Jaki jest efekt piątkowych rozmów z Czechami w sprawie Turowa?
Została część jednego paragrafu do osiągnięcia porozumienia. Rozmowy w piątek trwały kilka godzin. Potrzebujemy czasu do poniedziałku. Czeska strona ma do nas wrócić z ostateczną odpowiedzią na naszą propozycję.
Czy sam fakt, że wracamy do rozmów w sprawie Turowa, to zmiana strategii? Może należałoby poczekać na wyrok Trybunału Sprawiedliwości
UE, który może się okazać mniej dotkliwy niż środek tymczasowy.
Poprzednie rozmowy odbywały się w klimacie wyborów w Czechach. To nie sprzyjało dialogowi, więc zostały przerwane. Ostatnie dni dają szansę na porozumienie. Większość dokumentu, bardzo długiego i skomplikowanego, jest już wynegocjowana. Jest on skomplikowany nie dlatego, że są tam sprawy trudne do uzgodnienia, ale np. kwestie monitoringu powietrza czy wody i sposób przekazywania informacji wymagają szczegółów, żeby nie było wątpliwości. Tam nic nie zostało już do uzgodnienia. Druga rzecz, której Czesi są świadomi: bez względu na to, czy i jaką kwotę wpłacimy do UE, oni nie dostaną z tego ani złotówki. Stąd w ich oczywistym interesie jest porozumienie się z nami. Co więcej, ten konflikt nie służy żyjącemu dotychczas w symbiozie regionowi. Zwłaszcza w obliczu zbliżającej się prezydencji czeskiej w
UE w II poł. 2022 r. Nie jest dobrze, że rozmawiamy ze sobą za pośrednictwem instytucji UE, zamiast występować wobec nich razem.
A zapowiadane działania odwetowe? Złożymy wniosek do
TSUE analogiczny do tego, jaki złożyli Czesi, dotyczący czeskiej kopalni?
Nasza kopalnia jest jedną z wielu w regionie i jedyną polską. Traktujemy te kwestie w sposób niezależny, chcemy się skoncentrować na rozwiązaniu istniejącego sporu. Wzajemne straszenie się, utrudnianie sobie życia w obszarze przygranicznym nic nie pomoże. Natomiast będziemy reagować na wszelkie naruszenia czy niesprawiedliwości w stosunku do polskich obywateli, gdybyśmy takie zdiagnozowali.
Były obawy, że
umowa pozwoli Czechom wychodzić z kolejnymi roszczeniami.
Gdyby tak było, nie bylibyśmy gotowi na jej podpisanie i nie byłoby 17 rund negocjacji. Jestem spokojna, potrafimy się odpowiednio zabezpieczyć. Ostatni pozostały punkt jest dla nas niemożliwy do przyjęcia w czeskiej wersji, ale przedstawiliśmy naszą argumentację i propozycje i wierzymy w rozsądek partnera.
Ważnym tematem są rosnące ceny energii i ewentualne osłony. Jest przygotowany projekt zwiększający dodatki energetyczne, ale w rządzie słychać o szerszych działaniach - o tarczy, bonie energetycznym. Co tu się wydarzy?
Dokonaliśmy analizy odbiorcy wrażliwego, czyli grupy, która może być najbardziej dotknięta podwyżkami, i przygotowaliśmy ramy potencjalnego wsparcia. Pozostałe resorty też pracowały nad rozwiązaniami. Stąd ogłoszony pakiet antyinflacyjny. My dziś nie definiujemy, jak będzie wyglądało wsparcie najuboższych. Na pewno to będzie wsparcie bezpośrednie i finansowe. Wpisze się w cały pakiet antyinflacyjny, trochę w podobnym schemacie jak tarcza antycovidowa, żeby kompleksowo zareagować na potencjalne skutki
podwyżki cen energii, ale też dać mechanizm elastycznego reagowania w zależności od potrzeb. To, co opracowaliśmy, jeśli chodzi o definicję ubóstwa energetycznego, będzie elementem tego pakietu. Zasadne jest jednak, aby nie pokazywać przedwcześnie poszczególnych rozwiązań sektorowych, tylko całokształt zaproponowanych rozwiązań.
Biorąc pod uwagę, że rozwiązania osłonowe powinny wejść w życie na początku 2022 r., jest to teraz priorytet kancelarii premiera i prac międzyresortowych. Jako Ministerstwo Klimatu i Środowiska przekazaliśmy swój wkład. W naszej propozycji, poza elementem finansowym, znalazł się pakiet związany z ochroną odbiorcy wrażliwego, np. ograniczenia możliwości wyłączenia prądu w sezonie zimowym.
