- To smutne, że tak ważny projekt stał się zakładnikiem sporu pomiędzy koalicją a opozycją określającą się jako proeuropejska - mówi prof. Genowefa Grabowska ekspert prawa międzynarodowego i europejskiego, była poseł do Parlamentu Europejskiego

fot. mat. prasowe
Prof. Genowefa Grabowska ekspert prawa międzynarodowego i europejskiego, była poseł do Parlamentu Europejskiego
Polska i Austria jako ostatnie ratyfikowały decyzję o zasobach własnych UE, która umożliwia uruchomienie Funduszu Odbudowy. Senat ostatecznie zdecydował o przyjęciu ustawy bez preambuły ani rozważanych wcześniej poprawek.
Upór, w jakim przez trzy tygodnie trwał Senat, był zupełnie irracjonalny. Wskazywały na to także opinie zamówione przez marszałka Tomasza Grodzkiego. Przecież Senat nie zajmował się ratyfikacją umowy międzynarodowej, ale decyzją Rady UE. Nie mógł jej zmieniać poprawkami czy uzupełniać, miał tylko w krótkiej ustawie upoważnić prezydenta do ratyfikacji. Ustawa ratyfikacyjna jest specyficzna, ma bardzo ograniczony zakres i czas wykonywania, co podkreślił Trybunał Konstytucyjny w uchwale z 1994 r. Tej wiedzy i legislacyjnego wyczucia zabrakło w Senacie, który próbował dopisać do ustawy treści, które nie mają z nią nic wspólnego. Wykorzystał tę sytuację do uprawiania polityki. To smutne, że projekt – tak ważny dla całej UE – stał się zakładnikiem sporu pomiędzy koalicją a opozycją, która sama określa się jako proeuropejska.
Opozycja poprzez zastrzeżenia do ratyfikacji chciała zwiększyć kontrolę nad pieniędzmi z Funduszu Odbudowy. Chciała mieć pewność, że będą one wydawane zgodnie z interesem wszystkich Polaków.
Ale tego nie można było zrobić w tym momencie i w tym akcie prawnym. Ja nie odmawiam Senatowi prawa do wystąpienia z taką inicjatywą, ale to nie może być przy okazji ratyfikacji. Ponadto każde państwo musi zagwarantować kontrolę środków w swoim systemie wewnętrznym, to jest jego obowiązek, tego wymaga od nas Bruksela. Zresztą do tej pory Polska nie miała problemów z oceną wydawania pieniędzy unijnych. Komisja Europejska nigdy nie wskazywała, by u nas coś szło opieszale, dobrze sobie z tym radziliśmy. Ratyfikacja została niepotrzebnie podlana politycznym sosem. Nie bacząc na koszty, lejtmotywem debaty uczyniono polityczne stwierdzenie „te pieniądze pójdą do waszych”.
Komitet monitorujący mający zajmować się kontrolą wydawania pieniędzy został wpisany do Krajowego Planu Odbudowy, a ten z kolei trafił już do Brukseli. Polska poprosiła jednak o cztery tygodnie zwłoki. Możliwe, że w ramach poprawek rząd zmieni zapisy dotyczące komitetu i okaże się, że Senat jednak miał rację.
Komitet nie może zostać wykreślony, bo monitorowanie wydatków jest obowiązkiem państwa. Także zwalczanie nadużyć finansowych oraz nielegalnych działań, które godzą w unijny budżet i naruszają interesy finansowe Unii, to traktatowy obowiązek każdego państwa członkowskiego. Cały ten proces podlega krajowym procedurom administracyjnym, obowiązuje normalny tryb odwołań. A przecież równolegle kontrolę prowadzi administracja unijna. Senat dostrzegł potrzebę kontroli, ale zabrakło mu wiedzy, że ten mechanizm już jest wpisany w unijne dokumenty. Brak tej wiedzy i polityka sprawiły, że Senat tak długo przetrzymywał ustawę ratyfikacyjną. Z tego powodu to my zamykamy stawkę 27 państw, dobiegliśmy do mety w ostatniej chwili.
Dlaczego?
Wystarczyło kilka dni, a fundusz miałby miesięczne opóźnienie, bo decyzja wchodzi w życie pierwszego dnia pierwszego miesiąca po ostatniej ratyfikacji. Jeśli Polska zakończyłaby ją w czerwcu, fundusz mógłby zostać uruchomiony dopiero w lipcu.
