Zanim złapany w 1942 r. we Frampolu Szmul Maler „zszedł z tego świata jako ofiara”, zdążył napisać list pożegnalny do syna. Kazał mu o siebie dbać, jeść i pić. Prosił, by się nie przeziębił. Często zdarzało się, że ludzi takich jak Maler wyłapywali Polacy. Na przykład „Cacaniaki, którzy przygnali z lasu do szkoły ze 30 Żydów”, a wśród nich rabina frampolskiego, który „wraz z żoną był pięknie ubrany w pluszowe odzienia”.

Na szeroką skalę Polacy mogli się dowiedzieć o tym po publikacji głośnej książki „Dalej jest noc” pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego. To najprawdopodobniej jedna z najważniejszych pozycji ostatniej dekady. Jej lektura zakłóca miły dla polskich uszu dźwięk husarskich skrzydeł. To rozpacz i ból. Czytanie jej jest taplaniem się w brudach, o których nakarmiony glorią Wiednia i godnością powstań Polak nie chce pamiętać. Siła tych emocji nie może jednak odebrać prawa do oceny tego, czy dane w tej publikacji są najzwyczajniej zgodne z prawdą czy nie. Szczególnie jeśli informacje dotyczą konkretnych, żyjących jeszcze, znanych z imienia i nazwiska ludzi. Taką osobą jest Filomena Leszczyńska, której stryj Edward Malinowski został opisany jako osoba współodpowiedzialna za śmierć 18Żydów.
Niezależnie od tego, czy propisowska Reduta Dobrego Imienia wspiera jej działania czy nie, i czy rodzina Leszczyńskiej słucha Radia Maryja, czy popiera Strajk Kobiet, ma ona prawo do walki o dobre imię przodków. To nie jest starcie „reżimu PiS” z ciemiężonymi przez dyktaturę i cenzurowanymi naukowcami, tylko konkretna sprawa cywilna o ochronę konkretnych dóbr osobistych, prowadzona przed konkretnym sądem okręgowym w Warszawie. Sądem, który co drugi dzień w „Wiadomościach” TVP jest określany mianem „nadzwyczajnejkasty”.
Historycy i sprzyjające im środowiska, naciskając na sąd, tak naprawdę stają w jednym szeregu ze Zbigniewem Ziobrą. Bo jak inaczej określić trwające od kilku tygodni zabiegi w tej sprawie? Choćby presja poprzez listy „renomowanych stowarzyszeń naukowych zrzeszających ponad 12 tys. historyków z całego świata”? W metatezie tych działań jest jasny sygnał dla sędzi, która orzeka w tej sprawie: albo się cofniesz, albo przyczynisz do budowania systemu cenzury w obszarze wrażliwych badań historycznych.
Profesor Eva Scholtheuber ze Stowarzyszenia Historyków Niemieckich, która zajęła stanowisko w tej sprawie, pisze wprost, że „postępowanie (wobec Engelking i Grabowskiego – red.) ma ogromny potencjał zastraszania”. Zapomina przy tym, że sprawa taka jak Leszczyńska kontra Engelking i Grabowski nie jest dziwactwem na skalę świata. Do procesów o ochronę dóbr osobistych prowadzonych na gruncie prawa cywilnego dochodziło wcześniej w nieskolonizowanych przez „reżim PiS” państwach.
W ubiegłym roku córka Ocalonej z Szoa wytoczyła proces historyczce, która napisała, że jej matka miała relację homoseksualną ze strażniczką SS w obozach w Hamburgu i Bergen-Belsen. Wówczas sąd niemiecki orzekł, że dr Anna Hájková z uniwersytetu w Warwick, która bada wątki queer w okresie Holokaustu, naruszyła pośmiertnie dobra osobiste matki pozywającej. Nie przypominam sobie, by prof. Scholtheuber pisała wówczas listy i broniła wolności badań naukowych w RFN. A sprawa jest poważna, bo córka Ocalonej walczy o odszkodowanie w wysokości 250 tys. euro.
– Domagam się, by uniwersytet podjął mocniejsze działania dyscyplinarne wobec Hájkovej i wypłacił rekompensatę za ekstremalne cierpienie – mówiła córka cytowana przez dziennik „The Guardian”. 250 tys. euro to znacznie więcej niż 100 tys. zł, o które walczyła Leszczyńska (sąd orzekł wczoraj na jej korzyść, nakazał przeprosiny, ale roszczenie pieniężne oddalił). Na uniwersytecie w Warwick wszczęto zresztą postępowanie wyjaśniające, czy Hájková dochowała staranności i czy nie naruszyła standardów etycznych. Sprawa jest równie zagmatwana, co kwestia sołtysa Malinowskiego, który jest stryjem Leszczyńskiej. Córka Ocalonej twierdzi, że to strażniczka SS bez wzajemności zakochała się w jej matce i nie istniała między nimi relacja intymna. Matka wykorzystywała po prostu to uczucie jako taktykę przetrwania Zagłady.
W obu procesach po stronie naukowców padają argumenty o konieczności ochrony wolności słowa i prawa do nieskrępowanych badań. W obu te wartości są konfrontowane z prawem do pośmiertnej ochrony dóbr osobistych bliskich. Wbrew temu, co można przeczytać w internecie, proces Engelking i Grabowskiego nie jest czarno-biały. Nie ma tu prostego, manichejskiego podziału na antysemitów z PiS i postępowców ze świata nauki. Sytuacja Leszczyńskiej jest analogiczna do kobiety, która walczyła przed sądem niemieckim z Hájkovą. Nie ma znaczenia, że Leszczyńska słucha Radia Maryja. Nie ma znaczenia, że w jednej sprawie chodzi o sołtysa katolika, a w drugiej o kobietę w skomplikowanej relacji z homoseksualną strażniczką SS. Oba procesy przecierają szlak w orzekaniu, gdzie leży granica między poszukiwaniem prawdy o historii a błędem badawczym, za który trzeba odpowiedzieć. Ani reżim PiS, ani reżim Angeli Merkel nie mają tutajznaczenia.