Ile będą kosztować osłony? Mówiono o kwocie 3-5 mld zł, z tego 1,5 mld zł na dodatki energetyczne.
W naszym pakiecie wsparcia dla odbiorcy wrażliwego proponowaliśmy budżet w wysokości 1,5 mld zł. Nie chcę mówić, czy to będzie między 3 a 5 mld zł, bo nie chcę budować naszej wiarygodności instytucjonalnej na tak dużej rozpiętości szacunków. Na pewno wszyscy odbiorcy indywidualni i wrażliwi będą objęci tym pakietem, ale na podanie ostatecznych kwot potrzebujemy czasu.
Jaki jest sens słów premiera w Glasgow o „szantażu UE”? Czy tę wypowiedź Mateusza Morawieckiego należy rozumieć tak, że jeśli odpowiednich środków nie będzie, transformacja Polski może się zatrzymać? W jakim stopniu polska polityka klimatyczna i energetyczna jest zależna od pieniędzy unijnych?
Jest mitem, że w transformacji jesteśmy zależni wyłącznie od środków UE i że żadne krajowe nie są na ten cel przeznaczane. Mitem jest też, że nie ma znaczenia, ile będzie kosztować transformacja. Nasza strategia to uczciwy dialog z instytucjami europejskimi oparty na liczbach. Niektórzy chcieliby użyć magicznego guzika i wyłączyć funkcjonujące kopalnie z dnia na dzień, ale wiemy, że to niemożliwe. Nie tylko ze względów społecznych i gospodarczych, które są tu kluczowe, lecz także środowiskowych. Transformacja musi być przeprowadzona w sposób odpowiedzialny. Chcemy pokazać KE, że nie mówimy transformacji „nie”, ale mamy specyficzną sytuację. I właśnie dlatego potrzebujemy środków i czasu.
Mamy kilka dat: neutralność klimatyczna w 2050 r., lata 40. na wygaszanie kopalń, cele na 2030 r. zapisane w pakiecie „Fit for 55”. Pojawia się presja Komisji Europejskiej, żeby wcześniej wyjść z węgla. Również w Polsce pojawiają się głosy, że powinno się to stać do 2030 r.
We wszystkich rozmowach pojawiają się daty, ale brakuje konkretów tego, jak ma to się odbyć, pośrednich dat i kwot na tej drodze. Tu leży klucz do dialogu z KE. Jesteśmy w stanie rozmawiać, kiedy znamy wszystkie parametry i wiemy, na co się umawiamy na poszczególne lata i jakie będzie źródło finansowania. Dziś jesteśmy trochę zmuszani do deklarowania ogólnych celów i dat. Wszędzie opowiadamy, że „Fit for 55” to są 4 tys. stron, 13 bardzo dużych aktów prawnych. Zanim powiemy generalne „tak” lub „nie”, chcemy dokładnie przeanalizować, co jest w środku, na co się zgadzamy, wszystko uzgodnić i dostosować do naszych potrzeb. Można oczywiście najpierw coś zadeklarować, a potem się martwić, jak to osiągnąć, można straszyć, że musimy to zrobić, bo będzie katastrofa ekologiczna. My mamy inne podejście. Dialog, jaki przeprowadziliśmy z sektorem górniczym, ze związkami zawodowymi, był długi, ale odpowiedzialny. Chęć zrozumienia była po obu stronach. Taki sam dialog chcielibyśmy prowadzić z instytucjami europejskimi. Mamy świadomość potrzeby transformacji, ale nie zgodzimy się na wszystko bezwarunkowo.
Tylko jak mocne są nasze karty w polityce klimatycznej? Jeszcze kilka lat temu w tym samym zespole grało kilka państw. Dziś chyba jesteśmy sami.
Zależy, na jaki punkt rozmów spojrzymy. W kwestii systemu handlu emisjami (ETS) m.in. Czesi mają podobne spojrzenie, choć my mówimy o tym głośniej, bo jesteśmy dużą gospodarką i dla nas to większy problem, co z natury rzeczy ustawia naszą pozycję w trudnym dialogu z KE. Jest wiele elementów, jak próba objęcia ETS budownictwa czy transportu, gdzie na pewno znajdziemy wielu sojuszników. Widać to w trakcie prac nad „Fit for 55”. O ile nad każdą dyrektywą pracuje się latami, ten program został zgłoszony, a dopiero teraz zaczynamy prace nad szczegółami. To nie jest tak, że mówimy stanowcze „nie”. Mówimy „tak”, ale chcemy być częścią procesu i uzgadniać nasze indywidualne podejścia. Przy wdrożeniu każdej dyrektywy są okresy przejściowe, warunki wdrożeniowe dla każdego państwa. Nie rozumiemy, dlaczego w tym przypadku miałoby być inaczej i mielibyśmy się wszyscy podporządkować tej samej ścieżce bez względu na uwarunkowania krajowe.
