Mieszkańcy Czarnogóry będą w niedzielę głosować w wyborach parlamentarnych, których trudny do przewidzenia wynik zdecyduje, czy kraj nadal będzie podążał w kierunku NATO i UE.
To czwarte wybory parlamentarne od 2006 roku, kiedy ogłoszono niepodległość Czarnogóry, będącej wcześniej częścią Jugosławii. Około 530 tys. uprawnionych do głosowania wybierze 81 parlamentarzystów z 17 zarejestrowanych list wyborczych.
Faworytem wyborów jest postkomunistyczna, proeuropejska Demokratyczna Partia Socjalistów (DPS) obecnego premiera Milo Djukanovicia, która kieruje państwem już od 26 lat.
Jej rywalem jest Front Demokratyczny (DF), koalicja utworzona z kilku prorosyjskich i proserbskich partii, która buduje swoją politykę na mocnej krytyce zbliżania Czarnogóry do NATO i Unii Europejskiej, a zwraca się właśnie w stronę Serbii i Rosji oraz chce walczyć z korupcją w kraju.
Wybory odbędą się w atmosferze podziału społecznego, gdy dwa przeciwne obozy oskarżają się nawzajem o zdradę interesów narodowych. Rząd Djukanovicia w maju podpisał protokół o przystąpieniu do NATO, który ma być ratyfikowany przez państwa Sojuszu. Trwają też rozmowy akcesyjne z Unią Europejską.
Ten kierunek polityczny zbliżania się do Europy Zachodniej krytykowany jest przez DF, a szczególnie Andriję Mandicia, szefa Nowej Serbskiej Demokracji (NSD), wchodzącej w skład tej koalicji. Domaga się ona organizacji referendum w sprawie przystąpienia do NATO i rezygnacji z poparcia dla niepodległości Kosowa. To właśnie NSD stoi za organizacją protestów w Podgoricy z października zeszłego roku, które zdestabilizowały sytuację polityczną w kraju.
„Wybory zdecydują – i to jest ich najważniejszy aspekt – czy Czarnogóra wejdzie do NATO, czy wróci w orbitę Rosji i Serbii“ - powiedział PAP Andrej Nikolaidis, czarnogórski publicysta i analityk polityczny, były doradca Socjaldemokratycznej Partii Czarnogóry (SDP).
Nikolaidis zwraca uwagę, jak na przykładzie tego maleńkiego bałkańskiego państwa z ok. 620 tys. mieszkańców i dostępem do morza widać przełamywanie się wielkich interesów światowych mocarstw.
„Wpływ Moskwy na te wybory jest ogromny. Jedna Rosja praktycznie kieruje największą częścią opozycji. W takiej sytuacji ani Unia Europejska, ani Stany Zjednoczone nie siedzą z założonymi rękami i też mają swoich faworytów. To z pewnością DPS Djukanovicia i SDP Ranko Krivokapicia. Choć wpływ zachodnich mocarstw jest subtelniejszy i mniej widoczny, z pewnością nie jest z tego powodu słabszy“ - uważa Nikolaidis.
DPS Djukanovicia w wyborach startuje samodzielnie po tym, jak rozpadła się jego trwająca 18 miesięcy koalicja z SDP, a politycy tej partii opuścili rząd. Celem Djukanovicia jest zdobycie wystarczającej liczby głosów, aby z przedstawicielami mniejszości narodowych oraz partią Socjaldemokraci Czarnogóry (SD) sformować rząd. Przy takim scenariuszu dużo zależy od sukcesu tych ugrupowań.
Dlatego Nikolaidis uważa, że wynik wyborów jest trudny do przewidzenia. „W tym momencie nie da się przewidzieć, co się stanie. Pewne jest natomiast to, że o wyborach zdecyduje niewielka liczba głosów. Według niektórych ankiet DPS Djukanovicia zdobędzie 40-43 proc. głosów, a to mogłoby wystarczyć, aby z przedstawicielami partii mniejszości narodowych oraz socjaldemokratami Ivana Brajovicia utworzyć rząd. Moje przewidywania przemawiają jednak za tym, że i przy takim scenariuszu Djukanović nie zdoła zdobyć mandatu. W tym momencie wynik wyborów naprawdę trudno jest przewidzieć“ - powiedział PAP czarnogórski publicysta.
O ile w kampanii przedwyborczej DPS wybrał hasło: „Pewnym krokiem“, slogan Frontu Demokratycznego brzmi o wiele ostrzej: „My albo on“, przy czym „on“ to oczywiście premier Djukanović.
Opozycja wielką część swojej krytyki buduje na oskarżeniach władzy o korupcję, przy czym analitycy zwracają uwagę, że nie podaje żadnych konkretnych rozwiązań przeciwdziałających stagnacji gospodarczej i bezrobociu w kraju.
Wielu także wątpi, aby DF i inne partie opozycyjne potrafiły stanąć ponad podziałami i umiały stworzyć koalicję, która pozbawiłaby władzy Djukanovicia.
Nikolaidis dodaje też, że Czarnogóra to wyjątek w porównaniu z innymi państwami powstałymi po rozpadzie byłej Jugosławii, ponieważ nigdy w niepodległej historii tego kraju nie zdarzyło się, aby państwem rządziła inna partia.
„Jeśli Djukanović przegra wybory, będzie to koniec dominacji jednej partii, ale i dramatyczna zmiana w kursie polityki zagranicznej kraju“ - ocenia analityk.
Goran Andrijanić (PAP)