MANEWRY Udało się organizacyjnie, choć wciąż jest dużo różnic w procedurach. Europa potrzebuje militarnego Schengen. To pierwsze wnioski z zakończonych niedawno ćwiczeń wojskowych Anakonda
Liczby były imponujące. Ponad 31 tys. żołnierzy, ponad 3 tys. wszelkiej maści pojazdów, ponad 100 statków powietrznych (m.in. samoloty F-16 i śmigłowce uderzeniowe) oraz 12 statków na Bałtyku. W czerwcu odbyły się w Polsce największe ćwiczenia wojskowe po 1989 r. By pokazać skalę wydarzenia, wystarczy dodać, że relacjonowało je ponad 600 dziennikarzy z Polski i ok. 150 z zagranicy. To wydarzenie odbiło się echem m.in. w Niemczech i Rosji. Co ciekawe, za naszą wschodnią granicą manewry krytykowano, mimo że armia rosyjska regularnie przeprowadza ćwiczenia, gdzie udział bierze ponad 100 tys. żołnierzy.
Jakie wnioski wyciągnęło Wojsko Polskie z Anakondy 2016? – Na razie można o nich mówić tylko ogólnie, jeszcze nie wszystko przeanalizowaliśmy. Ostateczna ocena zostanie dokonana w ciągu najbliższych dwóch miesięcy – będą omówienia narodowe i sojusznicze. Teraz można wyciągać jedynie pierwsze wnioski na poziomie strategicznym – stwierdza w rozmowie z DGP gen. Marek Tomaszycki, dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych RP. Kierownik tego ćwiczenia wymienia kilka spraw, które już teraz można uznać za sukces. – Udało się doprowadzić do ćwiczeń w tak dużym wymiarze. To naprawdę olbrzymi wysiłek organizacyjny, a my pokazaliśmy w tym względzie naszą sprawność. I zostało to docenione przez naszych partnerów – opowiada dowódca.
Kluczowym elementem trwającego 11 dni ćwiczenia było przejęcie i przekazanie obowiązków pomiędzy Wojskiem Polskim i dowództwami Sojuszu Północnoatlantyckiego. Chodzi m.in. o dowództwo wojsk lądowych w Izmirze i dowództwo Korpusu Północny Wschód z siedzibą w Szczecinie. Można zakładać, że takie przekazanie może mieć miejsce w przypadku poważnych działań sojuszniczych na terenie danego kraju. Tego w praktyce ćwiczeniowej NATO jeszcze nie sprawdzało. Inną ważną częścią manewrów było ścisłe współdziałanie poszczególnych jednostek.
– Po raz pierwszy na tak dużych ćwiczeniach w ramach ugrupowań międzynarodowych doszliśmy do poziomu kompanii i plutonu. Mieliśmy np. polskie plutony w dowodzeniu amerykańskim czy amerykańskie w dowodzeniu brytyjskim itd. Ci dowódcy niższych szczebli powinni się poznawać, bo to oni niedługo będą przejmować stery i lepiej będzie, jeśli będą się znali – mówi gen. Tomaszycki. Jednym z wniosków, czy raczej po raz kolejny wyartykułowanym postulatem m.in. gen. Bena Hodgesa, dowódcy amerykańskiej armii w Europie, jest to, że Stary Kontynent potrzebuje swego rodzaju militarnej strefy Schengen. Chodzi o to, by wojska sojuszników mogły się przemieszczać przez granice bez nadmiernych formalności, które w poszczególnych krajach bywają obecnie skomplikowane.
Ćwiczenia po raz pierwszy odbywały się także w cyberprzestrzeni, zakłócano także środki łączności. – Na część praktyczną przygotowaliśmy specjalny zespół, który prowadził dezinformację. I to na wszystkich szczeblach. Na pewnym wykroku zostali przyłapani i dowódcy, i żołnierze. Ale jednocześnie został stworzony zespół, który funkcjonował w Białobrzegach i reagował na tego typu zakłócenia. Mieliśmy ludzi, którzy aktywnie ingerowali w nasze systemy łączności, i tych, którzy na to reagowali – opowiada gen. Mirosław Różański, dowódca generalny RSZ RP. – Jesteśmy tu na początku drogi, ale potrafimy takie zagrożenia identyfikować – dodaje. W tych zespołach pracowali ludzie z Narodowego Centrum Kryptologii, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Żandarmerii Wojskowej.
