Portoryko nie spłaciło w terminie zobowiązań i stało się technicznym bankrutem. 58 mln dol. – tyle miało wpłynąć w nocy z poniedziałku na wtorek na konta wierzycieli Public Finance Corporation, agendy portorykańskiego rządowego banku rozwoju, odpowiadającej za emisję obligacji. Wpłynęło zaledwie 628 tys. dol.
Władze wyspy od miesięcy nie ukrywały, że to nastąpi. – Ten dług jest niespłacalny. To nie polityka, to matematyka – mówił w czerwcu gubernator Alejandro García Padilla.
Według Bloomberga wyspiarze powinni w ciągu roku wykupić zobowiązania o łącznej wartości 5 mld dol. Cały dług Portoryko jest w tej chwili wyceniany na 72 mld dol. To ponad 100 proc. PKB tego nieinkorporowanego terytorium USA, półtora raza więcej, niż UE wydała na bailout hiszpańskiego sektora bankowego. Co gorsza, szanse na spłatę są mizerne – gospodarka karaibskiej wyspy dobre chwile przeżyła dekadę temu, zanim amerykańskie firmy zaczęły przenosić produkcję do Chin. Od tamtej pory zwijała się o 1 proc. rocznie. Bezrobocie sięgnęło poziomu 12 proc. O tyle samo, ze względu na emigrację do USA, skurczyła się populacja.
58-milionowe zobowiązania, których administracja Garcíi nie uregulowała, to łatwy łup. Chodzi o moral obligation bonds, obligacje municypalne, których zabezpieczeniem nie są podatki czy planowane zyski, a wyłącznie zapewnienie emitenta. Co więcej, olbrzymia większość portorykańskich moral obligation bonds znajduje się w portfelach lokalnych unii kredytowych, a więc zwykłych wyspiarzy, których skłonność do procesowania się władze oceniają jako niewielką.
Znacznie trudniejszym orzechem do zgryzienia będą amerykańskie fundusze inwestycyjne i hedgingowe. Tylko te drugie posiadają w swoich portfelach trzecią część portorykańskiego długu. Grupa 34 takich instytucji wynajęła byłych pracowników MFW, którzy mają udowodnić, że wyspiarze mogą spłacić długi, o ile przytną wydatki, zwłaszcza na edukację, której koszty wzrosły od 2005 r. o 39 proc. Fundusze liczą, że wcześniej czy później ktoś – najpewniej Waszyngton – spłaci zobowiązania. Bankructwo karaibskiego terytorium mogłoby wszak wstrząsnąć wartym 3,7 bln dol. rynkiem obligacji rządowych i municypalnych w samej Ameryce. Błąd. Biały Dom kilkakrotnie zapowiadał, że bailoutu Portoryko nie będzie.
Ale i Portorykańczycy mają swojego eksperta z MFW. Z analizy byłej wiceszefowej Funduszu Anne Krueger wynika, że renesans Portoryko wymaga strzyżenia długów o co najmniej 35 proc. W innym przypadku wyspie grozi los Argentyny, która rok temu odmówiła spłaty długów i wdała się w wielomiesięczne spory prawne. Optymalnym rozwiązaniem są zmiany prawne: nadanie wyspie praw wynikających z Chapter 9, prawa upadłościowego dla samorządów. Obowiązuje ono we wszystkich stanach USA, a ostatnio pozwoliło ustabilizować finanse Detroit. Za takim wyjściem opowiedzieli się najważniejsi kandydaci w wyborach prezydenckich 2016 r. Jeb Bush i Hillary Clinton, oboje zabiegający o głosy hiszpańskojęzycznego elektoratu w USA, który skrupulatnie śledzi sytuację wyspy. Z drugiej jednak strony część analityków podkreśla, że bankructwa wyspy nie dałoby się ogłosić na szczeblu centralnym – upadłość musiałyby ogłaszać kolejne jednostki samorządowe.
Dług Portoryko to 72 mld dol. Do zapłaty w tym roku jest 5 mld