Po polach i miastach ganiają dorośli ze smartfonami w rękach i wypatrują na ekranach wirtualnych stworków zwanych pokemonami. W wieczorne weekendy, w porze największej oglądalności, w telewizjach lecą bajki dla dzieci. Społeczeństwo odrzuca w debacie publicznej jakąkolwiek racjonalną argumentację, wybierając emocje. Coś łączy te trzy fakty? Owszem. Zdziecinnienie.
Słyszeliście państwo o „Pokemon GO”? To gra na smartfony wypuszczona przez firmę Nintendo. Niby żadna nowość, bo jej pierwsza wersja święciła triumfy pod koniec lat 90. ubiegłego wieku. Można by nawet użyć modnego słowa i rzec, że to gra zrewitalizowana, bo odnowiono ją jedynie i dostosowano do obecnych technologii, ale jest pewna różnica – w tamtą grały dzieci, ta zajmuje w dużej części dorosłych. Zasady są wciąż takie same: masz znaleźć i schwytać każdego ze 151 gatunków pokemonów, czyli animowanych stworków. Imiona mają barwne: Pikachu, Bulbasaur czy Krokorok. Potem wystawić je do walki i pokonać innych trenerów. Kiedyś grało się na konsolach, dziś w realu, bo aplikacja namierza stworki pojawiające się w realnym otoczeniu. Potrzebujesz tylko smartfona z wgranymi mapami Google’a. Chodzisz więc z tym smartfonem po okolicy i sprawdzasz.
ikona lupy />
Andrzej Andrysiak, zastępca redaktora naczelnego DGP / DGP
Na świecie aplikacja miała premierę 6 lipca. Szybko dotarła do Polski. Na początku, czytając gazety, portale i Facebooka, byłem przekonany, że to jakaś zorganizowana akcja promocyjna, która Nintendo może i będzie drogo kosztować, lecz zyski zniwelują tę niedogodność. Ale potem ich zobaczyłem: prawdziwi dorośli faceci na ulicy ze smartfonem na polowaniu, w mieście większym i mniejszym, takież filmiki w internecie... Nie, to jednak rzeczywistość, nie ułuda.
Czy kogoś to dziwi? Przeczytałem już, że jeśli nie rozumiem tego fenomenu, to pewnie jestem stary, wychowałem się na „Czterech pancernych” i nie ogarniam współczesności. Bo przecież każdy ma prawo do rozrywki. A jak ona, to już nie moja, tylko jego, osobista, sprawa. Nawet jeśli ktoś chciałby układać drewniane klocki w wieku trzydziestu lat, ma prawo.
Można by przejść nad tym fenomenem do porządku dziennego, dziś jest, jutro go nie będzie. Ale nie same pokemony są tu najistotniejsze, ale pewien społeczny proces, który dzieje się od jakiegoś czasu. Chciałoby się napisać, że na naszych oczach, ale to nieprawda, bo wcale nie chcemy go zauważyć.
Zaburzenie osobowości
Słyszeliście państwo o syndromie Piotrusia Pana? To opisywane w psychologii zachowanie, gdy człowiek na pewnym etapie postanawia nie wchodzić w dorosłe życie. Zwykle dotyka mężczyzn. Wygląda taki jak dorosły, pracuje, czasami nawet ma rodzinę, ale w środku jest dzieckiem, którym rządzą skrajne emocje. Jest skupiony na sobie, niedojrzały emocjonalnie i oczekuje ciągłej uwagi. Rozkapryszony i egocentryczny, nie potrafi związać ze sobą kilku faktów, nie umie poprawnie wnioskować i wybiec w przyszłość. Za wszelką cenę unika zobowiązań i ucieka przed odpowiedzialnością. Straszne musi być z nim życie. Jak rozmawiać? Jak dzielić obowiązki, skoro jest przekonany, że świat kręci się wokół niego, a realizacja zachcianek to jedyna perspektywa, którą ogrania? Jak planować przyszłość?
Syndrom Piotrusia to nie jednostka chorobowa, ale jedynie zaburzenie osobowości. Nie leczy się tego, nie ma kuracji farmakologicznej, która zmieni takie dorosłe dziecko w odpowiedzialną jednostkę, zostaje psychoterapia. Gadanie. Przekonywanie, tłumaczenie i wyjaśnianie. Najtrudniejsza metoda z możliwych.
To jest właśnie współczesny wyborca. Zapatrzony w siebie i bajki serwowane w telewizji, przekonany, że wszystko kręci się wokół niego. Rozumie tylko jeden sposób rozwiązywania konfliktów – przemoc. Reaguje, gdy ktoś na niego nakrzyczy, ale nie przyjmuje do wiadomości racjonalnej argumentacji, bo nie potrafi jej ogarnąć rozumem.
Zabieramy zabawki
Zdziecinnieliśmy. Nie wiem, gdzie jest geneza tego procesu, czy to kultura masowa przenicowała nam mózgi do cna, czy też masowa edukacja obniżyła jej poziom, tak że patrzymy na świat oczami dziecka? Ani nie czujemy potrzeby wybiegania w przyszłość, ani tego nie potrafimy, bo to za skomplikowane na nasze niewyrobione umysły. Rządzić nami łatwo, bo nie jesteśmy wymagający. Wystarczą nam rozrywka, obietnica i gadżecik. I jesteśmy zachwyceni.
