Aleksander Łukaszenka dystansuje się od Rosji, jego wojska ćwiczą starcie ze scenariuszem donieckim. Zakazano udziału w obcych wojnach. Gdyby na Białorusi pojawiły się zielone ludziki, mogłyby liczyć na wsparcie sporej części mieszkańców. Według marcowego sondażu instytutu NISEPD, w ewentualnym referendum o zjednoczeniu z Rosją, taką opcję poparłoby 24,8 proc. ankietowanych.
To rezultat niemal o 5 pkt gorszy niż w grudniu 2015 r., ale i tak daje solidną bazę dla dążeń do integracji. Przed aneksją Krymu w marcu 2014 r. zjednoczenia z Rosją chciał podobny odsetek ankietowanych z obwodu donieckiego, a wyższe rezultaty osiągano w obwodach ługańskim i odeskim. W dwóch z trzech wymienionych części Ukrainy Rosjanom udało się doprowadzić do buntu.
Od czasu, gdy Alaksandr Łukaszenka dążył do zjednoczenia Białorusi z Rosją w nadziei, że zostanie następcą Borysa Jelcyna i będzie rządzić nowym organizmem państwowym, minęło niemal 20 lat. Dzisiaj kwestia suwerenności Białorusi jest dla Łukaszenki kwestią suwerenności jego samego. – Odczuwamy stałe naciski, a nacisków tolerować nie będę ani ja, ani Białorusini – mówił niedawno w związku z kolejnym sporem o dostawy ropy.
I choć – jak przestrzegają eksperci – w razie próby przeniesienia wojny na Białoruś Łukaszenka nie może być do końca pewny lojalności własnych struktur siłowych, nie oznacza to, że nie szykuje ich do obrony kraju. Pierwszym sygnałem było mianowanie w listopadzie 2014 r. generała Andreja Raukoua na stanowisko ministra obrony. Raukou przez pewien czas dowodził 103. brygadą sił specjalnych spod Witebska, która w razie pojawienia się zielonych ludzików zostanie rzucona na pierwszą linię.
We wrześniu takie działania ćwiczyli na poligonie pod Witebskiem żołnierze 19. gwardyjskiej brygady zmechanizowanej i 103. gwardyjskiej brygady powietrzno-desantowej. Scenariusza ćwiczeń nie ukrywała nawet gazeta resortu obrony „Wo Sławu Rodiny”. „Przedstawiciele sił zbrojnych i MSW powinni przeprowadzić rozmowy o ewakuacji cywilów z niebezpiecznego odcinka, a w przypadku niezgody separatystów na postawione warunki przeprowadzić operację oczyszczenia i blokady zajętego przez nich miasta” – czytamy.
– W doktrynie wojskowej pojawiły się stadia walki z zagrożeniami hybrydowymi. Wojsko właśnie to ćwiczy. Władze integrują w tym celu służby specjalne z siłami zbrojnymi. Pojawił się system neutralizacji potencjalnych agentów wpływu. To zagrożenie jest traktowane bardzo poważnie – mówi DGP jeden z białoruskich ekspertów ds. wojskowych. To pierwszy raz, kiedy siły zbrojne nie ukrywały, że za potencjalnego wroga uważają właśnie „separatystów”. O tego typu ćwiczenia zapytaliśmy politologa Juryja Szaucoua, prorządowego, ale i mającego opinię prorosyjskiego. Szaucou, który publicznie pisze, że uznaje Moskwę za „stolicę swojej ojczyzny”, nie zgadza się z opinią, że chodzi o walkę z białoruskimi kopiami Donieckiej Republiki Ludowej.
– To ma związek z wojną na Ukrainie, ale nie taki, jak pan sugeruje. Tam się pojawiło mnóstwo sfanatyzowanych ludzi, którym rozdano broń. Zagrożeniem jest eksport przemocy przez radykałów walczących po stronie Ukrainy. Dlatego Białoruś umacnia granicę z Ukrainą, dlatego zdecydowano się też na kryminalizację udziału w obcych wojnach – mówi DGP Szaucou. Rzeczywiście, do niedawna nielegalna na Białorusi była tylko służba w charakterze najemników. W kilku sprawach, w których pociągano do odpowiedzialności powracających z Donbasu (do tej pory byli to wyłącznie walczący po stronie wojsk rządowych), robiono im procesy za sprawy poboczne, dawne wybryki chuligańskie czy nielegalne posiadanie broni. Teraz będzie można ich karać także za walkę dla idei.
Równolegle prezydent przejmuje niektóre hasła, dawniej zarezerwowane wyłącznie dla opozycji. – Od dwóch lat Łukaszenka prowadzi politykę miękkiej białorutenizacji. Można swobodnie mówić o kulturze, historii, języku. Można się odwoływać nie tylko do związków z Rosją, ale i dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego. Dlatego władzom niestraszne było nawet wpuszczenie do parlamentu podczas wrześniowych wyborów Aleny Anisim z Towarzystwa Języka Białoruskiego i Hanny Kanapackiej z prozachodniej opozycji. One już nie stanowią zagrożenia – dowodzi Dzianis Mieljancou z Białoruskiego Instytutu Studiów Strategicznych.
Równolegle z Kanapacką i Anisim do parlamentu weszło także trzech członków prorosyjskiej Białoruskiej Partii Patriotycznej (BPP) Mikałaja Ułachowicza.
– To imitacja partii, w pełni kontrolowana przez władze, choć w sprzyjających okolicznościach może stać się samodzielnym graczem – przyznaje Dzianis Mieljancou.
– Mnie oni w ogóle nie interesują. Nie zajmuję się nieistotnymi zjawiskami – macha ręką Juryj Szaucou. Ale Ułachowicz poza partią, która nie posiada nawet biura, kieruje jednak znacznie silniejszą kadrowo organizacją kozacką. Kozacy organizują m.in. obozy młodzieżowe, podczas których uczą uczestników strzelać. Ułachowicz zaś publicznie deklarował, że chce budować Białoruś na wzór rosyjski. Bronił też decyzji o aneksji Krymu.
Co czwarty obywatel nie miałby nic przeciw integracji Białorusi z Rosją