Kilkaset osób przeszło w sobotę ulicami Białegostoku w marszu "Białystok wolny od nienawiści". Był to - jak mówią organizatorzy akcji - sprzeciw wobec aktów rasizmu i ksenofobii, do których dochodziło wcześniej w tym mieście.

Marsz zorganizowała Koalicja "Białystok wolny od nienawiści", którą tworzą ludzie z różnych środowisk m.in. naukowych, artystycznych i organizacji pozarządowych. Miał on charakter apolityczny, uczestnicy proszeni byli o nieprzynoszenie ze sobą flag, transparentów ani haseł.

Impreza rozpoczęła się na głównym placu w mieście, Rynku Kościuszki. Jak mówiła dziennikarzom inicjatorka akcji, socjolożka dr Katarzyna Sztop-Rutkowska z Uniwersytetu w Białymstoku, chodziło o to, by głośno zademonstrować, że Białystok jest miastem "tolerancji i otwartości". Mówiła, że to okazja, aby pokazać, że nie ma zgody na szerzenie nienawiści w miejscach publicznych. Jako przykład podała marsze środowisk nacjonalistycznych, które kilka miesięcy temu odbyły się w Białymstoku.

W trakcie marszu odczytano manifest, w którym inicjatorzy napisali, że "od dłuższego czasu w Białymstoku dochodzi do aktów rasizmu, ksenofobii i nietolerancji oraz publicznych demonstracji świadczących o nienawiści i wykluczaniu". W manifeście wyrażono sprzeciw wobec takich działań. "W naszym mieście nie ma miejsca dla nienawiści wobec Innego. Każdy z nas jest inny, wszyscy jesteśmy równi! Nie ma naszej zgody na wykluczanie, używanie przemocy, deptanie ludzkiej godności! Nie ma naszego przyzwolenia na niszczący ekstremizm!" - głosi dalej manifest.

Jak powiedziała jedna z organizatorek Anna Żebrowska, ksenofobia to nie tylko wypisywanie haseł w internecie, wykrzykiwanie ich podczas demonstracji, ale "to przede wszystkim przemoc, krew na ulicach, to pobici ludzie, to podpalone mieszkania". Dodała, że manifestacja to okazja, żeby pokazać, że "Białystok to ludzie otwarci, otwarci na inność, otwarci na to, żeby każdy kto przyjedzie do tego miasta, czuł się w tym miejscu wolny i bezpieczny".

Wystąpiła też przedstawicielka mniejszości ormiańskiej Anush Antonyan, która od kilkunastu lat mieszka w Białymstoku. Powiedziała, że to miasto "bliskie jej sercu"; podziękowała też wszystkim osobom za wsparcie od samego początku.

Marsz zakończył się na plac przed Teatrem Dramatycznym, gdzie jego uczestnicy stojąc obok siebie utworzyli kształt otwartej dłoni, symbolu akcji. Sztop-Rutkowska powiedziała, że z jednej strony dłoń to pokazanie, że "jesteśmy otwarci na dialog, mamy szczere i otwarte intencje". Dodała, że otwarta dłoń to także znak stop. "Mówi, że są pewne granice przyzwolenia, że słowa pełne nienawiści, często, co pokazuje historia, prowadzą do aktów nienawiści i przemocy" - dodała.

Za zakończenie każdy mógł podpisać manifest, który - jak zapowiadają organizatorzy - zostanie przekazany władzom Białegostoku.

W ostatnim czasie policja nie notuje poważniejszych aktów o podłożu rasistowskim. Jednak kilka lat temu na terenie Białegostoku doszło do serii zdarzeń rasistowskich i ksenofobicznych, kiedy m.in. podpalono mieszkanie małżeństwa polsko-hinduskiego i rodzin czeczeńskich. W ostatnim czasie szerokim echem w Polsce odbiły się zorganizowane w tym mieście obchody 82. rocznicy powstania ONR.

Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe prowadzi dochodzenie w sprawie tych obchodów. Sprawdza, czy doszło wówczas do propagowania faszyzmu lub znieważenia na tle narodowościowym czy wyznaniowym. Jak powiedział PAP szef tej prokuratury Wojciech Zalesko, policja wciąż zbiera materiał dowodowy, przede wszystkim zapoznaje się z nagraniami i przesłuchuje świadków.

Chodzi głównie o marsz, który był jednym z punktów obchodów ONR. Według szacunków policji, wzięło w nim udział ok. 400 osób, incydentów nie odnotowano. Marsz był poprzedzony mszą św. w białostockiej katedrze, wieczorem działacze ONR zorganizowali koncert zespołu propagującego treści faszystowskie i rasistowskie, wynajmując w tym celu klub studencki Politechniki Białostockiej. (PAP)