W październiku Matteo Renzi czeka ważny test: referendum konstytucyjne. Od jego wyniku zależy jego polityczna przyszłość i szansa na wyprowadzenie kraju z impasu. Na razie premier Renzi cieszy się z wyniku innego referendum, które odbyło się w niedzielę. Włosi mieli się w nim wypowiedzieć w sprawie pozwolenia na wydobywanie węglowodorów w odległości do 12 mil morskich od brzegu.
Powolne przebudzenie / Dziennik Gazeta Prawna
Chociaż 83 proc. głosujących chciało zakazu, to referendum okazało się niewiążące z powodu zbyt niskiej, 32-proc. frekwencji. Aby było ważne, potrzeba, aby do urn przyszło 50 proc. uprawnionych.
Biorąc pod uwagę, jak często referenda zamieniają się w sondaże popularności rządzących, niską frekwencję przyjęto z ulgą. Sam Renzi namawiał rodaków, by zostali w domu, bo zakaz uderzyłby we włoski sektor naftowy i kosztował miejsca pracy. Ulga była tym większa, że Renzi zdaje sobie sprawę z wyczerpującego się kredytu zaufania. W sondażu dziennika „La Repubblica” z 10 kwietnia 41-letni premier cieszył się poparciem 40 proc. Włochów. To więcej niż w przypadku wielu jego poprzedników, natomiast znacznie mniej niż w czerwcu 2014 r., cztery miesiące po objęciu przez niego władzy, gdy wynosiło ono 74 proc.
Byłego burmistrza Florencji musi też martwić to, że w tym samym sondażu 45 proc. ankietowanych stwierdziło, że rząd powinien się podać do dymisji. To efekt oskarżeń korupcyjnych dotyczących gabinetu, którego podstawową obietnicą był koniec ze złymi praktykami poprzedników. Po tym, jak upubliczniono nagrania rozmów telefonicznych, w których minister rozwoju gospodarczego zapewniała życiowego partnera, że rząd przyjmie publicznie rozwiązania, które pozwolą jego firmie zarobić na kontraktach w branży naftowej, Federica Guidi podała się do dymisji.
Włosi nie są też zachwyceni kondycją gospodarki. Jak przekonywał na łamach „Financial Times” minister finansów Pier Carlo Padoan, czasy kurczenia się gospodarki mają już za sobą. Problem w tym, że tempo wzrostu nie jest duże. W ubiegłym tygodniu Międzynarodowy Fundusz Walutowy obniżył prognozę wzrostu PKB dla kraju o 0,3 proc. do 1 proc. Ale Renzi nie poddaje się. Kiedyś obiecał, że za dekadę Włochy będą odgrywać w Europie tak dużą rolę, jak dzisiaj Niemcy. Polityk rozumie kryzys przywództwa w Europie, a widziałby się w roli polityka nadającego ton w UE.
Do tego musiałby stać na czele silnego i stabilnego państwa, a nie kandydata na nowego chorego człowieka Europy, gnębionego przez dług publiczny w wysokości 133 proc. PKB. Kraju, który od 1946 r. miał 27 premierów i 63 rządy, co Renzi skomentował kiedyś, mówiąc, że poprzednicy wytrzymywali „krócej niż kot na autostradzie”. Stąd pomysł na dwie reformy ustrojowe. Pierwsza to reforma ordynacji zawierająca mechanizm zapewniający parlamentarną większość (370 deputowanych, czyli 54 proc. miejsc). W przypadku partii, które zdobyły ponad 40 proc. głosów, odbywa się to automatycznie, a jeśli nikt tego wyniku nie osiągnie, po dwóch tygodniach jest organizowana dogrywka między dwoma najpopularniejszymi partiami.
Druga to zmniejszenie roli senatu i odchudzenie go o 315 miejsc. Wcześniej obie izby były równe, co często prowadziło do sytuacji, że jedna blokowała drugą. Przepisy zostały już przyjęte przez parlament, ale że przeszły tylko zwykłą większością, potrzebne będzie referendum. Premier uprzedził Włochów, że nie powinni się w październiku kierować sympatią do niego, lecz interesem państwa. Jak będzie, może się okazać już w czerwcu, po wyborze burmistrzów kilku najważniejszych miast. Głosy mieszkańców Neapolu, Mediolanu i Rzymu wskażą, czy włoscy wyborcy wierzą jeszcze swojemu premierowi.