Katastrofa smoleńska była wyjaśniana w Polsce przez komisję Jerzego Millera i prokuraturę. To, że przyjęto do jej badania przez stronę rosyjską Konwencję Chicagowską, umożliwiło natomiast, że akredytowany przy MAK Edmund Klich dzięki swojemu sprytowi wydobył od Rosjan bardzo cenne dowody - mówi PAP Cezary Grabarczyk.

Cezary Grabarczyk to poseł Koalicji Obywatelskiej, w 2010 roku minister infrastruktury, któremu podlegała Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, kierowana przez Edmunda Klicha.

PAP: Widział pan materiał z Edmundem Klichem w TVP?

Cezary Grabarczyk: Widziałem. To manipulacja.

PAP: Dlaczego manipulacja?

C.G.: Po pierwsze, od samego początku śledztwo w sprawie katastrofy prowadzi suwerennie polska prokuratura. Po drugie została powołana komisja, która pod kierownictwem pana ministra Jerzego Millera wyjaśniła przyczyny katastrofy. I to postępowanie było prowadzone samodzielnie. Zakończyło się przygotowaniem i opublikowaniem raportu, z którym została zapoznana opinia publiczna. Raport był przez kilka lat dostępny w internecie, dopiero Antoni Macierewicz jako szef MON podjął decyzję o jego ukryciu. Zatem teza, że śledztwo oddano stronie rosyjskiej jest nieprawdą.

PAP: Z wypowiedzi Edmunda Klicha w tym materiale wynika, że miał żal, iż otrzymał ze strony rządu za mało wsparcia jako akredytowany przy MAK. I że gdyby uzyskał silniejsze wsparcie, można byłoby od Rosjan uzyskać coś więcej...

C.G.: Panie redaktorze, powiela pan propagandowe tezy z przywołanego materiału. Uważam, że Edmund Klich spełnił w Smoleńsku i w Moskwie bardzo ważną rolę. Opowiedział o tym w wywiadzie-rzece, który ukazał się wiele lat temu. Powiedział, że dzięki swojej przebiegłości i sprytowi wydobył dowody w postaci nagrań z wieży kontroli lotów w Smoleńsku. To są bezcenne dowody, które mógł zdobyć tylko w tej roli, w której udał się do Rosji. W swoim wywiadzie-rzece Edmund Klich opowiada też, że utwierdził się w przekonaniu, iż to tragiczne zdarzenie było wypadkiem. Opowiada, jak szedł śladem ostatnich chwil lotu - złamanych czubków drzew, brzozy, zerwanej linii energetycznej, aż do wraku. I on i inni eksperci oraz prokuratorzy działali w wyjątkowym stresie w warunkach wielkich obciążeń psychicznych. Zgłaszane wtedy potrzeby staraliśmy się zaspokajać. Czasami były trudności. Dziś są one wyolbrzymione i to jest manipulacja.

PAP: Ale on o niewystarczającym wsparciu ze strony rządu mówi w rozmowie, datowanej na 23 kwietnia 2010, w której brał udział premier Donald Tusk i pan jako minister infrastruktury.

C.G.: W tym czwartkowym materiale były zarówno jego niedawne wypowiedzi, jak i wypowiedzi być może pochodzące z tamtej rozmowy.

PAP: Pamięta pan tę rozmowę?

C.G.: Uchylę się od odpowiedzi, bo moim zdaniem była ona objęta klauzulą.

PAP: Edmund Klich mówi na przykład, że miał nadzieję, iż pan go tuż po katastrofie zaprosi na posiedzenie Rady Ministrów, żeby mógł podzielić się wątpliwościami w sprawie wyboru Konwencji Chicagowskiej jako formuły prawnej wyjaśniania przyczyn katastrofy.

C.G.: Nie byłem gospodarzem Rady Ministrów.

PAP: Tym niemniej, choć nie wycofuje się wprost z tezy, że załącznik 13 Konwencji Chicagowskiej był najbardziej optymalną formułą prawną, zarzuca, że zbyt szybko zgodzono się na tę konwencję, nie analizując wystarczająco i dogłębnie wszystkich możliwości.

C.G.: Powtarzam, to co powiedziałem na początku. Rzeczpospolita Polska prowadziła samodzielne śledztwo i prowadzi je nadal. Chce pan powiedzieć, że prokurator generalny Zbigniew Ziobro działa pod wpływem Rosjan? Tak samo samodzielna była działalność komisji Jerzego Millera, która wyjaśniała przyczyny katastrofy, a której członkami byli eksperci z doświadczeniem w badaniu katastrof lotniczych. To wszystko nie ma nic wspólnego z Konwencją Chicagowską. Niech pan nie wierzy w narrację, że ktoś o czymś zadecydował za nas.

PAP: Krytycy formułują jednak zarzut, że przyjęty tryb wyjaśniania katastrofy utrudnił stronie polskiej dostęp do materiałów źródłowych, czyli do wraku i do oryginałów czarnych skrzynek. Wszystko to pozostało w Rosji.

