" w wyjaśnieniu tej sprawy.

Tymczasem - stwierdził Grodzki - "prasa prawicowa wydała wyrok bez dania żadnej racji". Ocenił, że było to oczernianie, podkreślił, że szczególnie chodzi tu o trzech publicystów, którym wytoczył sprawy sądowe, a z których jeden już go przeprosił w wyniku ugody.

Mówił, że po artykułach prasowych pojawiły się groźby karalne wobec niego i jego rodziny, a kilka takich drastycznych przypadków zostało zgłoszonych do prokuratury. Dodał, że w ani jednym z tych przypadków sprawcy tych czynów nie zostali wykryci.

"Traktuję to wszystko jako nagonkę nie tyle na moją osobę, co na Senat RP w celu odzyskania większości przez partię rządzącą i to metodami niedemokratycznymi, bo jedyną metodą odzyskania większości w Senacie są wolne, demokratyczne wybory" - powiedział Grodzki podsumowując sprawę.