Kiedy mocarstwa rozstawiają figury na szachownicy między Damaszkiem a Kairem, jeden niesforny pionek może zmienić bieg historii ludzkości lub napisać jej ostatni rozdział
Na początku tygodnia ambasador Rosji w Londynie Aleksander Jakowienko zażądał od brytyjskiego MSZ wyjaśnienia, czy operujące nad Irakiem samoloty RAF faktycznie uzbrojono w rakiety powietrze-powietrze. Jako że Państwo Islamskie nie posiada lotnictwa, dowodził, to jedynymi potencjalnymi celami tej broni są maszyny wysłane niedawno w region konfliktu przez Moskwę.
„Nikt nie wie, co zrobią Rosjanie. Nie wiemy, jak zareagują, jeśli wejdą w kontakt z lotnictwem Zachodu” – przytoczył wypowiedź informatora z ministerstwa obrony „The Sunday Times”. Co więcej, tygodnik poinformował, iż angielscy piloci otrzymali w Iraku zgodę na użycie rakiet przeciwko rosyjskim maszynom, jeśli zostaliby przez nie zaatakowani. Nawet aneksja Krymu i wzniecenie przez Władimira Putina wojny na Ukrainie nie podniosły tak poziomu napięcia i nieufności między krajami NATO a Kremlem jak rosyjskie zaangażowanie w Syrii. Analitycy spierają się o długofalowe cele rosyjskiego prezydenta. Czy chce jedynie uratować reżim Baszara al-Asada, czy może zdestabilizować cały regon, aby podbić ceny ropy? Lub uzyskać zgodę Zachodu na podporzadkowanie sobie Ukrainy i rozbić jedność NATO?
Członek paktu – Turcja – już przekazała Moskwie ostrzeżenie, iż jeśli rosyjskie samoloty nadal będą naruszać przestrzeń powietrzną tego kraju, to zostaną zestrzelone. Takiego incydentu Moskwa nie pozostawi bez reakcji. Wówczas Waszyngton nie będzie mógł dłużej bezczynnie śledzić poczynań Kremla. Nawet najbardziej pacyfistyczny prezydent w historii USA, jakim jest Barack Obama, będzie musiał w końcu okazać zdecydowanie. A wtedy między mocarstwami atomowymi może się zrobić naprawdę gorąco.
Arabska jesień
Ten dzień zaczął się na Kremlu wyjątkowo paskudnie. Z armii prezydenta Syrii Hafiza al-Asada pozostały niedobitki. Co gorsza, ZSRR groziła utrata wpływów w Egipcie. Breżniew nie miał wątpliwości, że wszystkiemu winni byli Żydzi i Henry Kissinger. W sumie też Żyd, tylko amerykański. Gensek nie ukrywał wściekłości, lecz gdy marszałek Andriej Grieczko zaproponował przerzucenie kolejnej dywizji desantowej na Wzgórza Golan, zawahał się. Bo Ameryka postawiła siły zbrojne w stan gotowości bojowej. W powietrzu „dyżurowały” setki bombowców strategicznych gotowych zrzucić bomby wodorowe na Moskwę czy Leningrad. Międzykontynentalne rakiety z głowicami jądrowymi znajdowały się w pozycji startowej. Analogiczne kroki podjęli zresztą Sowieci i poranek 25 października 1973 r. mógł być dla ludzkości ostatnim.