C.G.: Politycy PiS w 2015 roku deklarowali: Zdobędziemy władzę, to ściągniemy wrak. Minęło ponad 5 lat. Gdzie jest wrak? Tymczasem eksperci towarzyszący E. Klichowi i on sam pracowali oraz gromadzili ważne dowody od dnia katastrofy. W sumie w Smoleńsku było kilkunastu członków Komisji Millera. Na miejscu wypadku od pierwszego dnia byli eksperci, którzy później weszli w skład zespołu biegłych prokuratury wojskowej (m.in. płk. Antoni Milkiewicz – legendarny badacz katastrofy Ił-62 w Kabatach i płk. Ryszard Szczepanik – dyrektor Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych i wielokrotny członek komisji wojskowych, specjalista od silników odrzutowych).

PAP: Zdaniem waszych krytyków, ponieważ popełniono błędy na początku, potem już trudno było odzyskać wrak i inne materiały...

C.G.: Jakie błędy? Jak to sobie wyobrażają? Wszystko, co mówią, to bezpodstawne twierdzenia. W asyście polskiego prokuratora i pod nadzorem 2 członków Komisji Millera czarne skrzynki z Tu-154 przewieziono już pierwszego dnia do laboratorium w Moskwie (MAK). Tam członek Komisji Millera komisyjnie otworzył czarne skrzynki (w obecności prokuratora i służb konsularnych oraz przedstawicieli strony rosyjskiej) i wykonał kopie, które zgodnie z zasadami stanowiły podstawę do późniejszych analiz. Członkowie Komisji Millera pracowali na miejscu wypadku niezależnie od MAK, wykonując pomiary i oględziny wraku. Zebrane materiały posłużyły do przygotowania raportu z badania. To polscy specjaliści wykonali kopię nagrań rozmów na wieży w Smoleńsku oraz udokumentowali fatalny stan lotniska, co pozwoliło wskazać błędy po stronie Rosjan. Polski specjalista z Komisji Millera brał również udział, u producenta w USA, w odczycie danych z urządzenia ostrzegającego przed zderzeniem z ziemią TAWS i komputera pokładowego FMS. W sumie po zakończeniu prac na miejscu wypadku, członkowie Komisji Millera wyjeżdżali kilka razy do Moskwy w celu pozyskania dodatkowych informacji.

PAP: Chce pan powiedzieć, że strona polska miała nieograniczony dostęp do wraku i czarnych skrzynek, więc problem, gdzie się one znajdują nie ma znaczenia?

C.G.: Tego nie powiedziałem. Trzeba jednak nie znać realiów, żeby upierać się przy tezie, że te dowody można było wydobyć w jakimkolwiek innym trybie. Ale eksperci zarówno komisji Millera, jak i prokuratury, wielokrotnie jeździli do Rosji, kopiowali zapisy czarnych skrzynek, badali wrak i przekonywali, że mieli dostęp wystarczający, żeby sformułować swoje konkluzje, czy tezy procesowe.

PAP: Pojawia się czasem teza, że można było skorzystać z polsko-rosyjskiego porozumienia o wspólnym wyjaśnianiu katastrof wojskowych z 1993 roku?

C.G.: Czytał pan to porozumienie? Tam nie ma nic. Nie ma żadnej procedury. Jest tylko mowa o wspólnym badaniu. Jak może wyglądać takie wspólne badanie, widać choćby przez ostatnie 5 lat. Bo wraku w Polsce nie ma. Można wskazać inny przykład, jak wygląda realizacja porozumień z Rosjanami. Przecież było też podpisane porozumienie w sprawie budowy Pomnika Ofiar katastrofy w Smoleńsku w miejscu zdarzenia. Pomnika nie ma.

PAP: Zatem do dziś pan uważa, że Konwencja Chicagowska była najlepszą formą wyjaśniania katastrofy?

C.G.: Nie. Uważam, że najlepszą formą wyjaśniania katastrofy było postępowanie prokuratorskie, prowadzone przez polskich prokuratorów i działalność Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera. Tamto odbywało się według reguł narzuconych przez państwo miejsca zdarzenia, co jednak my wykorzystaliśmy w optymalny sposób, gromadząc te dowody, które akredytowany przy MAK mógł zabezpieczyć. W innym trybie nie mielibyśmy do nich dostępu. A Polska przy sprawie Smoleńska nie wyzbyła się ani trochę suwerenności. Czasami się tę katastrofę porównuje z przypadkiem zestrzelonego samolotu Malaysia Airlines, który leciał z Holandii. Trzeba jednak pamiętać, że choć samolot zestrzelili Rosjanie, szczątki były na terytorium Ukrainy. A my mieliśmy do czynienia z mocarstwem, które wykorzystuje każde zdarzenie do realizacji swoich interesów.