Jak to wygląda w praktyce? Weźmy wiek emerytalny i imigrantów. O, już widzę te pomyje na forach: liberał i lewak w jednym, co to najpierw zmusiłby ludzi, by pracowali do śmierci, a potem, by dali się wysadzić brudasom. Albo odwrotnie. Wypad z kraju, komuchu jeb... Tak to będzie leciało? Tak, dokładnie, jak w podstawówce. A ty jesteś głupi. A nie, bo ty jesteś głupi. Nie będziemy rozmawiać, bo do rozmowy potrzeba umiejętności konwersacji, a tej dzieci nie mają jeszcze zbyt dobrze wyrobionej. No i wiedzy, że taki sposób rozwiązywania sporów jest najlepszy.
Gdybyśmy rozmawiali jak dorośli, musielibyśmy pochylić się nad taką łamigłówką: jeśli chcemy krócej pracować i dłużej cieszyć się emeryturą, to potrzeba nam więcej pieniędzy na te emerytury. Będziemy dłużej żyli, więc będziemy dłużej pobierali świadczenia. To nie jest wyrafinowany rebus, tu obie strony równania muszą się zgadzać. Skąd wziąć te pieniądze? Dzieci zakrzyczą: Kulczyk zapłaci. No tak, ale on od roku nie żyje. No to Kulczyki. I tak dalej. To jest zbyt trudny problem jak na nasze dziecięce główki, więc oburzymy się, obrazimy i zabierzemy zabawki. A z nim to już nie będziemy rozmawiać, proszę pani. No to nie.
Drugi przykład: imigranci. Zalewają Europę. Wysadzają ludzi w powietrze. Byczą się na zasiłkach. Zabijają swoje córki i siostry. Wydają dzieci za mąż. Niby każde z tych zdań jest prawdziwe, ale jak one się mają do polskiej rzeczywistości? A przecież my też się boimy, my też chcemy się bronić. Przed czym? Przed osiedlonymi w Rzeczypospolitej czterysta lat temu Tatarami? A może przed Czeczenami, którzy na dobre rozgościli się w Polsce w latach 90.? Na pierwszy rzut oka widać, że coś się tu nie zgadza, że ta wszechogarniająca rządowa propaganda się nie spina z rzeczywistością. Ale czy potrafimy połączyć kilka faktów? Dorosły by potrafił, a my? Nienawidzimy ich na zapas, może się ta nienawiść przyda, a na pewno nie zaszkodzi. Jak Jasia, bo gdyby wiedział, co nabroiliśmy, to na pewno by doniósł pani. A że nie wie? Co to przeszkadza?
Politycy wiedzą o nas to, czego jeszcze nie uświadomiliśmy sobie sami. Jesteśmy dziećmi. I jak te dzieci ogarniamy tylko własne podwórko. Można by nam godzinami tłumaczyć, że za ogrodzeniem jest coś ważnego i ciekawego, ale wolimy nie wystawiać tam nosa, bo nowego się boimy. Za to z niecierpliwością czekamy na zabawki. Czy dostaniemy w prezencie niższy wiek emerytalny, z którego i tak nie skorzystamy, bo będziemy musieli dorobić do emerytury, czy kukiełkowy teatr gadających głów w telewizorze – nieistotne. Ważne, by była rozrywka, bo co jak co, ale nudzić się jeszcze nie nauczyliśmy.
Łatwo nas wystraszyć, więc nasze umysły zajmują demony, których sami nie potrafimy okiełznać. Słuchamy starszych (czyli polityków) i choć czasem pod nosem coś tam mamroczemy, a w swoim gronie nawet pozgrywamy buntownika, to gdy przyjdzie co do czego, położymy uszy po sobie, bo lubimy jasne reguły: ktoś na górze, ktoś na dole.
Nami łatwo rządzić. Dzieci są podatne na manipulację, wierzą w hierarchię i można im sprzedać każdą bajkę.
Napinamy muskuły
Żeby była jasność – to nie jest opis zwolenników obecnej władzy. Choć ta dziecięcą naiwność wyborców wykorzystuje po mistrzowsku, poprzednia w ostatnich swoich latach także traktowała nas jak uczniaków. W sumie ona pierwsza zauważyła, że cofamy się w rozwoju. Chcieliśmy autostrad, bo kolega z ławki obok miał, to dostaliśmy. Chcieliśmy pieniędzy na bułkę w szkolnym sklepiku, to otrzymaliśmy franki. Byle szybko, byle łatwo, byle prosto. Dzieci są niecierpliwe, nie lubią czekać. Dziś nam się zmieniło, koledzy zaczęli zbierać karty z wojownikami, to dostajemy żołnierzy wyklętych i husarię.
Nie tęskno nam do dorosłości. Dorosłość jest trudna i żmudna, nie ma w niej cudów i czarów, jest praca i obowiązek. A najgorsze, że nic nie jest proste. Czym więcej się zagłębiamy, tym większy węzeł musimy rozplątać, czym więcej widzimy, tym mniej znamy odpowiedzi. Po co nam to?
Nie prościej patrzeć na świat oczami dziecka? Pouganiać się za pokemonem, przesiedzieć weekend na „Epoce lodowcowej”, bo przecież czytanie książek to nie jest rozrywka dla kilkulatka. Jak każdy dzieciak, ponapinamy trochę muskuły, przypomnimy, jacy to jesteśmy ważni, ale przecież podświadomie wiemy, że dorośli nie potraktują tego poważnie. Dorośli zajmują się ważniejszymi sprawami. Światem. Muszą go dla nas urządzić, wyznaczyć nam reguły, zorganizować zajęcia i rozrywki. Dorośli wciąż powtarzają, że robią to dla naszego dobra, pewnie nawet w to wierzą. My też wierzymy.