Nic dziwnego, że Breżniew był wściekły – bo trzy tygodnie wcześniej niemal cały Bliski Wschód znajdował się we „władaniu” ZSRR. Moskwa potrafiła wyciągnąć korzyści z wojny sześciodniowej 1967 r., podczas której Izrael rozgromił koalicję państw arabskich. Upokarzająca klęska umocniła rządy państw muzułmańskich w postanowieniu, iż Izrael należy zniszczyć za wszelką cenę. Kupowały więc na potęgę uzbrojenie od ZSRR, co Moskwie dało znakomitą okazją do uzależniania kontrahentów – nie tylko militarnie. Nowoczesna broń wymagała wyszkolonej obsługi i nowych metod dowodzenia. Wraz ze sprzętem przybywali doradcy wojskowi przejmujący stopniowo kontrolę nad arabskimi armiami. Pod koniec lat 60. tylko w Egipcie było ich 18 tys. Wśród miejscowych żołnierzy i oficerów wzbudzali wrogość. Gdy 30 czerwca 1970 r. izraelskie lotnictwo zestrzeliło nad Synajem pięć pilotowanych przez Rosjan migów, Egipcjanie zorganizowali fetę, by uczcić porażkę znienawidzonego sojusznika. Jednak arabscy dyktatorzy, tacy jak rządzący w kraju piramid Gamal Abdel Naser, z pokorą znosili panoszenie się Sowietów. Bez nich nie mieli szansy zniszczenia Izraela. Tylko następca Nasera, Anwar as-Sadat, miał w tej kwestii odmienne zdanie. Choć początkowo niewielu przywódców traktowało go poważnie.
„Prezydent Sadat jawi się jako polityk bez charakteru, który przez dwa lata z rzędu – w 1971 r. i w 1972 r. – zapowiadał, że rok ów będzie decydujący, ponieważ rozpocznie działania wojenne, jeżeli Izrael nie pójdzie na ustępstwa” – napisał libański prawnik i historyk Georges Corm w książce „Bliski Wschód w ogniu. Oblicza konfliktu 1956–2003”. Po pierwszym spotkaniu sekretarz stanu USA Henry Kissinger w rozmowie z izraelską premier Goldą Meir w trzech słowach scharakteryzował egipskiego prezydenta: „Dureń, klown, błazen”. To lekceważenie okazało się sporym błędem.
Fortele prezydenta
„Sadat zdecydował się zakończyć długoletni związek z ZSRR i dążyć do zbliżenia ze Stanami Zjednoczonymi, które – jako sojusznik Izraela – miały większą szansę skłonić ten kraj do ustępstw” – opisuje John Lewis Gaddis w książce „Zimna wojna. Historia podzielonego świata”. Egipski prezydent zwierzył się ze swoich planów dziennikarzowi „Newsweeka” Arnaudowi de Borchgrave. Mało tego – dodał, że jest gotów nawet nawiązać z Izraelem stosunki dyplomatyczne. Kiedy de Bochgrave powtórzył słowa Sadata Goldzie Meir, ta powiedziała: „Akurat. Uwierzę, jak zobaczę”. Również w Waszyngtonie zignorowano słowa arabskiego dyktatora.
Tymczasem Sadat sposobił się do popisowej w jego mniemaniu rozgrywki. Gdy Kreml odmówił mu wielokrotnego zwiększenia dostaw broni, zerwał sojusz z Moskwą i wyrzucił sowieckich doradców. Dzięki temu zyskał w oczach oficerów własnej armii, ale – ku swojemu rozczarowaniu – nie zdołał przekonać do siebie prezydenta USA Richarda Nixona. Za to wolta Sadata zmusiła Kreml do szybkiej zmiany strategii, bo zagrożony stawał się plan zwasalizowania Egiptu, a tym samym przejęcia kontroli nad Kanałem Sueskim – jednym z kluczowych szlaków morskich świata. Chcąc ponownie pozyskać prezydenta Egiptu, Moskwa zgodziła się na przekazanie najnowocześniejszego uzbrojenia. Jego armia otrzymała zestawy przeciwlotnicze SA-2 i SA-7, transportery opancerzone BRDM-2 wyposażone w kierowane rakiety przeciwpancerne, czołgi T-62 i więcej samolotów myśliwych Mig-21. Kreml zgodził się przekazać sojusznikom nawet rakiety średniego zasięgu SS-20, ochrzczone przez analityków NATO nazwą Scud. Mogły one przenieść ładunki wybuchowe lub głowice atomowe na odległość 350 km. Dlatego na wszelki wypadek obsługiwali je żołnierze Armii Czerwonej, a rozkaz wystrzelenia mógł przyjść jedynie z Moskwy. Dzięki temu sowieccy doradcy wrócili nad Nil.
