W styczniu br. wyszło na jaw, że co najmniej 700 tys. euro z funduszy unijnych zostało przeznaczonych na lobbing, by zdynamizować debatę o bardziej „zielonym” rolnictwie i zwiększyć poparcie dla kontrowersyjnego rozporządzenia o odbudowie zasobów przyrodniczych. Holenderski dziennik „De Telegraaf” opisał wówczas umowy, z których wynikało, że organizacje ekologiczne otrzymywały pieniądze na lobbing w tej sprawie zarówno wobec europosłów, jak i państw członkowskich. KE ustaliła też określone kryteria, według których miały one się rozliczać ze skuteczności swoich działań.

Wydane pieniądze pochodziły z funduszu na dotacje środowiskowe. Co ciekawe, kampania nie przyniosła jednak zauważalnej zmiany w nastawieniu opinii publicznej, jak odnotował „De Telegraaf”.

Komisja lobbowała w sposób "niewłaściwy"

Wątpliwe kontrakty zostały zawarte w czasie, gdy wiceprzewodniczącym KE odpowiedzialnym za działania klimatyczne był holenderski socjalista Frans Timmermans. – Sam nigdy nie zawierałem takich umów i nie byłem bezpośrednio zaangażowany jako komisarz – komentował Holender. Jednak Piotr Serafin, komisarz UE w obecnym składzie ekipy Ursuli von der Leyen, przyznał w Parlamencie Europejskim, że taki lobbing miał miejsce, i określił go jako „niewłaściwy”. Niektórzy już wtedy podejrzewali, że może to być wierzchołek góry lodowej. – Chcę wiedzieć, czy podobna sytuacja ma miejsce także w innych obszarach, jak migracja – powiedział na początku roku holenderski europoseł Dirk Gotink (Europejska Partia Ludowa), członek komisji kontroli budżetowej.

– To nie jest nagonka na ruchy ekologiczne. Oczywiście mają prawo do lobbingu. Uderzam w Komisję Europejską. To wygląda na starannie zaplanowaną współpracę między zieloną koalicją pod wodzą Timmermansa a lewicową większością w Parlamencie Europejskim – dodał. Sprawa ma dalszy ciąg. W ubiegłym tygodniu niemiecki magazyn „Welt am Sonntag” ujawnił, że Komisja Europejska opłacała fundamentalistów klimatycznych, by pozywali europejskie przedsiębiorstwa, aby zwiększać ich ryzyko finansowe i prawne. Jak podaje gazeta, jedna z organizacji, ClientEarth, miała np. otrzymać 350 tys. euro na wszczynanie postępowań sądowych przeciwko niemieckim elektrowniom węglowym. „Urzędnicy z Brukseli i aktywiści koordynowali swoje działania co do najdrobniejszych szczegółów” – napisał „Welt am Sonntag”. Christoph de Vries, sekretarz stanu w niemieckim MSW 7 czerwca napisał na platformie X: „To oburzający akt, gdy część Komisji Europejskiej wykorzystuje pieniądze podatników, by wspierać lobbystów klimatycznych i środowiskowych, którzy świadomie szkodzą firmom energetycznym i rolnikom, torpedują projekty UE, politycznie podporządkowują europosłów i wpływają na opinię publiczną (…) Trzeba rozważyć konsekwencje dyscyplinarne wobec zaangażowanych osób, a sytuacja pokazuje, że przyznawanie funduszy publicznych wymaga większej przejrzystości i surowszych kryteriów. Tu drzemie ogromny potencjał oszczędności – z korzyścią dla UE i Niemiec” – dodał polityk.

Komisja: nie mamy nic do ukrycia

KE oficjalnie zaprzeczyła tym zarzutom. „Nie istnieją żadne tajne umowy między Komisją Europejską a organizacjami pozarządowymi. Komisja stosuje wysoki poziom przejrzystości w udzielaniu funduszy NGO. Ściśle współpracujemy z Parlamentem Europejskim i Europejskim Trybunałem Obrachunkowym, by jeszcze bardziej zwiększyć tę przejrzystość” – możemy przeczytać w oświadczeniu Komisji.

