Po majowych wyborach szkoccy nacjonaliści przyjmą rolę języczka u wagi w polityce dawnego imperium
Szkoccy nacjonaliści zdecydują, kto będzie rządzić Wielką Brytanią. Po majowych wyborach trzecią co do wielkości siłą polityczną w Zjednoczonym Królestwie zostanie Szkocka Partia Narodowa (SNP), która opowiada się za niepodległością północnej części wyspy. Najprawdopodobniej przypadnie jej rola języczka u wagi, co pozwoli jej stawiać twarde warunki w zamian za poparcie rządu, a być może też umożliwi próbę przeforsowania jeszcze jednego referendum niepodległościowego.
Według większości sondaży z końca marca w skali kraju sympatie zaczęły się minimalnie przechylać na stronę rządzących konserwatystów Davida Camerona, ale ich przewaga nad Partią Pracy jest na tyle mała, że mieści się w granicach błędu statystycznego (konserwatyści mają 33–36 proc. poparcia, laburzyści 32–35 proc.). Na bezpiecznym trzecim miejscu jest Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która postuluje wyjście kraju z Unii Europejskiej, z poparciem rzędu 12–15 proc. Z tym że w obowiązującej w Wielkiej Brytanii większościowej ordynacji odsetek głosów w skali kraju w niewielkim stopniu przekłada się na rozdział mandatów w Izbie Gmin. Najbardziej poszkodowana będzie właśnie UKIP, która może liczyć na zaledwie kilka mandatów. Konserwatyści mają szanse pozostać najliczniejszą frakcją w parlamencie, ale i im, i laburzystom zabraknie po ok. 30–40 mandatów do bezwzględnej większości, co oznacza, że Wielka Brytania zapewne znów będzie miała rząd koalicyjny. Jednak tradycyjna trzecia siła i dotychczasowy koalicjant konserwatystów, czyli Liberalni Demokraci, najprawdopodobniej zmniejszy swój stan posiadania o połowę – do ok. 25 mandatów.
W tej sytuacji niespodziewanie trzecią pod względem liczebności frakcją w Izbie Gmin będzie Szkocka Partia Narodowa. Niespodziewanie, bo w dotychczasowym parlamencie miała tylko sześciu posłów, a na dodatek wydawało się, że przegrane wrześniowe referendum niepodległościowe w Szkocji i odejście długoletniego przywódcy Alexa Salmonda będzie dla nacjonalistów dotkliwym ciosem. Stało się jednak zupełnie inaczej – od czasu referendum liczba członków SNP zwiększyła się czterokrotnie i przekracza obecnie 100 tys. (cała Szkocja liczy 5,3 mln mieszkańców), wzrosło też sondażowe poparcie dla niej. Według najostrożniejszych szacunków w składającej się z 59 okręgów wyborczych Szkocji kandydaci SNP wygrają w 40, te bardziej optymistyczne mówią nawet o 50. Stanie się to kosztem przede wszystkim Partii Pracy, której bastionem była od wielu lat Szkocja. – Po dekadach bez żadnego wpływu na Westminster rozbijemy istniejący układ – zapowiedział Salmond.
Koalicja z konserwatystami czy nawet nieformalne wspieranie rządu Davida Camerona nie wchodzą w grę, bo liderka SNP Nicola Sturgeon deklaruje, że jej głównym celem w majowych wyborach jest odsunięcie go od władzy w Londynie. Ale w przypadku Partii Pracy nie można niczego wykluczyć. Wprawdzie we wrześniowym referendum trzy główne ogólnokrajowe partie – konserwatyści, laburzyści i Liberalni Demokraci – wspólnie opowiadały się przeciw szkockiej secesji, ale ich lider Ed Miliband nie odrzuca koalicji w sposób jednoznaczny. Szczególnie że poza kwestią niepodległości Szkocji laburzyści i SNP – która wbrew nazwie jest partią lewicową – są programowo dość bliskie i obie ostro sprzeciwiają się polityce oszczędnościowej rządu Camerona, która była bolesna, ale uzdrowiła brytyjską gospodarkę. Sturgeon sugeruje też, że jakaś forma poparcia gabinetu laburzystów – niekoniecznie wchodząc od razu do koalicji rządowej – byłaby możliwa, ale będzie miała swoją cenę. Warunki, jakie stawia, to więcej uprawnień dla szkockiego parlamentu, zakończenie polityki oszczędnościowej i rezygnacja z planów budowy nowych łodzi podwodnych z głowicami jądrowymi, które mają zastąpić stacjonujące w Szkocji Tridenty. Ale jeśli pojawi się szansa na powtórzenie referendum niepodległościowego, to SNP z pewnością z tego skorzysta. – Nie będę udawała, że niepodległość Szkocji nie jest już celem SNP – mówiła podczas jednego z wieców Sturgeon.
Zdaniem ośrodka badania opinii publicznej Populus, który przeanalizował prawdopodobieństwo różnych koalicyjnych scenariuszy powyborczych, szansa na to, że SNP w jakiejś formie będzie współtworzyć rząd lub go popierać, wynosi 50,6 proc. Szanse na to, że powstanie rząd laburzystowski bez udziału szkockich nacjonalistów albo koalicja kierowana przez konserwatystów, są znacznie mniejsze.
Ale wpływ SNP na życie polityczne Wielkiej Brytanii nie ograniczy się do tego, czy umożliwić rządzenie Partii Pracy. Chce ona, by – będąc trzecią siłą parlamentarną, jej przedstawiciele zasiadali we wszystkich komisjach Izby Gmin, czyli współdecydowali o przygotowywanych ustawach. Problem w tym, że niemal wszystkie sprawy dotyczące Szkocji, takie jak szkolnictwo, służba zdrowia, opieka społeczna, już teraz są w kompetencjach szkockiego rządu i parlamentu. Pytanie, dlaczego w sytuacji, gdy Izba Gmin ma bardzo ograniczony wpływ na sprawy Szkocji, szkoccy deputowani mieliby decydować o sprawach, które dotyczą tylko pozostałej części kraju, nie jest bezzasadne. Nie mówiąc już o tym, że znacznie zyska finansowo – obecnie SNP otrzymuje z brytyjskiego budżetu 187 tys. funtów rocznie, w przypadku 40-osobowej reprezentacji będzie to już 830 tys. funtów.