Równie dobry sprzęt Moskwa przekazała także Syrii. Jej prezydent Hafiz al-Asad był rozczarowany, bo niewiele zyskał na tym, że od czasu porażki w 1967 r. starał się odgrywać rolę polityka skłonnego do kompromisu. Pokój z Izraelem nie przyniósł nawet odzyskania utraconych podczas wojny sześciodniowej Wzgórz Golan (i bardzo żyznych dolin położonych na zachodnich zboczach). Łatwo uległ więc argumentom Sadata, który przekonywał go, by znów wspólnie uderzyć na Państwo Żydowskie. Przy czym to Egipt miał więcej ku temu powodów. W 1967 r. utracił Półwysep Synaj, a Kanał Sueski został zamknięty dla żeglugi. Brak dochodów z tego źródła i intensywne zbrojenia postawiły kraj w 1973 r. na skraju bankructwa. Skoro Sadat nie mógł liczyć na dolary Amerykanów, za to Kreml zapewnił mu nieograniczony dostęp do broni, a Asad wojskowy sojusz, wojna z Izraelem jawiła się dla niego jako najkorzystniejsze rozwiązania.
Bolesne przebudzenie
Od początku 1973 r. w Egipcie mobilizowano rezerwistów 22 razy. Izraelskie służby wywiadowcze, w tym osławiony Mosad, zaczęły więc zakładać, że także następna mobilizacja nie oznacza rychłego ataku. Koordynujący przygotowania do najazdu egipski minister wojny Ahmed Ismail Ali zadbał również o to, by o planowanej inwazji wiedziało jedynie 14 egipskich i syryjskich generałów. Reszta kadry oficerskiej i żołnierzy ćwiczyła pojedyncze elementy operacji, nie wiedząc, czemu to służy ani co robią inne odziały.
Agresorzy zapewnili sobie także przygniatającą przewagę. Armia Izraela liczyła 115 tys. żołnierzy, do tego państwo to było w stanie zmobilizować 400 tys. rezerwistów. Egipcjanie przygotowali do ofensywy 310 tys. żołnierzy, a Syryjczycy 140 tys. Co oznaczało czterokrotną przewagę w pierwszym dniu walk. Podobnie rzecz się miała z kluczowymi rodzajami broni. Państwo Żydowskie dysponowało 2 tys. czołgów, 410 samolotami i 50 śmigłowcami bojowymi. Strona egipsko-syryjska w momencie ataku posiadała wspólnie ponad 4 tys. czołgów, ok. 800 samolotów i 120 śmigłowców. Do walki dołączyły także kontyngenty wojskowe m.in. z Iraku, Libii, Jordanii, Arabii Saudyjskiej, a nawet Kuby.
Pierwsze meldunki wywiadowcze ostrzegające przed możliwym atakiem zaczęły napływać do ministra obrony Izraela Mosze Dajana w połowie września 1973 r. Ale izraelską generalicję zaślepiło przekonanie o potędze własnego kraju. Nie zareagowali nawet na wiadomość, że 3 października prezydenci Egiptu i Syrii wezwali na spotkanie sowieckich ambasadorów. A właśnie wtedy przekazano radzieckim dyplomatom, że w ciągu najbliższych dni może wybuchnąć wojna z Izraelem.
