Przedterminowe wybory jeszcze w tym półroczu? Politycy PiS nie wykluczają takiego scenariusza, a wręcz ich zdaniem jest on coraz bardziej prawdopodobny

– Jeszcze kilka tygodni temu dawałem 10 proc. szans na realizację takiej opcji, dzisiaj to już 50 proc. – mówi DGP ważny polityk PiS.
Czy to realny plan, a nie tylko kolejne z serii ostrzeżeń PiS w kierunku koalicjantów? Nasz rozmówca przekonuje, że to nie straszak. – Jeśli pogrozimy i odpuścimy, to koalicjanci uspokoją się tylko na chwilę, a potem znów zaczną się problemy – mówi.
Głównym powodem, dla którego PiS może przeć w stronę skrócenia kadencji Sejmu, jest brak komfortu rządzenia. Jak słyszymy, nerwowo jest przed niemalże każdym głosowaniem, a partia Jarosława Kaczyńskiego musi się układać nie tylko z koalicjantami, lecz także Pawłem Kukizem. – Za dużo ludzi nosi dzisiaj buławy w plecakach. Niektórym wydaje się, że mają jakieś złote akcje w ręku i mogą nas rozgrywać – przekonuje rozmówca z PiS. Sytuacji nie poprawia coraz wyraźniejsza rywalizacja między frakcjami, zwłaszcza pomiędzy ziobrystami (Solidarną Polską) a bielanistami (Republikanami). Polityk z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego przyznaje, że nie chodzi o jakieś konkretne polityczne przesilenie, np. w sprawie ustaw sądowych, ale o całokształt współpracy. – Od czasu wyrzucenia Jarosława Gowina miało być łatwiej i sprawniej. A nie jest – twierdzi. Dziś widać kłopoty PiS np. z wyborem nowego składu Krajowej Rady Sądownictwa. Inny przykład – niedawno nadzór nad Narodowym Centrum Badań i Rozwoju miał otrzymać Jacek Żalek z frakcji Adama Bielana, ale – jak się dowiadujemy – PiS będzie dążył do unieważnienia tej zmiany.
Nie tylko wewnętrzna sytuacja w koalicji skłania polityków PiS do wcześniejszych wyborów. W partii pojawiło się przekonanie, że wojna w Ukrainie może ciągnąć się jeszcze wiele miesięcy, a sytuacja gospodarcza będzie się pogarszać. W związku z tym lepiej zrobić wybory szybciej niż później. Poza tym wiele wskazuje na to, że PiS nie będzie już wychodził z nowymi kosztogennymi propozycjami, takimi jak choćby kolejna 14. emerytura, którymi mógłby szachować opozycję. Tym bardziej że zaczynają się pierwsze kłopoty z finansowaniem polskiego długu – spada zainteresowanie państwowymi obligacjami, a ich rentowność wzrosła do niemal 7 proc.
Do tego rośnie presja ze strony opozycji, która proponuje kosztowną budżetowo reakcję na inflację. Chce pozbawić PiS przewagi, jaką miał, forsując w kolejnych kampaniach duże propozycje finansowe. Na wczorajszej Radzie Krajowej Platformy Obywatelskiej Donald Tusk wrócił do postulatu 20 proc. podwyżki dla sfery budżetowej oraz ustalenia maksymalnej raty kredytu hipotecznego na poziomie z końca zeszłego roku, padł też pomysł emisji obligacji antydrożyźnianych. Postulat 20 proc. podwyżki, choć ograniczony do nauczycieli, Platforma zgłosiła w Senacie. Pytanie, czy PiS zdecyduje się odrzucić go w Sejmie, ale nawet jeśli tak się stanie, to rząd będzie musiał nowelizować tegoroczny budżet. Wówczas postulaty podwyżek wrócą.
Pojawia się także argument, że dalsze rządzenie z niestabilną większością może oznaczać, że gabinet Morawieckiego w końcu upadnie i nowy z technicznym premierem, który miałby doprowadzić do wyborów, może powołać opozycja.
