Ograniczanie wolnego rynku i egoistyczne wytyczanie przez rządzących granicy praw obywatelskich widzimy w historii XX w. i XXI w. na wielu smutnych przykładach. Lecz PRL nie było jednym z nich. Tamto państwo opierało się na czczonej dyktaturze jedynej partii, a ceny traktorów i bułek regulował państwowy urząd. Traktory i bułki produkowało państwo. Mieliśmy wolnościowe dziury w konstrukcji, ale z obecną Polską PRL ma mniej więcej tyle wspólnego, co każdy, dowolnie wybrany kraj, ze starożytnym Egiptem włącznie. Po prostu coś zawsze się znajdzie… (co zrobił chociażby Bolesław Prus w „Faraonie”, zgrabnie opisując choroby carskiej Rosji w dekoracjach państwa faraonów).
Wiem, padają kłamliwe porównania historyczne o wiele grubsze. Umowa PiS i Lewicy w niczym nie przypomina „paktu Ribbentrop-Mołotow” (Radosław Sikorski), opozycja wobec PiS w niczym nie przypomina „Targowicy” (tylko ostatnio Jan Maria Jackowski, Joachim Brudziński, Jadwiga Wiśniewska, Patryk Jaki). Miękkie zestawianie nieboszczki Polski Ludowej z Polską 2021 r. wydaje mi się jednak groźniejsze właśnie dlatego, że nie jest tak kabaretowe i bezwstydne. Subtelne rzucanie w przestrzeń zestawień „komunizm = PiS”, „PiSlandia = PRL” prowadzi do wybielania Polski Ludowej. Ta epoka często była tak czarnymi barwami malowana, że należy się jej jakaś dawka rehabilitacji. Jeżeli jednak narracyjne wahadło przechyla się w drugą stronę, a pojawiło się pokolenie, które Ludowej na wpół Polski nie pamięta, za to słyszy, że PRL to takie jakby dzisiaj, uzyskujemy w rezultacie przekaz: nic nie jest na serio.