PiS i Kukiz’15 chcą rozszerzenia przesłanek pozbawiania praw publicznych, wstrzymania przedawnienia przestępstw korupcyjnych czy ustanowienia zakazu pracy w spółkach Skarbu Państwa dla posłów i senatorów.

Skierowany do Sejmu projekt ustawy antykorupcyjnej jest efektem porozumienia rządzącej partii z ugrupowaniem Pawła Kukiza i kołem Polskie Sprawy. Wprowadza korekty m.in. w kodeksie karnym, ustawie o wykonywaniu mandatu posła i senatora czy regulacjach o partiach politycznych.
Odporność na przekupstwo
Zmiany w kodeksie karnym dotyczą przede wszystkim poszerzenia katalogu przestępstw, za które sąd może orzec pozbawienie praw publicznych. Dziś zgodnie z art. 40 par. 2 k.k. sąd może zastosować ten środek w przypadku skazania na karę pozbawienia wolności nie krótszą niż trzy lata za przestępstwo popełnione w wyniku „motywacji zasługującej na szczególne potępienie”. Kodeks nie definiuje tego pojęcia, ale w orzecznictwie przyjmuje się, że nawet nie każdemu zabójstwu lub zgwałceniu można przypisać taką ocenę, lecz tylko gdy są związane np. z osiągnięciem korzyści majątkowej lub upokorzeniem ofiary.
Wedle projektu pozbawienie praw publicznych (w tym czynnego i biernego prawa wyborczego) sąd mógłby orzec również za popełnienie przestępstw o charakterze korupcyjnym (patrz: grafika). Co więcej, zgodnie z proponowanym art. 41 par. 1aa w razie skazania za jeden z wymienionych czynów sąd mógłby też zakazać zajmowania określonych bądź wszelkich stanowisk (czy też świadczenia pracy na podstawie np. umowy zlecania) w spółkach, w których Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego posiada (bezpośrednio lub przez inne podmioty) przynajmniej 10 proc. udziałów. Ten środek karny mógłby być orzeczony na okres od roku do 15 lat.
– Sprawowanie władzy, ale także inne zachowania dotyczące życia publicznego, są poważnie narażone na propozycje korupcyjne, a obowiązujące regulacje nie są wystarczająco skuteczne dla zapewnienia, że określona aktywność publiczna będzie udziałem osób dających należytą rękojmię odporności na próby przekupstwa – czytamy w uzasadnieniu projektu.
Ale to nie wszystko. Obydwa zakazy – pozbawienie praw publicznych i zakaz pracy w państwowych i samorządowych spółkach prawa handlowego – sąd musiałby orzec dożywotnio w przypadku powtórnego skazania za któreś z przestępstw korupcyjnych. Tak ukształtowany przepis godzi w dyskrecjonalną władzę sądu, jednak najwięcej kontrowersji budzi projektowany art. 101a k.k. Przewiduje on zawieszenie biegu terminu przedawnienia przestępstw korupcyjnych popełnionych przez daną osobę na czas sprawowania przez nią funkcji publicznej. I odnosi się tylko do wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.
– Po pierwsze, dlaczego wójt miałby być traktowany inaczej niż radni, a po wtóre, dlaczego miałby być traktowany inaczej niż poseł, senator czy członek rządu niebędący posłem. A co ze starostą czy członkiem zarządu powiatu? Choćbym długo szukał, nie jestem w stanie znaleźć racjonalnej odpowiedzi na to pytanie – mówi prof. Hubert Izdebski z Uniwersytetu SWPS. – Jeśli ustawodawca chce zawiesić bieg przedawnienia przestępstw popełnianych przez osoby sprawujące funkcje publiczne, to powinien być konsekwentny. W przeciwnym wypadku, jeśli nie ma równego traktowania, to zaczynamy mówić o dyskryminacji – dodaje.
Na niekonstytucyjność regulacji w zakresie, w jakim różnie traktuje się podmioty podobne, wskazuje też prof. Jacek Zaleśny z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Można powiedzieć wręcz, że koszty publiczne korumpowania się posłów, ministrów czy premiera są wyższe niż koszty korumpowania się włodarzy samorządowych, co jest związane z zakresem powierzonego im majątku publicznego. Dla ministra zdefraudować kilkaset milionów to tyle, co nic, dla wójta byłaby to równorzędność kilku czy kilkunastu rocznych budżetów. Poza tym parlamentarzyści są objęci immunitetem. Nie dość, że są schowani za podwójną gardą immunitetu, to czas przedawnienia będzie inaczej u nich biegł – podkreśla konstytucjonalista.
Bez konfliktu interesów
Projekt zmienia też ustawę o wykonywaniu mandatu posła i senatora, wprowadzając zakaz wykonywania pracy w spółkach prawa handlowego, w których Skarb Państwa lub samorząd posiadają przynajmniej 10 proc. udziałów.
