PiS ma świadomość tych oczekiwań. Chodzi o ostatnie transfery, które umożliwiły powrót na łono klubu posłom, którzy skonfliktowali się z Jarosławem Kaczyńskim. Po odejściu z PiS, za pośrednictwem Partii Republikańskiej, do klubu wrócili Leszek Kołakowski, Arkadiusz Czartoryski i Małgorzata Janowska. Jeśli dodamy do tego jeszcze pięć kolejnych nazwisk związanych z ugrupowaniem Adama Bielana (Baszko, Bortniczuk, Cieślak, Tomaszewski, Żalek), to okazuje się, że ma ono porównywalną liczbę szabel z tym, czym dziś dysponuje Jarosław Gowin i jego partia Porozumienie. Do tego trzech republikanów już od początku działalności tej partii jest członkami rządu (Cieślak, Żalek oraz Gryglas, który nie jest posłem).
– Gdy Gowin wchodził do koalicji Zjednoczonej Prawicy, dysponował 18 szablami. Dziś ma ich połowę. Nic dziwnego, że pojawiają się zakusy, by urealnić siłę Gowina. A najlepiej zrobić to poprzez okrojenie działów administracji rządowej. To nasza szansa – przyznaje nasz rozmówca z republikanów, który pewne nadzieje wiązał z piątkowo-sobotnim wyjazdowym klubem PiS. – Może pojawić się tam temat czwartego koalicjanta – przekonywał w ubiegłym tygodniu.
Ta sprawa na klubie nie stanęła, ale w kuluarach pojawiła się inna, bo dla części posłów PiS losy uciekinierów, którzy trafili do republikanów, są demoralizującym przykładem. – Pojawiały się głosy, że może ja też wyjdę, żeby spełniono moje postulaty, skoro to nie następuje, dopóki jestem w klubie – mówi nam polityk PiS.
Z punktu widzenia szeregowych posłów Prawa i Sprawiedliwości wyjście z klubu może być wygodnym sposobem do negocjowania warunków powrotu. – Jeśli taki trend się utrzyma, to republikanie mogą być pod koniec kadencji największą frakcją w Zjednoczonej Prawicy –śmieje się jeden z naszych rozmówców.
Mimo wszystko republikanie stali się dla PiS wygodnym instrumentem utrzymania większości pomimo wewnętrznych perturbacji. – Oni dziś są faktycznie czwartym koalicjantem, mają własnego ministra konstytucyjnego, więc wiemy, że jest takie oczekiwanie – mówi ważny polityk PiS.
Wiele może zależeć od losów Jarosława Gowina i jego Porozumienia. Od samego początku Gowin odbiera ruchy Adama Bielana jako budowania wewnątrz PiS tworu, który ma go zastąpić. – Skoro Kaczyński zgadza się na to, by trafiali do nich byli posłowie PiS, to właśnie dlatego, żeby uzasadnić, że to oni są trzecim parterem zamiast Porozumienia. My zostaniemy wywaleni jak tylko arytmetyka na to pozwoli, a pozór, że istnieje Zjednoczona Prawica będzie utrzymany – mówi nam polityk Porozumienia.
To świadczy o nastrojach i skali wzajemnej nieufności między Porozumieniem a PiS. Partia Gowina jest przekonana, że scenariusz wypchnięcia ugrupowania jest wdrożony i systematycznie realizowany i nie zmienią tego żadne dementi ze strony PiS. – Prezes woli nawet teraz mieć większość rządową z Porozumieniem, niż jej nie mieć, a w kwestii wspólnego startu w wyborach zdaje sobie sprawę, że obecność lub nie Porozumienia może decydować nawet o 1 proc. głosów, a to z kolei może przeważyć szalę, czy będziemy rządzić dalej czy oddamy władzę – przekonuje polityk PiS. Tyle że w te intencje nie wierzy Gowin. Z kolei w PiS jest przeświadczenie, że to lider Porozumienia jest już w zasadzie spakowany i sam chce zmienić front.
Początek sierpnia będzie kolejnym testem wytrzymałości koalicji w dwóch kwestiach. Pierwsza to poselska nowelizacja ustawy medialnej, tzw. lex TVN. Gowin zapowiada, że jest przeciw temu rozwiązaniu i takie będzie też stanowisko Porozumienia. – TVN nie będzie powodem wyrzucenia Gowina, ale głosowanie może być testem dla wiceministrów z Porozumienia, którzy deklarują, że chcą być w Zjednoczonej Prawicy – mówi polityk PiS. Na pewno znacznie większy kaliber będzie miało głosowanie w sprawie Polskiego Ładu. Dziś nie ma zgody w tej sprawie, ale zarówno PiS, jak i Gowin zdają sobie sprawę, że bez względu na intencje obu stron może się okazać, że będzie to punkt przełomowy, jeśli chodzi o obecność Porozumienia w rządzie. A to tylko jeszcze bardziej podbiłoby koalicyjną wagę republikanów.