AUKUS, czyli nowy sojusz Australii, Zjednoczonego Królestwa i Stanów Zjednoczonych, nie jest „pacyficznym NATO” – jak z emfazą ochrzcili go niektórzy. Przynajmniej na razie. Ale już stanowi ważny, nowy element geostrategicznej układanki, o czym najlepiej zaświadcza gniewna reakcja ludowych Chin, zarzucających adwersarzom eskalację wyścigu zbrojeń. Tymczasem Australia po prostu uznała (i całkiem słusznie, zważywszy okoliczności), że zgodnie ze znaną maksymą – jeśli zależy jej na pokoju, to powinna porządnie szykować się do wojny. I zrobiła w tym kierunku, co mogła.
Niewątpliwie udostępnienie Australijczykom amerykańskiej technologii nuklearnej znacznie zwiększy ich możliwości wojskowe, bo atomowe okręty podwodne są w stanie operować dalej, dłużej i dyskretniej niż konwencjonalne. Przy okazji jest też ważnym gestem symbolicznym, wzmacniającym międzynarodową pozycję Canberry i wewnętrzną pozycję rządu Scotta Morrisona. A prawie pewne, że za tą umową pójdą kolejne etapy współpracy Australijczyków z Londynem i Waszyngtonem (premier Boris Johnson zdążył już wspomnieć o kooperacji w zakresie m.in. cybernetyki, sztucznej inteligencji i obliczeń kwantowych).
W połączeniu z rozwojem formuły QUAD (24 września w Waszyngtonie spotykają się przywódcy USA, Australii, Japonii i Indii) oraz podtrzymaniem bardzo efektywnej wspólnoty wywiadowczej Five Eyes (w której poza Amerykanami, Australijczykami i Brytyjczykami aktywnie uczestniczą też Nowa Zelandia i Kanada), a także systemem porozumień bilateralnych, zawieranych ostatnio przez Stany Zjednoczone nawet z tak trudnymi partnerami jak Wietnam czy Indonezja – tworzy to w rejonie Indo-Pacyfiku całkiem solidną infrastrukturę bezpieczeństwa. W jej obliczu Pekin musi się bardzo poważnie zastanowić, gdyby przyszła mu ochota przejść od wojen handlowych czy informacyjnych do działań kinetycznych.
Pozostało
82%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama