Rajdy świętego Mikołaja to znane z giełd papierów wartościowych zjawisko polegające na tym, że często w ostatnich dniach roku kursy rosną, niezależnie od okoliczności zewnętrznych. Ta anomalia związana jest m.in. z tym, że pracujący w funduszach zajmujących się inwestowaniem w akcje dostają premie roczne w zależności od wyników, czyli istotny jest dla nich wynik, jaki osiągną 31grudnia.
Rajdy świętego Mikołaja to znane z giełd papierów wartościowych zjawisko polegające na tym, że często w ostatnich dniach roku kursy rosną, niezależnie od okoliczności zewnętrznych. Ta anomalia związana jest m.in. z tym, że pracujący w funduszach zajmujących się inwestowaniem w akcje dostają premie roczne w zależności od wyników, czyli istotny jest dla nich wynik, jaki osiągną 31grudnia.
Podobnie jest w Wojsku Polskim i Ministerstwie Obrony Narodowej, dzięki czemu co roku któryś z wielkich koncernów zbrojeniowych może liczyć na to, że Mikołaj hojnie obdaruje go prezentami. Trudno inaczej potraktować to, że w ostatnich dniach grudnia mamy przelać koncernowi Lockheed Martin ponad 5 mld zł za samoloty F-35, chociaż pierwszych z 32 zamówionych maszyn możemy się spodziewać w Polsce w 2026 r. W latach 2019 i 2020 równie hojnie przedpłacaliśmy podobne kwoty również amerykańskiemu koncernowi Raytheon, który odpowiada za dostawę sytemu Patriot do Polski.
Problemem nie jest to, że wydajemy tak duże kwoty po to, by zwiększyć zdolności Wojska Polskiego, bo to, że powinniśmy mieć zdolności do obrony Rzeczypospolitej, nie podlega dyskusji. Problemem jest to, że pieniądze, które zgodnie z umową moglibyśmy wydać za dwa-trzy lata, przelewamy na konto Amerykanów już teraz. I robimy to po raz kolejny. A przelewamy dlatego, że jeśli resort obrony tych pieniędzy nie wyda do 31 grudnia lub nie zdecyduje się na założenie tzw. opcji niewygasających (czyli np. że wyda pieniądze do 30 marca 2022 r.), to środki wracają do budżetu centralnego. I wtedy z punktu widzenia wojska de facto przepadają, a Polska nie może się już (słusznie) chwalić przed sojusznikami z NATO, że wydaje na obronność ponad 2 proc. PKB.
Zjawisko rajdu świętego Mikołaja w zbrojeniówce, czyli wydawania grubych miliardów złotych na uzbrojenie w ostatnich dniach grudnia, ma swoją przyczynę w skrajnie nieefektywnym systemie zakupów uzbrojenia. Choć brzmi to absurdalnie, to znacznie łatwiej wojskowym urzędnikom jest kupić w Stanach Zjednoczonych supernowoczesne samoloty za ok. 20 mld zł niż zwyczajne terenówki, samochody z napędem na cztery koła za 100 mln zł, dajmy na to w Nowym Sączu. W tym pierwszym przypadku wybieramy drogę na skróty - czyli np. tzw. pilną potrzebę operacyjną, dzięki której minister poprzez swoich podwładnych wskazuje palcem - poproszę taki sprzęt, który jest produkowany przez ten koncern. Przekładając na język prawa zamówień publicznych, jest to zakup z wolnej ręki. Tak właśnie przebiega nabycie czołgów Abrams. W podobny sposób, na podstawie umowy międzyrządowej, kupujemy samoloty F-35. Dokładnej, oficjalnej podstawy podjęcia decyzji nie znamy, jest ona wciąż nieujawniona. Nie ma już nawet sensu przypominać, że wszelkie postępowanie konkurencyjne w tym wypadku zostały odłożone na bok, czy cytując byłego ministra obrony Antoniego Macierewicza, „nigdy nie było aktualne”. Po prostu minister obrony, zapewne na podstawie podszeptów pułkowników, generałów, lobbystów, polityków i zaprzyjaźnionych pracowników warszawskich ambasad oraz centrali partyjnej, podejmuje decyzję, jak wydać kilkadziesiąt miliardów złotych. Rządzący robią wszystko, by ten proces był jak najmniej przejrzysty, być może więcej jasności w tej materii uzyskamy po publikacji kolejnych e-maili ze skrzynki ministra Michała Dworczyka.
Przy zakupie terenówek musimy przeprowadzić konkurencyjne postępowanie, przy okazji którego mogą się pojawić liczne problemy, jak choćby niezmieszczenie się oferty w budżecie przy zbyt wyśrubowanych wymaga niach, zaskarżenie wyniku przez innego oferenta itd. Tu obowiązują terminy i pewna elementarna transparentność. Dochodzi też to, że wymagania wobec polskiego przemysłu proponującego nowy produkt są znacznie większe niż wobec dostawców zagranicznych, jeśli chodzi o potwierdzenia jakości i zdolności danego sprzętu. I ci z Polski, i ci z zagranicy mogą obiecać gruszki na wierzbie. Ale tych znad Wisły wojsko na pewno sprawdzi, a postępowania certyfikacyjne będą się toczyć latami. Tych drugich już niekoniecznie. Oczywiście tu można jeszcze rozwinąć aspekt marnych zdolności polskiego przemysłu obronnego, ale to już temat na innytekst.
W każdym razie od 1 stycznia zacznie działać Agencja Uzbrojenia, która będzie odpowiadać za zakupy i zastąpi Inspektorat Uzbrojenia oraz kilka innych komórek resortu, m.in. biuro ds. offsetowych. Te zmiany wprowadzane są bez nowej ustawy, tylko na podstawie decyzji ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Pod koniec 2022 r., patrząc na wykonywane w ostatnich dniach grudnia przelewy na zakup uzbrojenia, będziemy mogli ocenić, na ile powstanie AU faktycznie coś zmieniło, czy jednak amerykańskie koncerny zbrojeniowe znów mogą liczyć na hojne prezenty fundowane przez polskiego podatnika.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama