Ankara twierdzi, że ponosi największe koszty kryzysu, ale uchodźcy napędzają wzrost jej PKB. Dziś w Brukseli przywódcy Unii Europejskiej będą rozmawiać z Turcją na temat zawartej w listopadzie umowy, zgodnie z którą Ankara zobowiązała się do zatrzymania fali migrantów próbujących się przedostać na teren Wspólnoty. Państwa unijne uważają, że Turcja nie wywiązuje się z umowy, ale nie mają zbyt wielkich możliwości nacisku.
Tu nie chodzi o liczby, lecz o stały mechanizm, który będzie oznaczał całkowitą redukcję i całkowite zakończenie tego smutnego zjawiska – apelował przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, który w ramach przygotowań do szczytu spotkał się w czwartek z premierem Turcji Ahmetem Davutoglu.
Listopadowe porozumienie przewiduje, że w zamian za zatrzymanie fali migrantów Unia przekaże Turcji 3 mld euro, które mają zostać przeznaczone na poprawę sytuacji przebywających w tym kraju uchodźców z Syrii, oraz przyspieszy rozmowy akcesyjne z Ankarą. Ale w umowie wiele kwestii pozostało niewyjaśnionych – np. na co dokładnie Turcja ma przeznaczyć te pieniądze, czy będzie jakiś nadzór nad ich wydawaniem oraz co się stanie, gdy te pieniądze się skończą. Na dodatek jej podpisanie na razie nie zmniejszyło presji migracyjnej – według danych UNHCR w pierwszych dwóch miesiącach tego roku z Turcji do Grecji nielegalnie przedostało się ponad 123 tys. osób (w całym 2015 r. było to 856 tys.), a trzeba pamiętać, że zimą skala migracji się zmniejsza.
Turcja, na której terenie przebywa ok. 2,6 mln syryjskich uchodźców, przekonuje, że ona i tak ponosi największe koszty kryzysu migracyjnego. Według Davutoglu od 2011 r. Turcja wydała na pomoc dla 250 tys. Syryjczyków przebywających w rządowych obozach dla uchodźców 10 mld dol., zaś kolejne 20–25 mld na pomoc dla pozostałych. Wątpliwe jest jednak, by Unia chciała zwiększyć pomoc, skoro nie widzi, by skala migracji się zmniejszała.
Jednak syryjscy uchodźcy nie tylko są problemem społecznym dla Turcji i generują koszty, ale jak się okazuje, także napędzają jej wzrost gospodarczy. – Mamy uzasadnione przypuszczenia, że albo wydatki 2,6 mln syryjskich uchodźców, albo wydatki rządowe na pomoc dla nich były jednym z głównych powodów lepszego, niż oczekiwano, wzrostu gospodarczego w 2015 r. – mówił Reutersowi Muammer Komurcuoglu, ekonomista z Is Investment. W efekcie rząd podniósł prognozy wzrostu na ten rok z 4 do 4,5 proc. PKB.
Skala syryjskiego wkładu w turecki PKB jest dość trudna do wyliczenia, bo wydają głównie gotówkę, a jeśli pracują – to przeważnie w szarej strefie, ale pewne szacunki istnieją. Za absolutne minimum, którego mieszkaniec Turcji potrzebuje, by nie umrzeć z głosu, uznawane jest 346 lir miesięcznie (470 zł). Jeśli każdy z 2,6 mln Syryjczyków wydaje tylko to minimum, jest to równowartość 0,5 proc. tureckiego PKB. Ale jeśli wydatki będą na poziomie minimum socjalnego – uwzględniającego także takie potrzeby jak podstawowe ubrania, energię czy minimalny transport – które wynosi w Turcji 1128 lir miesięcznie (1533 zł), to odpowiadają one za 1,7 proc. PKB. Faktyczny wpływ jest jeszcze wyższy, bo jak się szacuje, od 300 do 500 tys. syryjskich uchodźców pracuje w Turcji w szarej strefie, a niektórzy mają własne firmy. W połowie stycznia weszły w życie przepisy, które umożliwiają uchodźcom ubieganie się o pozwolenie na pracę. Zgoda jest wprawdzie obwarowana różnymi czynnikami, ale po jej uzyskaniu zyskują oni m.in. prawo do takiej samej pensji minimalnej jak Turcy. Jak do tej pory takie pozwolenie otrzymało ok. 7,5 tys. Syryjczyków.