Politolog UW prof. Rafał Chwedoruk nie bagatelizuje sygnałów, które płyną z PiS. – To forma ostrzeżenia, ale nie tylko do koalicjantów, lecz do wszystkich partii. W Sejmie nie ma ani jednego ugrupowania, które mogłoby dostać więcej mandatów niż w ostatnich wyborach. Niemniej PiS rzeczywiście może chcieć iść na przyspieszone wybory, bo sytuacja gospodarcza może być gorsza za jakiś czas, a bazą wyborczą tej partii są wyborcy szczególnie narażeni na wstrząsy ekonomiczne – mówi politolog.
Są też jednak poważne argumenty przeciw wcześniejszym wyborom. Przede wszystkim sam fakt ich organizowania w czasie wojny u naszych granic. Przekonanie opinii publicznej do takiego ruchu może być nie lada wyzwaniem.
Poza tym, jak wynika z naszych rozmów, przeciwnikiem przyspieszonej elekcji jest prezydent. Andrzej Duda boi się, że kampania, zanim nie wyjaśni się sytuacja w Ukrainie, oznacza groźbę politycznej destabilizacji i próby ingerowania w nią ze strony rosyjskiej.
– Tyle że on może nie mieć nic do powiedzenia w tej sprawie, jeśli zapadną decyzje o pójściu do urn – przekonuje polityk PiS. Chodzi o sposoby skrócenia kadencji parlamentu. Na dziś możliwe są dwie drogi – albo poprzez wniosek większości o samorozwiązanie Sejmu (potrzebna jest większość dwóch trzecich), albo poprzez dymisję rządu.
W tym drugim przypadku trzeba jeszcze przejść procedurę tzw. trzech kroków. W pierwszym to prezydent desygnuje premiera i powołuje rząd. Jeśli to się nie uda, to w drugim inicjatywa przechodzi na Sejm, a jeśli i to nie przyniesie rezultatu, w kroku trzecim to znów prezydent powołuje premiera i rząd (tym razem potrzebna jest zwykła większość). Dopiero jeśli w trzecim podejściu nie uda się wyłonić rządu, prezydent będzie zobowiązany skrócić kadencję Sejmu i zarządzić wybory na dzień przypadający nie później niż w 45. dniu od zarządzenia skrócenia kadencji.
Czy mimo tych wątpliwości opozycja poparłaby wniosek o skrócenie kadencji Sejmu? – Główne pytanie dotyczy tego, co zrobi PO. Pytanie, czy Tusk nie podjąłby się takiego ryzyka i nie wymusiłby pójścia tą samą drogą na pozostałych ugrupowaniach opozycyjnych, które same z siebie niekoniecznie chciałyby teraz iść na wybory – uważa Rafał Chwedoruk. – Chyba trudno byłoby naszym wyborcom wytłumaczyć głosowanie przeciw wnioskowi o samorozwiązanie Sejmu – przyznaje jeden z ludowców, choć zastrzega, że żadnego scenariusza by nie wykluczał.
Kolejny argument z punktu widzenia PiS przeciwko wyborom to spore ryzyko utraty władzy i praktycznie pewność utraty władzy samodzielnej. Obecna średnia z sondaży na portalu ewybory.pl pokazuje, że PiS ma ok. 33 proc. poparcia, mniej więcej tyle samo co zsumowana PO – 24 proc i Polska 2050 – 9 proc. Do tego dochodzi poparcie dla Lewicy w okolicach 7 proc. i PSL 5 proc. Podobny wynik jak ludowcy ma Konfederacja.
Poparcie przeliczone na sejmowym kalkulatorze Jarosława Flisa pokazuje, że PiS i Konfederacja mieliby razem 229 głosów, podczas gdy opozycja anty-PiS 231. Na ten moment nic nie jest więc przesądzone. ©℗