Nie zmienia się sytuacja w Usnarzu Górnym (Podlaskie), gdzie po białoruskiej stronie granicy z Polską koczuje grupa obcokrajowców. W czwartek przed południem po raz pierwszy do kilku dni można było z polskiej strony granicy zobaczyć ich namioty i kilka osób przy nich. Pogarsza się pogoda; pada deszcz, temperatura sięga w dzień 12-15 stopni Celsjusza.

Media, wolontariusze organizacji pozarządowych i inne osoby są w odległości kilkuset metrów od granicy; teren wciąż zabezpiecza policja, której funkcjonariusze stoją na granicy działki. Dodatkowo przed samym miejscem, gdzie są koczujący zwykle ustawiona jest też szczelnie kolumna samochodów – wojskowa ciężarówka i auta terenowe SG.

W czwartek do godz. 10 stała tam jedynie ciężarówka i kilka aut policji ale w taki sposób, że nawet z kilkuset metrów było widać kilka namiotów imigrantów. Kilka osób pokazało się, gdy próbę komunikacji z nimi podjęła tłumaczka współpracująca z fundacją Ocalenie. Potem jednak dojechała SG i jej auta znowu zasłoniły obozowisko. Nad samochodami widać było dym z ogniska.

Komunikacja odbywa się w ten sam sposób od czasu, gdy miejsce jest zabezpieczane przez policję w odległości kilkuset metrów od pasa granicznego. Tzn. używany jest megafon, a ktoś z imigrantów albo daje znaki, albo wykrzykuje odpowiedź. W czwartek te odpowiedzi były dość wyraźnie słyszalne; komunikacja odbywała się zanim namioty zostały zasłonięte przez rząd samochodów.

Cudzoziemcy przekazali, że nadal (bo podobnie było w minioną środę) 25 osób jest przeziębionych, a 12 zgłasza poważniejsze dolegliwości zdrowotne. Twierdzą, że ze strony białoruskiej dostali tylko chleb, nie dostają butelkowanej wody, używają tej z płynącego tam strumienia.

Wyraźnie pogorszyła się pogoda. Temperatura w dzień sięga 12-15 stopni, od nocy pada mniejszy lub większy deszcz. Wolontariusze, którzy noc spędzili na miejscu w swoich namiotach przyznali, że po zmroku było zimno.

Straż Graniczna podaje, że cudzoziemcy dostają jedzenie od służb białoruskich. "Widzimy, że jedzą. Zostały dostarczone im m.in. konserwy i chleby" - powiedziała w czwartek PAP rzecznik SG ppor. Anna Michalska. Dodała, że pogranicznicy nie widzą, aby któraś z osób była chora. Straż Graniczna podaje, że w grupie są co najmniej 24 osoby. Według danych fundacji Ocalenie - 32 osoby; w czwartek ponownie tłumaczka dostała od imigrantów zwrotną informację, że wszyscy są Afgańczykami.

Minionej doby funkcjonariusze Straży Granicznej odnotowali 71 prób nielegalnego przekroczenia granicy Polski z Białorusią. "Zatrzymano 20 osób. Nie wiemy jakiej narodowości, cały czas trwają czynności" - podała Michalska.

W minioną środę Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał postanowienie o tzw. środkach tymczasowych w sprawie grupy imigrantów koczujących k. Usnarza Górnego. Zdecydował, że Polska musi zapewnić grupie żywność, ubrania, opiekę medyczną i, jeśli to możliwe, tymczasowe schronienie. "Jednocześnie środki te nie powinny być rozumiane jako wymóg", by Polska wpuściła tych migrantów na swoje terytorium - dodał ETPC.

Wnioski do ETPC - o udzielenie ochrony międzynarodowej tym osobom oraz zapewnienie im jedzenia i pomocy medycznej - wysłali pełnomocnicy prawni 32 migrantów przebywających na polsko-białoruskiej granicy, po stronie Białorusi.

Marianna Wartecka z fundacji Ocalenie powiedziała dziennikarzom w Usnarzu Górnym, że organizacja nie może zrealizować postanowienia Trybunału. "Czekamy na działania rządu, które będę tę decyzję realizować. Ona powinna być zrealizowana natychmiast, tak szybko, jak tylko jest to możliwe. Tam nie ma żadnych trudnych, skomplikowanych rzeczy. Tam jest dostarczenie wody, jedzenia, opieki medycznej, odzieży i tymczasowego schronienia" - mówiła. Wyraziła nadzieję, że te działania zostaną podjęte jeszcze w czwartek.

Przydacz: ETPC potwierdził nasze stanowisko ws. koczujących na granicy

Postanowienie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka uznaje naszą rację: osoby koczujące na granicy znajdują się po stronie białoruskiej i Trybunał nie nakazuje Polsce wpuszczenia tych osób - powiedział w czwartek wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz.

Podczas konferencji prasowej wiceszef MSZ został zapytany o środki tymczasowe nakazane w środę przez ETPC, który zdecydował, że Polska musi zapewnić 32 Afgańczykom koczującym przy jej granicy z Białorusią, po stronie białoruskiej, żywność, ubrania, opiekę medyczną i, jeśli to możliwe, tymczasowe schronienie. "Jednocześnie środki te nie powinny być rozumiane jako wymóg", by Polska wpuściła tych migrantów na swoje terytorium - dodał ETPC.

