W sieci nie ma miejsca na chamstwo. W takich sytuacjach powinno skutecznie wkraczać prawo.
Anonimowość w internecie powinna być podstawą jego funkcjonowania, choć ochrona użytkowników nie może być bezwzględna. Rozumiem argumenty o konieczności walki z chamstwem, jakie wylewa się z sieciowych forów, jednak bardziej obawiam się tego, co może się stać z udostępnionymi danymi.
Sieć przekształca się w pamięć absolutną gromadzącą nasze dane, wypowiedzi, zdjęcia, które są dostępne praktycznie dla każdego. Wyszukiwarka łączy te informacje i podaje na tacy każdemu zainteresowanemu. To nie tylko znajomi z portalu społecznościowego, ale także m.in. organy władzy, windykatorzy, firmy zainteresowane reklamą czy choćby tworzeniem profili konsumenckich. Tracimy kontrolę nad informacjami, które nas dotyczą, w tym również nad takimi, które sami udostępniliśmy.
Nie jestem przeciwnikiem portali społecznościowych, ale zdecydowanie popieram ideę edukacji młodych (i nie tylko młodych) ludzi na temat konsekwencji udostępniania informacji o sobie. Najprostszy przykład to problem, z jakim spotkało się wiele osób, także w Polsce: firma odmawia przyjęcia do pracy, bo znalazła w sieci zdjęcia lub zwierzenia kandydata, z których wynika, że – delikatnie mówiąc – nie odpowiada on profilowi firmy i wyznawanym przez nią wartościom. Mamy też przypadki zwolnień z pracy na podstawie informacji znalezionych w sieci.
Według mnie ochrona prywatności jest jednym z fundamentów demokracji. Wynika to z faktu, że ludzie zawsze będą mieli coś do ukrycia przed innymi. Im więcej informacji o nas będzie dostępnych, z tym większą ostrożnością będziemy uczestniczyli w życiu społecznym. Nieskrępowana dyskusja zaniknie, jeśli uczestnictwo w niej będzie się wiązać z koniecznością ujawnienia informacji o sobie. Brak prywatności zamyka usta, anonimowość zachęca do wypowiedzi i wymiany myśli. To prawda – zachęca również tych, którzy chcą po prostu obrażać innych albo w mniej lub bardzie wulgarny sposób przelewać na ekran komputera swoje frustracje.
Na chamstwo w sieci są jednak sposoby. Najprostszy to skorzystać z rady Pana Majstra, który uczył Jasia, że chamstwu w życiu „należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom”. Ale można też posługiwać się dostępnymi środkami prawnymi, pod warunkiem że są one skuteczne. O ich skuteczność powinno zadbać państwo.
Prawo, a właściwie praktyka stosowania prawa, jest dziś słabym ogniwem obrony godności człowieka w Polsce, a już szczególnie jeśli chodzi o zachowania internautów. Sądy zbyt nisko ustawiają poprzeczkę w sprawach o ochronę czci przed pomówieniami i zniesławieniem w sieci. Można jeszcze zrozumieć obniżenie standardów w przypadku wypowiedzi na temat ludzi władzy (choć i tu mam poważne zastrzeżenia), ale już zupełnie nie rozumiem np. wrocławskiego sądu, który w ubiegłorocznym wyroku uznał wulgaryzmy i obelgi wyrażone na forum internetowym za coś normalnego, ponieważ – jak stwierdził – w internecie taki język jest normą. Otóż staje się normą dlatego, że ludzie czują się bezkarni, bo wiedzą, że prawo nie jest skutecznie egzekwowane. Odpowiednio uregulowana odpowiedzialność administratora serwisu oraz przejrzyste reguły dostępu do danych autora obraźliwego wpisu, a nade wszystko sprawność postępowania w takich sprawach, powinny przyczynić się do tego, że pewna część internautów zastanowi się, zanim cokolwiek napisze. Słowem – stanie się bardziej odpowiedzialna
DEBATA
Czy internauci powinni być zmuszani do ujawniania swojej tożsamości? A może tylko dzięki anonimowości sieć może być nośnikiem wolności słowa? Zapraszamy do lektury kolejnych głosów w debacie na ten temat na łamach „DGP” oraz udziału w dyskusji na stronie www.gazetaprawna.pl i na naszym koncie na Facebooku.

.