Jednak brukselski, prawicowy portal „Brussels Signal” publikuje oryginał umowy między ClientEarth a Komisją Europejską, który wyraźnie pokazuje, że NGO zobowiązało się pozywać elektrownie węglowe: „Będziemy nadal zapewniać wsparcie finansowe, strategiczne i komunikacyjne w kwestionowaniu działalności wybranych elektrowni węglowych. Działania te obejmują podważanie pozwoleń wodnoprawnych i środowiskowych (IED), zwiększanie presji politycznej na operatorów oraz podnoszenie ryzyka finansowego i prawnego dla właścicieli i operatorów tych elektrowni” – obiecał ClientEarth.

Eurodeputowany PiS i kwestor Parlamentu Europejskiego, Kosma Złotowski, zwrócił uwagę w rozmowie z DGP, że Komisja Europejska zbudowała wokół siebie mit ciała działającego w sposób obiektywny, na podstawie danych i wiedzy ekspertów. – To oczywiście tylko PR, który jednak działa na znaczną część opinii publicznej. To sprawia także, że krytyka działań KE jest bardzo trudna. Nawet jeśli fakty przeczą działaniom Komisji, tym gorzej dla faktów. Zielony Ład jest tego najlepszym przykładem – komentuje.

Miliony na propagowanie unijnej agendy

Gdyby ktoś się zastanawiał, dlaczego media niespecjalnie interesują się aferą, konserwatywny think tank MCC Brussels znalazł na to pytanie odpowiedź. Bruksela od co najmniej dekady przeznacza co roku ponad 80 mln euro z funduszy publicznych na media, aby promować przekaz przychylny UE oraz liberalną agendę Komisji Europejskiej – wynika z najnowszego raportu MCC opublikowanego na początku czerwca. Kwota ta uwzględnia jedynie bezpośrednie programy UE formalnie przeznaczone na „wsparcie mediów”. Raport nie badał natomiast programów finansowania pośredniego, takich jak reklamy czy kontrakty na komunikowanie strategiczne – jak miało to miejsce przed wyborami do PE w 2024 r., kiedy to Komisja przekazała 132 mln euro mediom. Analitycy MCC podkreślają, że wzmacnianie narracji unijnej często jest przedstawiane jako „promowanie europejskich wartości”, walka z „dezinformacją” czy wspieranie „zaangażowania obywatelskiego” i „pluralizmu medialnego”.

UE strategicznie współpracuje z dużymi agencjami prasowymi, takimi jak: ANSA (Włochy), EFE (Hiszpania) i Lusa (Portugalia), poprzez programy takie jak IMREG, zapewniając, że przekaz rozlewa się na setki mediów korzystających z ich treści. Projekt European Newsroom o wartości 1,7 mln euro, który łączy 24 agencje prasowe w Brukseli, ma na celu „ujednolicenie i skoordynowanie przekazu dotyczącego spraw UE”.

Inicjatywy takie jak European Digital Media Observatory (EDMO), finansowane co najmniej kwotą 27 milionów euro, angażują agencje prasowe i media w sieci „walki z dezinformacją”. W raporcie czytamy, że gdy te same podmioty, które otrzymują fundusze promocyjne, definiują, czym jest dezinformacja – powstaje ryzyko, że służy to „pilnowaniu granic dopuszczalnego dyskursu” i etykietowania głosów odmiennych jako dezinformacji. – W teorii Komisja Europejska ma być ciałem bezstronnym, niezaangażowanym w spory polityczne między Parlamentem a Radą przy negocjowaniu unijnej legislacji. W praktyce jednak od dawna KE nie tylko tworzy własną agendę polityczną, ale próbuje ją forsować, także z wykorzystaniem funduszy, do których ma bezpośredni dostęp – komentuje Złotowski. – Kampanie informacyjne, lobbing czy wykorzystywanie NGO to tylko kilka przykładów takiego działania. W poprzedniej kadencji PE nie widział w tym dużego problemu, bo w wielu sprawach agenda KE była zbieżna z celami większości rządzącej w parlamencie. Dzisiaj na takie działania nie będzie już przyzwolenia – dodaje. Jego zdaniem KE będzie musiała zostać poddana ocenie w tej dziedzinie. – W PE jest wniosek o komisję śledczą ws. finansowania lobbingu na rzecz Zielonego Ładu. Będziemy naciskać na Komisję, aby proponowane przepisy były poparte danymi, a nie celami ideologicznymi. Wiele słyszymy o deregulacji, także w obszarze polityki klimatycznej. Miejmy nadzieję, że to nie kolejna manipulacja i zasłona dymna, ale powrót do właściwej roli KE – podsumowuje Złotowski. ©℗