Stosowne informacje popłynęły do Moskwy, stawiając Breżniewa w niełatwym położeniu. „Odmowa poparcia rozpoczętych przez Egipt działań wojennych byłaby ostatecznym pogrążeniem się w oczach Arabów, a tym samym utratą owoców dwudziestoletnich wysiłków podejmowanych na Bliskim Wschodzie” – podsumowuje Georges Corm. Ale wsparcie agresji oznaczało groźbę otwartego konfliktu z Amerykanami. „Cholerni Syryjczycy. Biorą wszystko, oprócz naszych rad” – stwierdził ambasador sowiecki w Damaszku Nuritdin Mychidinow, gdy przekazywał przełożonym wiadomość, że wybuchu wojny należy spodziewać się 6 października w żydowskie święto Jom Kipur.
Dopiero 6 października o godz. 4 rano Mosze Dajan otrzymał meldunek od Mosadu, iż o godz. 18 Syria i Egipt rozpoczną inwazję. Zaspany minister obrony nie mógł w to uwierzyć, lecz uznał, iż panią premier też nie ominie wczesna pobudka.
O krok od zagłady
„Jest najsilniejszą kobietą naszych czasów stojącą na czele rządu, a i w odległej przeszłości trudno byłoby znaleźć jej podobną” – mówił miesiąc później w CBS guru amerykańskich komentatorów Walter Cronkite. Premier Izraela Golda Meir to, co osiągnęła, zawdzięczała tylko sobie. Nie złamało jej za młodu życie w biedzie ani późniejsza choroba nowotworowa. Jednak najtrudniejsza próba zaczęła się dla niej w święto Jom Kipur.
Zgodnie z radą Dajana zarządziła tylko częściową mobilizację rezerwistów, bojąc się, iż powołanie wszystkich 400 tys. pod broń zostanie odebrane przez Zachód jako prowokacja. Potem spotkała się z ambasadorem USA. Kenneth Barnard Keating zastrzegł, iż Izrael może liczyć na amerykańską pomoc tylko w tym przypadku, gdy jasne dla świata będzie, że agresorem są Arabowie. W razie ataku wyprzedzającego – do którego doszło podczas wojny sześciodniowej – Waszyngton groził zerwaniem współpracy.
Z tą niewesołą informacją premier udała się na posiedzenie rządu. Dochodziło południe. Natomiast w Waszyngtonie dopiero świtało. Mimo to Henry Kissinger został obudzony przez asystenta. Wiadomość, że na Bliskim Wschodzie wkrótce wybuchnie wojna, przyjął z niedowierzeniem. Jednak kazał zbudzić prezydenta i wezwać do Białego Domu sowieckiego ambasadora. Anatolij Dobrynin przybył szybko, lecz tylko po to, by okazać ostentacyjne zdumienie.
Tamtego dnia jedynie Sadat trzymał rękę na pulsie wydarzeń: to on podjął decyzję o przyspieszeniu ataku o cztery godziny. Gdy zegarki wskazywały 13.50, egipskie i syryjskie samoloty rozpoczęły nalot na izraelskie pozycje. Zaraz potem zaczęła się nawała artyleryjska. Na koniec przez Wzgórza Golan ruszyły do ataku setki syryjskich czołgów. Równie sprawnie szło Egipcjanom sforsowanie Kanału Sueskiego. Wielki wał ziemi po drugiej stronie, mający temu przeszkodzić, rozmyto uderzeniem wody z setki zakupionych w Niemczech Zachodnich pomp strażackich. Kluczowe punkty oporu łatwo zdobyli egipscy komandosi. Żydzi natomiast tracili swoje kolejne atuty. Sowieckie rakiety przeciwlotnicze i działka strąciły w jeden dzień tylko nad Wzgórzami Golan 40 izraelskich samolotów. Ale najtragiczniej przedstawiała się kwestia powstrzymania syryjskich wojsk pancernych. Po przełamaniu obrony parły one w stronę rzeki Jordan. Na jej drugim brzegu rozpościerały się pola Galilei. Idealny teren walki dla sowieckich T-62. Aby je powstrzymać, posyłano natychmiast na front kompanie formowane w biegu przez rezerwistów, potem plutony, a na koniec nawet pojedyncze czołgi, zaraz po skompletowaniu załogi. Panował totalny chaos, bo dowództwo straciło kontrolę nad sytuacją.
