Prezydent Barack Obama postanowił odejść z Białego Domu w chwale pogromcy Państwa Islamskiego. Poinformowano, że jeszcze w tym roku ma zostać wyzwolony Mosul, największe miasto kontrolowane przez terrorystów. Nieco wcześniej zapewniano o rychłym zajęciu Rakki, nieformalnej stolicy „kalifatu” w Syrii. Sukcesem miał być również układ amerykańsko-rosyjski w sprawie zawieszenia walk. Problem w tym, że bliżej jesteśmy totalnej katastrofy i jeszcze większego rozlewu krwi niż zwycięstwa i pokoju.
Żywot syryjskiego rozejmu był krótki. Zresztą nie mogło być inaczej. Wciąż brakuje planu rozwiązania politycznego. Głównym problemem nie jest bowiem to, czy Asad odejdzie, czy zostanie, lecz to, jak uregulować relacje między poszczególnymi grupami etnicznymi i religijnymi. Jedyną sensowną opcją jest przekształcenie Syrii w luźną federację sunnitów, alawitów, Kurdów, druzów i chrześcijan. Z możliwością secesji po okresie przejściowym, np. 10 lat. Tylko że to rozwiązanie nie jest nawet dyskutowane. Co więcej, ani reżim, ani rezydująca w Turcji opozycja nie godzą się na rezygnację z unitarnego charakteru państwa i odrzucenia przymiotnika „arabska” w nazwie. Rozejm miał nie obejmować Państwa Islamskiego i Al-Kaidy, czyli Nusry, przefarbowanej ostatnio na „Jabhat Fath al Sham”. A co najmniej połowa „umiarkowanych rebeliantów” współpracuje z Nusrą w ramach wspólnych centrów operacyjnych. Z kolei Wolna Armia Syryjska to byt wirtualny. Z drugiej strony do rozmów nie dopuszcza się przedstawicieli Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF – koalicji zdominowanej przez Kurdów), choć kontroluje ona co najmniej 20 proc. terytorium Syrii i jest najskuteczniejszą siłą zwalczającą Państwo Islamskie.
To właśnie SDF, według amerykańskich planów, miało wyprzeć Państwo Islamskie z Rakki. Ale Kurdowie chcieli w zamian zgody na połączenie swoich terytoriów – znajdującego się w płn.-zach. części prowincji Aleppo tzw. kantonu Efrin (z dopiero co wyzwolonym Manbidż) i resztą kontrolowanych przez nich terenów. Na to nie godziła się Turcja, która w końcu sierpnia rozpoczęła operację „Tarcza Eufratu”. Teoretycznie miała ona być wymierzona w Państwo Islamskie, ale szybko okazało się, że to tylko przykrywka. Prawdziwym celem byli walczący z Państwem Islamskim Kurdowie. Turcja wprawdzie wyparła terrorystów „kalifatu” z terenów przygranicznych, ale zwycięski pochód Kurdów został zahamowany i wszyscy szybko zapomnieli, że jeszcze w tym roku miała zostać oswobodzona Rakka. Na otarcie łez została pokazówka: Turcy i wspierani przez nich rebelianci (będący zresztą też dżihadystami) ruszyli na miasteczko Dabiq, w którym według „kalifackiej” mitologii ma nastąpić apokaliptyczne starcie „krzyżowców” z islamem.
Obecna administracja amerykańska wydaje się nie rozumieć, iż w Syrii ma tylko jednego sojusznika i jest nim SDF. Wspieranie rebeliantów dzihadystów to bawienie się zapalniczką na stacji benzynowej, o czym USA przekonały się już kilka lat temu w Libii. Amerykanie, a przynajmniej Departament Stanu (Pentagon wykazuje się nieco większym rozsądkiem), starają się też ignorować fakt pogłębiającej się współpracy rosyjsko-tureckiej w Syrii. Dzięki fiasku rozejmu Rosja dowodzi bezradności polityki amerykańskiej w Syrii, dogadując się za plecami Waszyngtonu z Turcją. Ta ostatnia jest obecnie zainteresowana tylko jedną kwestią: zniszczeniem Rożawy, tj. autonomicznego bytu stworzonego w północnej Syrii przez Kurdów i ich sojuszników.
Amerykanie, starając się powstrzymać starcie Turcji z SDF, rozlokowali swoje siły specjalne na linii oddzielającej oba wrogie obozy (które USA jednocześnie uważa za swoich sojuszników). Chwilowo udało się zapobiec konfrontacji. Na dłuższą metę może to być jednak nieskuteczne. Zwłaszcza że Rosja ma inne plany. Dobrze poinformowane libańskie źródła twierdzą, że Rosja z Turcją uzgodniły, iż Asad wspierany przez Moskwę będzie miał wolną rękę w Aleppo. Turcja, która wcześniej nazywała takie działania ludobójstwem, tym razem milczy. Szykuje się do własnego ludobójstwa. Na podstawie tego samego układu Turcy mieli dostać wolną rękę od Kremla na masakrowanie Kurdów. Rosja z kolei przerzuca swoje rakiety ziemia-powietrze do Syrii, grożąc, że zacznie zestrzeliwać samoloty międzynarodowej koalicji pod przywództwem USA. Ta atmosfera stosunków USA – Rosja nie przeszkadza jednak tureckiemu prezydentowi w zaproszeniu Władimira Putina do Stambułu.