To Lewica, mając kartę przetargową w postaci swoich głosów popierających ratyfikację w Sejmie, wymusiła dopiero na rządzie wysłanie Krajowego Planu Odbudowy do Brukseli z zapisanym w nim komitetem monitorującym.
Ja myślę, że to przede wszystkim Unia wymusiła. Mówią o tym zarówno decyzja, jak i rozporządzenie (ustanawiające instrument odbudowy i odporności – red.). One nakładają na państwa obowiązek zabezpieczenia kontroli tych pieniędzy.
Koalicja też nie była w stanie się porozumieć i Solidarna Polska zagłosowała przeciwko ratyfikacji. Miała dwa główne zastrzeżenia. Pierwszy to problem mocno hipotetyczny, bo zakłada spłacanie długów innych krajów. Drugi jest jednak bardziej realny. Chodzi o możliwość zablokowania pieniędzy dla Polski w związku z rozporządzeniem warunkującym wypłaty europejskich środków. Polska zaskarżyła je do Trybunału Sprawiedliwości UE, ale Komisja Europejska już się przygotowuje do jego użycia.
Solidarna Polska zdecydowanie nadinterpretowała ustalenia wypracowane na unijnych szczytach w lipcu i grudniu 2020 r. i w konsekwencji głosowała przeciw Funduszowi Odbudowy. Podnosiła np., że upoważnienie KE do zaciągania pożyczek na rynkach finansowych niesie zagrożenie przekazania na poziom Unii nowych uprawnień. W przypadku Funduszu Odbudowy nie ma o tym mowy, ponieważ państwa dały Brukseli tylko jednorazowe upoważnienie do zaciągnięcia pożyczki, i to pożyczki ograniczonej wysokością – 750 mld euro – oraz czasem – do 2026 r. Granice są absolutnie sztywne. Trudno też mówić o przekazaniu uprawnień, skoro państwa nadal mogą zaciągać pożyczki i swobodnie działać na rynkach finansowych.
A rozporządzenie dotyczące warunkowości? To może być zagrożenie, jak twierdzi Solidarna Polska, wytykając zgodę na nie premierowi?
Celem rozporządzenia jest ochrona budżetu i interesów finansowych Unii przed korupcją, konfliktami interesów oraz nadużyciami finansowymi. Potrzeba takiej regulacji nie jest kwestionowana. Natomiast trzeba się bardzo starannie przyjrzeć rozwiązaniom szczegółowym, zwłaszcza w kontekście działań KE dość często wykraczającej poza traktatowe kompetencje.
Wyrażając zgodę na rozporządzenie, Polska bardzo sensownie zadbała, aby przed jego uruchomieniem ocenił je Trybunał Sprawiedliwości UE. Zatem najpierw będziemy musieli poczekać na decyzję TSUE, który odpowie na skargę Polski i Węgier. Moim zdaniem Bruksela popełniła poważny błąd, ponieważ oparła rozporządzenie na wątpliwej podstawie prawnej. Powołała się na traktatowe przepisy dotyczące przygotowania rocznych budżetów UE, natomiast rozporządzenie o warunkowości dotyczy całej, siedmioletniej perspektywy finansowej.
Jeśli jednak TSUE uznałby inaczej, uruchomienie tego rozporządzenia i tak nie nastąpi od razu. Po wyroku Komisja będzie musiała przygotować szczegółowe wytyczne co do jego stosowania. Co ważne, ma to nastąpić we współpracy z krajami członkowskimi. Wszystkie państwa będą miały wpływ na ten tekst.
Biorąc pod uwagę historię sporu pomiędzy Polską i Węgrami a Komisją Europejską, to te dwa państwa są oczywistymi kandydatami do blokowania pieniędzy.
Powiedziałabym, że od dawna są pod specjalnym „nadzorem” Komisji. Tak, takie niebezpieczeństwo istnieje, zresztą Komisja przygotowała sobie grunt, kierując do TSUE skargi wskazujące, że w jej ocenie Polska narusza praworządność. Ale to jej subiektywna ocena. W konkluzjach grudniowego szczytu zapisano, że samo stwierdzenie, iż „naruszenie praworządności miało miejsce, nie wystarcza do uruchomienia mechanizmu”. Kluczową jest odpowiedź: czy te „naruszenia” zagrażają budżetowi i interesom finansowym UE! Wydawać się może, że w tym worku, jakim jest „naruszenie zasad państwa prawnego”, zmieści się wszystko, ale tak nie będzie. I to wbrew oczekiwaniom części opozycji, która chętnie widziałaby Polskę „na unijnym dywaniku”. ©℗