W tym roku zamówimy trzy kolejne niszczyciele min klasy Kormoran. Chcemy, aby umowa została zawarta najpóźniej w czerwcu. Pozwoli to na utrzymanie kompetencji i zachowanie ciągłości produkcji w polskich stoczniach – poinformował wczoraj minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.

To pierwsze z licznych ogłoszeń o zakupach zbrojeniowych, których nad Wisłą możemy spodziewać się w najbliższym czasie. Jest to pokłosie przesłanej właśnie do Senatu ustawy o obronie ojczyzny. Prace nad nią trwały od miesięcy, ale teraz wojna w Ukrainie je przyspieszyła. Założenia są takie, że w przyszłym roku na obronność mamy wydać co najmniej 3 proc. PKB, czyli ponad 80 mld zł. Dla porównania – w tym roku jest to 2,2 proc. PKB, prawie 60 mld zł. Te kwoty mogą jeszcze wzrosnąć.
Tak jak wyjaśniał minister, w tym zakupie w dużej mierze chodzi o podtrzymanie zdolności do produkcji, co wbrew pozorom jest istotne, a przez lata w resorcie obrony było rzadko brane pod uwagę. Jakich zakupów można się jeszcze spodziewać w najbliższym czasie? Już pojawiły się informacje o zakupie obserwacyjnych bezzałogowych statków powietrznych, zapewne pojawią się także te uzbrojone. Takie uzbrojone drony mogą razić np. czołgi albo wozy bojowe, co obecnie możemy obserwować w Ukrainie. Prawdopodobnie w najbliższych tygodniach usłyszymy także o umowie na zakup zdalnie sterowanych wież ZSSW – 30 dla transporterów kołowych Rosomak. One mają być uzbrojone m.in. w armaty 30 mm, by móc razić np. wozy bojowe przeciwnika. Program ciągnie się od lat. Polski przemysł już ma produkt, trwają negocjacje, ale na przeszkodzie stanęły abstrakcyjne roszczenia cenowe Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Dużego przyspieszenia nie ma co się spodziewać w kwestiach nowych bojowych wozów piechoty (BWP Borsuk), których produkcja przez Hutę Stalowa Wola od 2025 r. powinna wynosić ok. 50 sztuk rocznie. Przemysł pewnych procesów nie przyspieszy. Resort obrony mocno ruszy też na zakupy za granicą, co Błaszczak już potwierdził w Sejmie. Zapewne wreszcie rozpoczną się negocjacje dotyczące zakupu kolejnych baterii systemu Patriot, który pozwala na zestrzelenie pocisków bądź statków powietrznych przeciwnika. Dla przypomnienia: podpisaliśmy umowę na dwie baterie, a mówiliśmy o ośmiu. Dwie baterie to cztery jednostki ogniowe, w których są po cztery wyrzutnie pocisków (tych zamówiliśmy ponad 300). Trwają rozmowy o polsko-brytyjskiej kooperacji w programie Narew – czyli obronie nieba w krótkim zasięgu. Ten program ma odpowiadać za to, by zestrzelić statki powietrzne w odległości kilkudziesięciu kilometrów, system Patriot może zniszczyć i pociski, i statki powietrzne przeciwnika w odległości ponad 100 km. Negocjacje toczą się ponoć także w kwestii zakupu kolejnych dywizjonów (jeden to 18 wyrzutni) artylerii rakietowej Himars mogącej razić cele naziemne odległe nawet o 300 km.
Lista zakupów na pewno będzie znacznie dłuższa i jest ona w sumie oczywista. Eksperci od lat nie mają wątpliwości – potrzebujemy przede wszystkim obrony powietrznej, lepszych zdolności rozpoznania, zdolności przeciwpancernych i właśnie artylerii dalekiego zasięgu. I my nawet wiele z tych programów rozpoczęliśmy. W końcu zaraz dotrą do nas dwie baterie patriotów czy jeden dywizjon himarsów. Ale problem z zakupami resortu obrony w ostatnich latach polega na tym, że my mówimy A (czyli kupujemy troszkę), a nie mówimy B (czyli nie jest to liczba sprzętu, która faktycznie może poprawić nasze zdolności w danej dziedzinie). Czas żartów zakupowych i koncentrowania się na pijarze powinien się skończyć – przy kolejnych zakupach powinniśmy odejść od modernizacji wyspowej, potrzebujemy rozwiązań całościowych.
Jeśli mówimy o systemowych zmianach w zakupach, nie powinniśmy wpadać w manię wielkości. Istotne są nie tylko patrioty czy samoloty F–35, na tle których politycy mogą się fotografować. Małe jest piękne. I istotne. Wczoraj na naszych łamach tłumaczył to ekspert Mariusz Cielma – noktowizory, termowizory czy pociski przeciwpancerne to zakupy stosunkowo tanie, proste i szybkie do realizacji, a znacząco mogą wpłynąć na przebieg wojny. Wyciągnijmy wnioski z Ukrainy.
Wreszcie ważne, by kupować sprzęt trzymając się procedur. Niestety, w ostatnim czasie resort obrony coraz częściej sięgał po tzw. pilną potrzebę operacyjną, dzięki której mógł kupować uzbrojenie z wolnej ręki. Nikt z zewnątrz tego nie kontrolował. Tak zdecydowaliśmy się m.in. na zakup samolotów F–35, bezzałogowców TB-2 Bayraktar czy czołgów Abrams. Oczywiście czas trwania procedury zakupu jest ważny. Ważna jest też polityka względem sojuszników. Ale warto oferty porównywać i, dbając o kieszeń polskiego podatnika, zadbać o choćby elementarną konkurencyjność. Ale to nie wszystko.
W piątkowym wystąpieniu w Sejmie prezydent Andrzej Duda mówił o tym, że warto kwestię obronności wyjąć ze sporu partyjnego. W moim przekonaniu to doskonały postulat i jest on do zrealizowania, co widać choćby przy ponadpartyjnym poparciu dla ustawy o obronie ojczyzny. Ale warto też, by politycy opozycji mieli wiedzę i choćby minimalny wpływ na podejmowane decyzje zakupowe, bo przecież te programy trwają znacznie dłużej niż jedna kadencja parlamentu. Jest to dobry moment, by wprowadzić mechanizm obowiązujący choćby w Niemczech – czyli opiniowanie większych zakupów zbrojeniowych (np. powyżej 100 mln zł) przez sejmową komisję obrony.
Bo oczywistym jest, że w najbliższych latach będziemy wydawać na uzbrojenie więcej. Ale wcale nie jest pewne, że zrobimy to z głową. ©℗