– Jest to odzwierciedlenie obecnej sytuacji, w której część posłów w szerokim zakresie czerpie korzyści materialne wynikające z pracy dla tych spółek, co jest źródłem konfliktu interesu. Bo z jednej strony posłowie realizują mandat przedstawicielski, a z drugiej krążą po ministerstwach w celu załatwienia ciepłej posady dla siebie bądź członka rodziny. Dlatego od dziesięcioleci pobrzmiewa motyw, że relacja pomiędzy egzekutywą a legislatywą powinna być bardziej rozłączona, aby rząd nie mógł korumpować deputowanych posadami. W tym zakresie propozycja ma chronić partię rządzącą przed problemami kumoterstwa i nepotyzmu, które szeroką falą rozlewają się po ławach większości sejmowej, stając się coraz większym problemem politycznym dla formacji. Z punktu widzenia ustrojowego jest to więc propozycja idąca we właściwym kierunku – ocenia prof. Jacek Zaleśny, który dodaje, że zmiana ma sprawić, by posłowie orientowali się na wykonywanie mandatu, a nie na zabieganie o posady.
Zakaz nie będzie dotyczył jednak parlamentarzystów obecnej kadencji, lecz dopiero przyszłej. Poza tym projekt nie rozwiązuje wszystkich problemów związanych z traktowaniem spółek państwowych i komunalnych jak polityczne łupy osób bez kwalifikacji. Nie przewiduje bowiem wprowadzenia analogicznych zakazów dla członków rodziny posłów i senatorów. Inna sprawa, że jak zastrzega prof. Zaleśny, z punktu widzenia konstytucyjnego byłoby to problematyczne.
– Mówimy o osobach, które nie piastują przecież mandatu, więc nie mogą ponosić konsekwencji prawnych z tym związanych. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by tego typu regulacje dotyczące np. małżonków, wstępnych czy zstępnych przyjąć w wewnętrznych partyjnych kodeksach postępowania, np. w statucie partii czy regulaminie klubu poselskiego. Gdyby jednak z taką propozycją wystąpił prezes partii rządzącej, to obawiam się, że zaraz przestałby nim być. Patrząc na obecną sytuację, można zakładać, że posłowie na wiele rzeczy mogą się zgodzić, ale nie na to, by ich żony, córki i kochanki mogły tracić posady w spółkach Skarbu Państwa czy spółkach komunalnych. Gdyby istniała wola rozwiązania tego problemu, to można byłoby to zrobić bez zmiany ustawy i to od razu: choćby jutro – podkreśla prof. Zaleśny.
Jawne rejestry umów
Projekt powraca do pomysłu rejestrów umów, które miałyby być publikowane w internecie. Obowiązek ich prowadzenia objąłby z jednej strony partie polityczne, a z drugiej instytucje sektora finansów publicznych. W założeniu ma to zwiększać przejrzystość partyjnych i publicznych wydatków. Dzisiaj, poza nielicznymi urzędami, które same z siebie prowadzą tego typu rejestry, informacje o każdej umowie trzeba zdobywać indywidualnie, w trybie dostępu do informacji publicznej. Projekt zakłada publikowanie zbiorczych informacji o zawartych umowach, które miałyby wskazywać m.in.: datę podpisania kontraktu, oznaczenie stron, okres obowiązywania, przedmiot umowy i jego wartość czy źródła finansowania.
Organizacje od lat walczące o obowiązkowe rejestry umów zwracają uwagę, że diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Projekt zakłada, że do takich wykazów mają trafiać tylko umowy, które mogą podlegać udostępnieniu na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 2176 ze zm.). Jeśli więc partia polityczna czy urząd uznają, że dany kontrakt nie stanowi informacji publicznej, to opinia publiczna wciąż nie będzie wiedziała o jego zawarciu. Obowiązek prowadzenia samych rejestrów nie zostanie też nałożony na spółki Skarbu Państwa czy też komunalne.
– Na pozytywny komentarz zasługuje zawarcie wymogu, aby dane dotyczące umów były łatwe do wyszukania. Niestety pominięto interoperacyjność, co może utrudniać maszynową analizę zawartych umów – komentuje Krzysztof Izdebski, dyrektor programowy Fundacji ePaństwo.
– Nie zdecydowano się na stworzenie centralnego rejestru, co oznacza, że będzie trzeba każdorazowo szukać informacji o wydatkach na stronach poszczególnych podmiotów. Jest to tym bardziej niezrozumiała decyzja z uwagi na to, że autorzy projektu odwołują się w uzasadnieniu do przykładu Słowacji, która ma taki centralny rejestr – dodaje.
UTRATA PRAW PUBLICZNYCH