Jedyną sensowną opcją jest przekształcenie Syrii w luźną federację sunnitów, alawitów, Kurdów, druzów i chrześcijan
Nie lepiej sytuacja wygląda w Iraku. Państwo Islamskie jest tu od dawna w głębokiej defensywie i zostało prawie całkowicie wyparte ze swych bastionów w sunnickiej prowincji Anbar. Coraz silniejsze siły rządowe, wspierane przez szyickie milicje oraz sunnickie oddziały plemienne, powoli, lecz skutecznie, wdarły się na północ, wyzwalając kolejne terytoria i podchodząc na odległość 60 km na południe od Mosulu. We wrześniu ogłoszono też, że Kurdowie i władze centralne osiągnęły porozumienie w sprawie wspólnej operacji wyzwolenia Mosulu. Niestety, wszystko to wygląda pięknie tylko w teorii.
Wojna z Państwem Islamskim nie jest jedynym problemem Iraku, kraju, który wbrew obiegowej opinii wcale nie jest w tej chwili „upadły”. Niemniej w Bagdadzie trwa kryzys polityczny, oparty w dużym uproszczeniu na konfrontacji między radykalnym duchownym szyickim Muqtadą al-Sadrem i byłym premierem Nourim al-Malikim. Maliki, reprezentujący opcję proirańską, chce odsunąć od władzy obecnego premiera Hajdara al-Abadiego i odzyskać stanowisko szefa rządu dla siebie. Taki scenariusz oznaczałby po prostu wojnę domową. Planom Malikiego sprzyja jednak brak rozwiązania kwestii spornych między rządem centralnym a Kurdami irackimi. Chodzi przede wszystkim o tzw. tereny sporne, na których miało się odbyć referendum w sprawie ewentualnego przyłączenia do Kurdystanu. Należy do nich Kirkuk, leżący na obfitych złożach ropy i gazu. Dlatego Maliki, gdy był premierem, zablokował to referendum. W 201 4 r ., gdy rozpoczęła się inwazja Państwa Islamskiego, Kurdowie te ziemie po prostu zajęli (wojsko irackie z nich uciekło).
Teraz Kurdowie mówią, że sprawa jest zamknięta i nigdy się już stamtąd nie wycofają, ale parlament iracki niedawno przyjął uchwałę wzywającą ich do opuszczenia tych terenów po zakończeniu wojny z „kalifatem”. Nie wiadomo też, jaka ma być przyszłość Mosulu i prowincji Nineveh, której Mosul jest stolicą, a którą zamieszkuje istna mozaika etniczno-religijna. Kurdowie chcą ją podzielić na trzy części: sunnicko-arabską, jazydzką i chrześcijańską. Następnie te dwie ostatnie przyłączyć do Kurdystanu. Wątpliwe, by Maliki i popierająca go większość proirańskich milicji szyickich zaakceptowała taki scenariusz. Amerykanie udają, że żadnego problemu nie ma i prą do jak najszybszego zajęcia Mosulu.
Oliwy do ognia znów dolewają Turcy. Jeszcze w 201 5 r . wkroczyli oni do Iraku, zakładając tam swoje bazy wojskowe, bez zgody władz irackich. Natomiast we wrześniu br. turecki prezydent Erdogan zapowiedział udział armii tureckiej w operacji wyzwolenia Mosulu, wyznaczając nawet datę jej rozpoczęcia – na 19 października. Dodał też, że po wyzwoleniu w mieście powinni mieszkać tylko sunnici, choć zawsze znaczny procent mieszkańców stanowili tam również chrześcijanie.
W Bagdadzie zawrzało nie tylko dlatego, że przywódca innego państwa chce decydować o tym, kto gdzie ma mieszkać. Również dlatego, że udział Turcji w operacji wyzwalania Mosulu nie był w ogóle brany pod uwagę. Parlament iracki przyjął więc uchwałę wzywającą do natychmiastowego opuszczenia Iraku przez wojska tureckie, grożąc równocześnie konfrontacją militarną. Warto przy tym pamiętać, że polscy żołnierze wchodzą obecnie w skład koalicji wspierającej armię iracką w wojnie z Państwem Islamskim, a Turcja jest członkiem NATO.
Ta cała układanka nie doprowadzi do wojny światowej. Rosjanie nie będą zestrzeliwać swoimi S-300 koalicyjnych samolotów, a wojna turecko-iracka na razie się nie rozpocznie. Wątpliwe jednak, by Turcy uszanowali wolę Bagdadu i wycofali się z Iraku. A to oznacza, że Państwo Islamskie może jeszcze długo trzymać się zarówno w Mosulu, jak i Rakce. Jeśli mimo wszystko ktoś je stamtąd wyprze, perspektywa nowego konfliktu stanie się znacznie bliższa.