Armia izraelska dzięki determinacji żołnierzy stawiała zacięty opór. Syryjskie natarcie zatrzymała 7 Brygada Pancerna. Izraelska jednostka została w trakcie walki niemal doszczętnie zniszczona, ale syryjskie czołgi nie wjechały na pola Galilei, dając czas Żydom na zorganizowanie obrony. W tym momencie Izrael mógł liczyć – jak pisze Georges Corm – „na cud i profesora nauk politycznych, o niemieckich korzeniach, wyznającego judaizm”. Pod koniec pierwszego dnia wojny Kissinger konsultował się z Kremlem i przywódcami walczących krajów, proponując zawieszenie broni i powrót do sytuacji sprzed wybuchu konfliktu. Zwycięscy Arabowie nie chcieli o tym słyszeć, choć Egipcjanie, gdy opanowali cały Synaj, nagle wstrzymali ofensywę.
To dawało Izraelowi szansę do kontrataku. Przeprowadzono go w trzecim dniu wojny. Do natarcia rzucono 170 czołgów, którymi dowodził gen. Awraham Adan. „Uderzyła w nas nawała rakiet. Nigdy się z czymś takim nie spotkaliśmy” – wspominał po latach rozmowie z dziennikarzem „Sunday Times” anonimowy oficer izraelskiej armii. Wystarczyło kilka chwil i połowa izraelskich maszyn płonęła. Reszta wycofywała się w popłochu. To była kolejna klęska. Minister Dajan zaproponował Goldzie Meir rozważenie sięgnięcia po wyprodukowaną w wielkiej tajemnicy broń atomową.
Kto wspomoże Żydów
„Nikt nie wątpił, że ewentualne arabskie zwycięstwo zakończyłoby się rzezią Żydów i sowieckim triumfem” – pisze Konstanty Gebert w książce „Miejsce pod słońcem. Wojny Izraela”. Co ciekawe, Europa Zachodnia, w zamian za święty spokój, gotowa była zapłacić taką cenę. Natomiast Henry Kissinger uznał, że Ameryka po przegranej wojnie w Wietnamie nie może sobie pozwolić na porzucenie kolejnego sojusznika.
Wiedząc, iż armii izraelskiej kończą się zapasy amunicji i sprzętu, przekonał prezydenta Nixona do dostarczenia drogą lotniczą zaopatrzenia Państwu Żydowskiemu. Uruchomienie mostu powietrznego okazało się nie takie proste. Izraelskie linie lotnicze El Al miały za mało samolotów, komercyjni przewoźnicy odrzucali zlecenia. Broń na Bliski Wschód musiało dostarczyć lotnictwo USA – jednak natrafiło na kolejną przeszkodę. Wszystkie europejskie kraje NATO odmówiły wydania zgody na lądowanie amerykańskich samolotów wiozących broń dla Żydów. Tym sposobem skazywano ich na zagładę, jednak obawa przed arabskim embargiem naftowym była silniejsza od potencjalnych wyrzutów sumienia.
Bardzo możliwe, że Izrael ocalał dzięki wojnie w Angoli. Ostatni z kolonialnych konfliktów wszczęła Portugalia, za co spotkały ją międzynarodowe sankcje. Rząd w Lizbonie zgodził się więc udostępnić amerykańskiemu lotnictwu bazę na Azorach w zamian za zniesienie przez Waszyngton restrykcji handlowych oraz dostawę nowoczesnego sprzętu dla armii. Kissinger zaakceptował ofertę. Dzięki temu samoloty transportowe, lecąc z USA do Izraela, mogły na Azorach lądować, by uzupełnić paliwo w bakach.
