"NATO dobrze reaguje, ale walczy z wewnętrznymi problemami. Ich przejawem jest brak zgody wśród sojuszników co do podejścia wobec Rosji. Mamy koalicje państw, które chcą przede wszystkim wrócić do współpracy z tym krajem. To są Włochy, Grecja, Austria, Węgry, do pewnego stopnia Hiszpania, na pewno Francja" - powiedział PAP ekspert brukselskiego think tanku Martens Centre Roland Freudenstein.

NATO podejmuje słuszne decyzje, walcząc z wewnętrznymi problemami; decyzja o rozmieszczeniu 4 tys. żołnierzy na wschodzie ma ograniczone skutki militarne, ale może realnie odstraszać - uważa ekspert.

Jak zaznaczył, państwa te, należące zarówno do UE, jak i Sojuszu Północnoatlantyckiego, chcą bardziej położyć nacisk na współpracę z Moskwą, i są jednocześnie mniej ambitne, jeśli chodzi o odstraszanie i wzmacnianie siły zbrojnych na wschodniej flance.

Freudenstein zwrócił uwagę, że dobrze się stało, iż udało się znaleźć kompromis między tymi bardziej ambitnymi członkami Sojuszu i tymi, którzy chcą stawiać bardziej na współpracę z Rosją.

Przywódcy państw NATO podjęli w Warszawie decyzję o wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu poprzez rozmieszczenie czterech batalionowych grup bojowych liczących po ok. 1000 żołnierzy w Polsce i krajach bałtyckich. Zostaną one rozmieszczone w przyszłym roku na zasadzie rotacji.

Zdaniem Freudensteina rozmieszczenie około 4 tys. żołnierzy w Polsce i krajach bałtyckich nie ma wielkiego znaczenia militarnego, jest jednak rodzajem zapalnika, którego uruchomienie może przynieść już wymierne efekty.

"Nie o to chodzi, że te cztery bataliony są w stanie bronić państw bałtyckich w wypadku ofensywy rosyjskiej, ale atak na nie będzie bezpośrednim atakiem na siły zbrojne Niemiec, USA i Wielkiej Brytanii" - powiedział analityk. Z tych trzech krajów mają w najbliższych latach pochodzić żołnierze wzmacniający wschodnią flankę NATO.

"Te cztery bataliony nie mają konkretnej funkcji obronnej, jeśli dojdzie do ofensywy klasycznej, choć w przypadku ataku hybrydowego mogą być bardzo pożyteczne. Żeby przenieść siły zbrojne w wypadku kryzysu międzynarodowego, trzeba decyzji politycznej. Już wyobrażam sobie pana Franka-Waltera Steinmeiera (szefa MSZ Niemiec - PAP) i innych, którzy krytykują NATO za ostrą reakcję. Oni w wypadku kryzysu nie będą skłonni do przenoszenia sił zbrojnych do państw zagrożonych. Teraz, dzięki decyzjom szczytu NATO te siły będą już na miejscu" - dodał ekspert Martens Centre.

Jak podkreślił, chociaż wiemy, że to nie jest doskonała obrona tych państw w wypadku ataku rosyjskiego, to zdajemy też sobie sprawę, że atak na te siły oznaczałby automatyczną reakcję na innych punktach mapy.

W ocenie Freudensteina nie można wierzyć w zapewniania Rosji, że kraj ten nie ma zamiaru atakować państw bałtyckich, bo tak samo było w przypadku Krymu czy wschodniej Ukrainy. "Sama rosyjska reakcja na decyzje dotyczące wzmocnienia wschodniej flanki NATO pokazuje, że Sojusz postępuje słusznie" - zaznaczył.

Freudenstein uważa, że obecne relacje między NATO a Rosją można porównać do lat 60., gdy wypracowano raport Harmela, który z jednej strony przedstawiał ofertę rozmów dla Moskwy, a z drugiej wskazywał na umacnianie obrony, żeby odstraszyć ewentualną ofensywę.

Jego zdaniem ważnym elementem szczytu była też wspólna deklaracja UE-NATO, w której wyrażono wolę współpracy. "NATO i UE mają swoje kwatery w tym samym mieście, ale dotychczas bardzo mało do czynienia ze sobą" - zauważył.

"To, że na najwyższym szczeblu wyrażono wolę współpracy, to ogromny postęp. Nowe zagrożenia bezpieczeństwa, nie mają ani charakteru czysto wojskowego, ani czysto cywilnego, one są hybrydowe. Jeśli zagrożenia są hybrydowe, to reakcja też powinna być hybrydowa" - dodał Freudenstein.

W deklaracji NATO-UE wśród wspólnych zadań na pierwszym miejscu wymieniono pilne "wzmocnienie zdolności do przeciwstawienia się zagrożeniom hybrydowym", np. atakom cybernetycznym czy propagandzie.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)