Koszty ETS wzrosły szybciej, niż prognozowano. Ale czy propozycja premiera, żeby ograniczyć spekulację pozwoleniami na emisję i wprowadzić maksymalny pułap cen CO2, spotkała się z odzewem?
System ETS był przygotowywany w innej rzeczywistości. On już w wielu obszarach jest nieadekwatny. Rewizja ETS jest konieczna i znajdziemy w tej sprawie zwolenników. Przenoszenie tego rozwiązania 1:1 na inne sektory i branże bez różnicowania zasad, jak mamy próbę przy budownictwie, nie jest zasadne. Wystąpiliśmy do KE z wnioskiem o zbadanie procederu spekulacji, bo to europejski system i w wymiarze krajowym mamy umiarkowane możliwości kontrolowania czy ustalania przepływów. Dobrze by było, żeby KE zainteresowała się tym tematem i stworzyła mechanizm kontrolny czy mechanizm reagowania na ewentualne nadużycia.
Z perspektywy zwolenników szybkiej transformacji system działa, bo wymusza realizację celów. A KE w pakiecie „Fit for 55” chce raczej rozszerzać ten system.
To się nie musi wykluczać. Jedną sprawą jest funkcjonowanie systemu i kontrola emisji, a drugą przyglądanie się jego uczciwości. Jeśli mówimy o spekulacjach, to mówimy o pewnej nieprawidłowości. Nikt nie może powiedzieć, że nadużycia działają na korzyść któregokolwiek z państw.
Alternatywą dla ETS od początku był system opłat, które rosłyby w sposób planowy i tworzyły przewidywalną ścieżkę dla transformacji. Zdecydowano się jednak na wariant, w którym emisje podlegają grze rynkowej, jak pietruszka czy masło.
Rzecz w tym, że to nie jest pietruszka czy masło. W momencie kształtowania systemu nie do końca była świadomość, jaką on może mieć rolę. W procesie transformacji ten system ma inne zadanie niż wtedy. Nie jest tylko motywujący, wpływa na cały rynek energetyczny. Jeżeli są spekulacje - ich skali nie jesteśmy w stanie dziś określić - to powinien podlegać większej kontroli. W obliczu ostatnich wydarzeń na europejskim rynku Bruksela zachęca do regulacji na poziomie krajowym.
Rola gazu jako paliwa transformacyjnego rośnie szybciej, niż to było prognozowane. Polski Ład mówi o gazyfikacji energetyki i ciepłownictwa. Tymczasem dziś hurtowe ceny energii w Polsce są niższe niż na Zachodzie dzięki temu, że gazu mamy w tych sektorach stosunkowo niewiele. Gazowi nie sprzyjają też trendy regulacyjne dotyczące metanu. Rząd stawia na dobrego konia?
Trzeba zadać pytanie: jeśli nie gaz, to co? Podobnie jest z górnictwem i węglem. W naszej narracji mówimy że gaz będzie paliwem przejściowym. Chcemy go stosować, dopóki nie ma dla niego alternatywy i tam, gdzie jest potrzebny. Gaz jest w transformacji niezbędny i jest tak nie tylko w Polsce. To staramy się komunikować wewnętrznie i w rozmowach w Brukseli. To nie jest tak, że przechodzimy na gaz i zapominamy o źródłach odnawialnych. Są romantyczne wizje, że będziemy samowystarczalnym państwem prosumentów i wszystko oprzemy od razu na OZE. Ale mieliśmy styczeń dwa lata temu - nie wieje, nie świeci - i bez konwencjonalnych źródeł energii moglibyśmy mieć problem. Nowego źródła energii tak szybko nie wymyślimy, z wodorem na taką skalę sobie nie poradzimy. Czekamy na energetykę jądrową i offshore. Gaz jest niezbędny, ale to nie jest fundament naszej strategii. To środek przejściowy do osiągnięcia celu. Rozmawiali Grzegorz Osiecki, Marceli Sommer i Tomasz Żółciak
Współpraca Anna Ochremiak