Amerykanie w krótkim czasie przekazali sojusznikowi 22 tys. ton zaopatrzenia, 200 czołgów, pociski przeciwpancerne, rakiety ziemia-powietrze, systemy radarowe, haubice samobieżne, kilkadziesiąt samolotów i helikopterów. Dzięki operacji Nickel Grass wojska izraelskiemu miały broń niezbędną do rozpoczęcia kontrofensywy. Oczywiście ZSRR uruchomił podobny most powietrzny z zaopatrzeniem dla Syrii i Egiptu. Jednak gdy minął efekt zaskoczenia, o wyniku wojny zaczęły decydować wyszkolenie i bitność żołnierzy, a także jakość kadry dowódczej oraz sprzętu. Te atuty miał po swej stronie Izrael. Dobitnie pokazała to bitwa pancerna stoczona 14 października na Synaju. W rejonie przełęczy Mitla przeciw atakującym 500 czołgom egipskim rozpoczęło kontrnatarcie 430 izraelskich. Największe starcie wojsk pancernych od czasu słynnej bitwy na Łuku Kurskim wygrali Żydzi, niszcząc 260 pojazdów wroga.
W tym momencie siły zbrojne Egiptu przestały być zdolne do wznowienia ofensywy. Zdesperowany Sadat w wystąpieniu przed Zgromadzeniem Narodowym zapowiedział odwetowy atak rakietowy na izraelskie miasta. Zaniepokoił tym Amerykanów i zaskoczył Sowietów. W Kairze zjawił się premier ZSRR Aleksiej Kosygin. Sztabowcy Armii Radzieckiej nie mieli wątpliwości, że Arabowie już przegrali wojnę. Kosygin chciał jednak wynegocjować jak najkorzystniejszy dla nich pokój. Ale Sadat uparcie odmawiał zgody na zawieszenie broni. Wówczas Breżniew napisał list do Nixona, w którym proponował wspólne uporządkowanie Bliskiego Wschodu.
Rozgrywka gigantów
Kiedy w Moskwie zjawił się Kissinger, izraelskie wojska sforsowały Kanał Sueski, a egipska 3 Armia znalazła się w potrzasku okrążona na Synaju. Droga na Kair stała otworem. Równie tragicznie przedstawiały się sprawy w Syrii. Gdyby Żydzi zdecydowali się kontynuować ofensywę, wkrótce zdobyliby Damaszek. Mimo to sekretarz stanu USA miał wiele powodów, by obawiać się negocjacji. „Gdy wylądował, dowiedział się o czystce współpracowników, jaką przeprowadził Nixon w rozpaczliwej próbie oddalenia od siebie zarzutów o Watergate. Prezydent Stanów Zjednoczonych stracił kontrolę nad państwem i walczył już tylko o polityczne przetrwanie” – opisuje Gebert.
Kissinger, zdany tylko na siebie, przedstawił plan zawieszenie broni, po czym osiągnął szybkie porozumienie z Breżniewem. „To, czego Kosygin nie załatwił w Kairze z naszym przyjacielem Sadatem przez trzy dni, ja załatwiłem z naszym przeciwnikiem Kissingerem w cztery godziny” – chwalił się potem gensek. Zgodnie z ustaleniami przedstawiciele USA i ZSRR w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przeforsowali 22 października uchwalenie rezolucji nr 338. Żądała ona wstrzymania walk przez wszystkie stronny, co też nastąpiło. Ale Anwar Sadat chciał na koniec zademonstrować, iż nadal ma coś do powiedzenia. Pomogły mu w tym dobre kontakty z marszałkiem Andriejem Grieczko. Pozwolił on obsłudze wyrzutni rakietowych SS-20 odpalić na prośbę prezydenta Egiptu dwa pociski w stronę Izraela – ale oba zboczyły z kursu i wybuchły na Synaju.