"To orzeczenie, tak jak się spodziewaliśmy, nie nakazuje Polsce złamania prawa, w tym sensie, że nie nakazuje Polsce wpuszczenia tych osób - takiego nakazu Europejski Trybunał Praw Człowieka nie mógł wydać" - zaznaczył Przydacz. "Pokazuje to tylko, że nawet trybunał w Strasburgu uznaje naszą rację: te osoby są po stronie białoruskiej, i nie ma możliwości nielegalnego przekraczania granicy w miejscach do tego niewyznaczonych, bez odpowiedniego pozwolenia" - podkreślił.

Jak ocenił, "to jest najważniejsze w treści tego orzeczenia, że nie ma w nim żadnego nakazu przekroczenia granicy dla tych osób".

"Co do kwestii humanitarnych i pomocy: ETPC nie może zobowiązać (do tego) Białorusi, bo nie podpisała ona Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, nie podlega tak naprawdę pod jurysdykcję Strasburga; natomiast Polsce nakazuje udzielenie pomocy, ale myśmy już tę próbę udzielenia pomocy wykonali nawet wcześniej, zanim takie orzeczenie zapadło" - powiedział Przydacz. "Przecież jest gotowy konwój humanitarny, musi się to odbyć w sposób legalny. Ta pomoc może zostać zorganizowana z terytorium Białorusi" - podkreślił.

W niedzielę polskie MSZ skierowało do strony białoruskiej notę dyplomatyczną, oferując pomoc humanitarną dla migrantów. Transport z pomocą humanitarną - na którą składają się m.in. namioty, koce, agregaty prądotwórcze - jest na przejściu granicznym w Bobrownikach i czeka na zgodę na wjazd na Białoruś.

Białoruś odmówiła jednak Polsce zgody na wpuszczenie na jej terytorium konwoju z pomocą humanitarną dla migrantów.

Ks. Lemański i pastor Jabłoński przynieśli dary

Paczki z lekami, suchym prowiantem i wodą chcieli przekazać w czwartek imigrantom koczującym k. Usnarza Górnego (Podlaskie) duchowni Kościoła katolickiego i ewangelicko-reformowanego. Rozmawiali o tym ze służbami mundurowymi, ale zgody nie uzyskali. Dary zostawili u wolontariuszy.

Na wysokości wsi Usnarz Górny po białoruskiej stronie granicy z Polską od kilkunastu dni koczuje grupa obcokrajowców. Według danych SG jest to 24, może więcej osób, według organizacji pozarządowych - 32 osoby.

Media, wolontariusze organizacji pozarządowych i inne osoby są w odległości kilkuset metrów od granicy; teren wciąż zabezpiecza policja, której funkcjonariusze stoją na granicy działki. Dodatkowo przed samym miejscem, gdzie są koczujący, ustawiona jest też szczelnie kolumna samochodów – wojskowa ciężarówka i auta terenowe SG.

W czwartek przed południem dary dla imigrantów przywieźli ks. Wojciech Lemański, obecnie kapelan więzienny i rezydent parafii w Nowosolnej oraz pastor Michał Jabłoński z parafii ewangelicko-reformowanej w Warszawie. Były to przede wszystkim najpotrzebniejsze lekarstwa, przygotowane i opisane w uzgodnieniu z lekarką, z którą współpracuje fundacja Ocalenie, woda w butelkach i suchy prowiant.

Duchowni chcieli podejść do "obozowiska" polskich służb, czyli do samochodów tuż przy miejscu, gdzie są imigranci, by tam zostawić przywiezione paczki, ale zatrzymani zostali przez żołnierzy, którzy pilnują drogi prowadzącej w tamtym kierunku. Poprosili więc o rozmowę z dowódcą i by mogli ją odbyć bez obecności dziennikarzy. Po rozmowie poinformowali, że nie będą mogli darów przekazać. Służby mundurowe powołały się na takie rozkazy.

"Tam nie było pola do negocjacji. Ja myślę, że to nawet nie jest rozkaz. To jest jakieś polecenie (...), tam nie ma osoby, która przyznałaby się do wydania tej decyzji" - powiedział potem PAP ks. Lemański. Według niego, to jednak decyzja, która "może zmienić się w ciągu najbliższych godzin". Mówił też, że po postanowieniu ETPC "ktoś musi podjąć decyzję, że nie będziemy tego kontynuować, tylko trzeba to szybko, sprawnie rozwiązać" - mówił PAP duchowny. Sytuację w Usnarzu Górnym nazwał "humanitarnym skandalem".

"Uważam, że tak naprawdę byłoby dobrze, żeby w nocy przyjechał jeden, drugi autokar i zabrał tych ludzi do ośrodka. To że oni będą w ośrodku, to jeszcze nie znaczy, że zostali przez państwo polskie przyjęci" - dodał ks. Lemański. Nawiązując do przekazów dotyczących kryzysów migracyjnych w innych częściach Europy wyraził obawę, że "do tego obrazu ludzi, do których strzelano gumowymi kulami na granicy z Chorwacją, do obrazu tych zwłok dzieci wyrzuconych przez Morze Śródziemne, dołączy ten obraz ludzi koczujących tutaj".

"Jestem bardzo podniesiony na duchu tymi ludźmi, którzy tutaj są, w tych namiotach. Też koczują, też próbują się tam dostać i pomóc. Bo to jest ta jasna strona tej ciemnej strony mocy, która gdzieś tam jest" - dodał pastor Michał Jabłoński; chodzi o obozowisko wolontariuszy i osób prywatnych na działce w Usnarzu Górnym, przed którą stoi kordon policjantów. Jest tam ok. dziesięciu namiotów.

"Uważam, że ciemną stroną mocy są ci, którzy dopuścili do wydania takich, a nie innych rozkazów, czy też stworzyli okazję do tego, żeby komukolwiek taki rozkaz przyszedł do głowy" - mówił duchowny.