Polityka dziwnych nieraz daje człowiekowi kompanów”. To angielskie powiedzenie, trawestacja dialogu z „Burzy” Szekspira, dobrze opisuje najnowszą schizmę na lewicy. I o ile pojawienie się kolejnego konfliktu wewnątrz lewicowego środowiska już nie może zaskakiwać, to warto choć spróbować rozczytać się, o co tym razem chodzi.

W największym skrócie: obserwujemy koniec długiego marszu i wynoszenia sztandaru SLD z polskiej sceny politycznej. Sojuszu nie pogrzebała ani kandydatura Magdaleny Ogórek, ani pojawienie się na scenie partii Razem, ani nawet historyczne wybory 2015 r., które na cztery lata wyrzuciły lewicę z parlamentu. Ostatecznie markę SLD skreśla odwieczny członek tego ugrupowania, Włodzimierz Czarzasty, którego marzeniem było od 2019 r. stworzenie nowej lewicowej partii, której on będzie liderem i przewodniczącym. Marzenie Czarzastego zdaje się spełniać.
SLD łączy się z nieistniejącą już Wiosną Roberta Biedronia, partią, która poza poselską reprezentacją w klubie Lewicy i trzema mandatami w Parlamencie Europejskim nie ma już nic. Jednak zgodnie z ustną umową między Czarzastym i Biedroniem, Wiosna ma na równych prawach współtworzyć Nową Lewicę, partię, która zastąpiła SLD. To doprowadziło do buntu części posłów, która podobny manewr uważa za ostateczne przejęcie całego ugrupowania i zmianę Nowej Lewicy w prywatną dziedzinę złotoustego polityka w kolorowym sweterku. Poszło na początku o regulaminy, statuty i postanowienia sądów, ale z biegiem czasu konflikt rozwinął się w tożsamościowe starcie. Tak to często bywa, gdy dla prozaicznych z początku walk o władzę i wpływy trzeba znaleźć ex post usprawiedliwienie. Ale dopiero od tego momentu robi się ciekawie.
Dziś za obrońców Czarzastego i jego władzy na lewicy robią te same osoby, które wcześniej najgłośniej domagały się odesłania towarzysza Włodka i całego pokolenia polityków z korzeniami w PZPR na śmietnik. Choćby Partia Razem i sympatyzujący z nią publicyści młodego (choć raczej już średniego) pokolenia. Bardziej radykalna lewica kładzie się teraz rejtanem na drodze buntowników na kolejne posiedzenia zarządu partii. Ludzie urodzeni już po aferze Rywina piszą na facebookowych grupkach – sam sprawdzałem! – o Czarzastym per „wuja Włodek” i traktują polityka jak popkulturowo-memowego idola. A żeby obraz był kompletny, trzeba też powiedzieć, że feministyczna i kobieca część lewicowej bańki postanowiła głośno zamilczeć zarzuty o złe traktowanie kobiet w partii przez Czarzastego, jakie na stronach „Gazety Wyborczej” upubliczniła wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka. Czarzasty jest ojcem sześciu mandatów dla partii Razem i oni na razie pamiętają, komu zawdzięczają byt.
Ale i koalicja stojąca po drugiej stronie jest nie mniej egzotyczna. Przeciwko Czarzastemu występuje znany z głośnej i konsekwentnej obrony emerytur PRL-owskich mundurowych poseł i publicysta tygodnika „NIE” Andrzej Rozenek. A z nim wiceprezydent Łodzi Tomasz Trela (w Łodzi rządzi związana z PO Hanna Zdanowska) i były prezes TVP z nadania SLD Robert Kwiatkowski. Ich zaś wspierają co bardziej liberalnie i antypisowsko nastawieni komentatorzy, którzy chcą ukarać Czarzastego za – jak to mówią – „konszachty z PiS”. Także Strajk Kobiet, na poparcie którego Nowa Lewica liczyła, odciął się od partii po jej wspólnym głosowaniu z PiS za Krajowym Planem Odbudowy. Głowa może od tego rozboleć i jeśli kogoś rozbolała – przepraszam.
Za całą tą absurdalną momentami i zupełnie przejrzystą z zewnątrz personalną układanką stoi tak naprawdę jeden tylko spór o politycznym znaczeniu. Czy Lewica może rozmawiać z PiS czy nie może? Frakcja „wujka Włodka” uważa, że owszem, można. PiS zresztą przecież liczy na głosy Lewicy w sprawie podwyżek podatków, zakazu handlu w niedzielę, podwyżek nakładów na ochronę zdrowia i całego socjalnego programu. Dzisiejsi buntownicy uważają jednak, że jakiekolwiek, taktyczne nawet, sojusze z PiS są niemalże zdradą stanu i w tym celu gotowi są Czarzastemu partię odebrać. A i mają na swoje tezy dowody w postaci badań elektoratu, które jasno mówią, że wyborca lewicy żadnego zbliżania się z PiS nie zaakceptuje.
Jednak pytanie o to, czy Nowa Lewica będzie w przyszłości atrakcyjnym partnerem dla PiS czy dla PO, zupełnie straci na znaczeniu, gdy partia będzie szła drogą dalszej marginalizacji. Przyspieszone wybory – jeśli się odbędą – mogą zepchnąć ją pod próg. I cała dyskusja – jak nie pierwsza i nie ostatnia wojenka na lewicy – okaże się bezprzedmiotowa.