Jednak ta niemająca żadnego militarnego znaczenia prowokacja uruchomiła lawinę zdarzeń. Kissinger uznał, że Breżniew nie zamierza dotrzymywać umowy, a Żydzi wznowili ofensywę na Kair i Suez. Mosze Dajan chciał dopaść wyrzutnie rakietowe i rzucić Egipt na kolana. Wówczas Breżniew zaczął podejrzewać, iż Kissinger go oszukał. Posłał więc bezpośrednio Nixonowi depeszę z żądaniem dotrzymania umów. Gdy nie otrzymał odpowiedzi, wysłał kolejną. „Jeśli uzna Pan, że nie możecie podjąć wspólnych z nami działań w tej sprawie, staniemy wobec konieczności podjęcia jednostronnie odpowiedzialnych kroków. Nie możemy zezwolić na izraelską arbitralność” – ostrzegał. W języku dyplomacji oznacza to, że Związek Radziecki szykuje się do zbrojnej interwencji na Bliskim Wschodzie.
Na Kremlu nikt nie miał świadomości, że z powodu Watergate przywódca USA zupełnie przestał się interesować tamtym regionem. Obie depesze trafiły do ręki Kissingera, kiedy sowiecka flota płynęła już w stronę brzegów Izraela, a siedem dywizji desantowych zaczęto szykować do przerzucenia w rejon konfliktu. Zbliżała się północ 24 października, gdy sekretarz stanu zwołał posiedzenie rządu. Jedynie prezydent Nixon poszedł spać. Afera Watergate zdruzgotała go psychicznie i nawet groźba wybuchu wojny światowej nie obchodziła przegranego polityka. Przejąwszy kontrolę nad państwem, Kissinger zarządził podniesienie gotowości bojowej sił zbrojnych USA na całym świecie. Zaś w stronę brzegów Egiptu pożeglowały dwa lotniskowce wraz z eskortą. Po czym sekretarz stanu posłał do Moskwy, w imieniu śpiącego prezydenta, depeszę. Uprzedzał, że wszelkie jednostronne kroki „wywołają nieobliczalne konsekwencje niebędące w interesie żadnego z naszych krajów, a które położyłyby kres wszystkiemu, co z takim trudem staraliśmy się osiągnąć”. Komunikując Breżniewowi, iż jeśli ten pośle sowieckich żołnierzy przeciw Izraelowi, to Stany Zjednoczone są gotowe na III wojnę światową.
W Moskwie wstawał świt, gdy członkowie Biura Politycznego musieli znosić atak wściekłości Breżniewa. Przywódca ZSRR pomstował na Amerykanów i „Żyda Kissingera”, jednak wywołać wojny światowej nie chciał. Nikt też nie poparł marszałka Grieczko domagającego się zignorowania gróźb Waszyngtonu. Pomimo swojego nastroju Breżniew zaakceptował treść bardzo pojednawczej depeszy. W odpowiedzi na nią sekretarz stanu zaproponował powrót do stołu rozmów, obiecując zdyscyplinowanie Izraela. Goldę Meir czekała tamtego dnia przykra niespodzianka. Jej przyjaciel Kissinger przesłał twarde ultimatum. Albo godzi się na rozmowy pokojowe z Sadatem i wycofanie wojsk żydowskich za Kanał Sueski, albo Stany Zjednoczone wstrzymują pomoc militarną. Wbrew oporowi generałów premier przyjęła te warunki. To otworzyło możliwość rozpoczęcia rozmów, które przyniosły, po porozumieniu w Camp David, sukces obu stronom konfliktu.
Egipt mógł znów uruchomić Kanał Sueski i zawiązać, upragniony przez Sadata, sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Kosztem uznania, wbrew krajom arabskim, państwa Izrael. Żydzi zyskali pokój oraz bezpieczną, zachodnią granicę dla swojej ojczyzny. Jedynie Kreml przegrał, tracąc wpływy nad Nilem. Odtąd kluczowym sojusznikiem Moskwy na Bliskim Wschodzie stała się Syria.