– Sami wojskowi do tej pory narzekali, że dużo ćwiczeń robiliśmy tylko na mapach. Teraz wyprowadzono dziesiątki tysięcy ludzi na poligony. Trzeba pamiętać, że my jesteśmy w dużej mierze nastawieni na to, że w ramach zagrożenia przybędą do nas sojusznicy. I to przećwiczyliśmy. Amerykanie sprawdzili m.in. przerzut żołnierzy bezpośrednio z USA. Udało się to skoordynować. Sprawdzano także przemieszczanie się wojsk po Polsce – wyjaśnia w rozmowie z nami Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”. – Trudno krytykować to, że sprawdzono wiele rzeczy, których do tej pory nie sprawdzano. Temu można tylko przyklasnąć – komentuje ekspert.
Warto zwrócić uwagę także na dwa inne wnioski, które płyną z ćwiczeń. – Gdyby nie Amerykanie, obecność innych sojuszników można by uznać za mocno symboliczną – dowodzi Mariusz Cielma. I faktycznie, Niemcy przysłali niewielki oddział inżynieryjny, Francuzów praktycznie nie było, licznie stawili się Hiszpanie – ale to wynika z faktu, że to oni mają teraz dyżur bojowy w ramach sojuszniczych sił szybkiego reagowania. Nie zawiedli tradycyjnie Kanadyjczycy i Brytyjczycy, ale wielki rozmach ćwiczeniom nadali tak naprawdę Amerykanie. Na pewno warto się nad tym pochylić. Tak jak nad faktem, że na obecność wojsk ukraińskich na ćwiczeniach niektórzy sojusznicy z Zachodu reagowali negatywnie. Być może dlatego wojska naszego wschodniego sąsiada brały udział w ćwiczeniach, ale jakby nieco z boku.
Drugą kwestią jest silne akcentowanie działań przed progiem wojny, popularnie nazywanych obecnie wojną hybrydową. Praktycznie cała pierwsza połowa ćwiczeń zakładała właśnie taki scenariusz. Dopiero później był on już bardziej tradycyjny. W ramach tych ćwiczeń odpowiadano m.in. na ataki medialno-propagandowe. Po raz pierwszy w takich ćwiczeniach wykorzystano także komponenty obrony terytorialnej (utworzonej z rezerw żołnierzy Wojska Polskiego) oraz organizacji proobronnych. – Uporządkowaliśmy tę kwestię i w tym obszarze widzimy duże możliwości. Bo na zagrożenia przeciwników, którzy nie będą ubrani w mundur, którzy nie będą się trzymać dotychczasowych konwencji, także musimy szukać niekonwencjonalnych odpowiedzi. Jestem przekonany, że w tym zakresie jest wiele do zrobienia, ale ma to olbrzymi potencjał. Wojska operacyjne mają zdefiniowaną wielkość. Jeśli ten segment będziemy uzupełniali o inne formacje, może to być dobra odpowiedź na nietypowe zagrożenia – zapowiada gen. Różański.
Wojskowi zwracają uwagę, że tego rodzaju podejście do wojny nie jest niczym nowym. Stosowano je wcześniej, tyle że za pomocą nieco innych metod. Poza tym jesteśmy mądrzejsi choćby o doświadczenia Ukrainy. Tam było dokładnie widać, jaką postać mogą mieć takie ataki. Dzięki temu łatwiej nam będzie choćby przygotować się na możliwość „konwojów humanitarnych”, które pojawiły się w Zagłębiu Donieckim – poszukiwanie odpowiedzi na pytania o reakcję jest już zaawansowane. Otwarta pozostaje za to kwestia, czy Sojusz wprowadzi w życie to, co rekomendują eksperci, czyli np. postulat, by to głównodowodzący siłami NATO w Europie mógł podejmować samodzielnie decyzję o używaniu podległych mu oddziałów. Czekanie na zgody parlamentów poszczególnych krajów może radykalnie wydłużyć jakąkolwiek odpowiedź na zagrożenie. ©?
23 z tylu państw przyjechali żołnierze
105 tyle statków powietrznych brało udział
2 tys. mniej więcej tylu żołnierzy z USA, Wielkiej Brytanii i Polski desantowało się w ramach jednej operacji w okolicach Torunia
W ćwiczeniach wzięło udział ponad 100 statków powietrznych / Dziennik Gazeta Prawna