Dzisiaj nikt już nie ma wątpliwości, że za kryzysem migracyjnym stoi Alaksandr Łukaszenka. Jego najbliższy sojusznik, czyli Władimir Putin, dotychczas raczej dystansował się od sytuacji.

Sugestię, jakoby w sytuacji na granicy unijno-białoruskiej maczał palce Kreml, rzecznik rosyjskiego prezydenta nazwał niedawno „szaloną”. Sam Putin wczoraj stwierdził, że o problemie z migrantami dowiedział się... z mediów.
Rosyjski lider jednocześnie zadeklarował pomoc w rozwiązaniu kryzysu. „O ile oczywiście cokolwiek tu od nas zależy” – zaznaczył. Putin nawet nie musiałby robić zbyt wiele; wystarczyłby jeden telefon i byłoby po sprawie. Łukaszenka jest zbyt zależny od sąsiada. Pokazał to dobitnie los jego groźby z zakręceniem gazowego kurka – od której Putin natychmiast stanowczo się odciął.
Siergiej Ławrow, szef rosyjskiej dyplomacji, zaproponował nawet, żeby Unia płaciła Białorusi za spokój na granicy – tak jak dzieje się to w przypadku Turcji. Kuriozalność tej propozycji doskonale uchwycił w komentarzu dla dziennika „The Times” Edward Lucas, który od lat pisze o naszym regionie. Porównał sugestię ministra do wymuszania haraczy rodem z „Rodziny Soprano”: „piękną macie granicę – szkoda, gdyby ktoś ją naruszył...”.
Dla Putina sytuacja na granicy białorusko-unijnej jest jednak po prostu kolejnym elementem wielkiej rozgrywki, jaką prowadzi na peryferiach swojego kraju. Kluczowym jej elementem nie są jednak mieszkańcy Bliskiego Wschodu w podlaskich lasach, lecz Ukraina. Stało się to jasne znów niedawno po doniesieniach, jakoby przy granicy naszego wschodniego sąsiada znów zaczęło się gromadzić rosyjskie wojsko. Inaczej niż wiosną tego roku, tym razem operacja nie odbywała się w tak demonstracyjny sposób. Znów wywołało to pytania, czy rosyjski lider chce zaatakować Ukrainę.
Analitycy są w tej kwestii podzieleni. Większość stoi na stanowisku, że koszt byłby dla Kremla zbyt duży. Część uważa jednak, że nie docenili obsesji Putina na punkcie Ukrainy w 2014 r. i nie chcą popełnić tego błędu ponownie teraz. W związku z tym są zdania, że odmrożenie konfliktu jest możliwe.
Tak piszą w analizie dla amerykańskiego think tanku Carnegie Eugene Rumer i Andrew Weiss, którzy nazywają wręcz Ukrainę „niedokończonym projektem” Putina. Przypominają esej, który w wakacje opublikował prezydent Rosji, gdzie odmówił wręcz Ukrainie prawa do samodzielnej państwowości. Wskazują, że Ukraina jest ostatnim elementem planu przywrócenia Rosji świetności z czasów sowieckich, który od 20 lat konsekwentnie realizuje Putin. W tej perspektywie ich zdaniem odmrożenie konfliktu na wschodniej Ukrainie jest możliwe.