7 tysięcy osób protestowało w Reykjaviku przeciwko decyzji rządu o rezygnacji z ubiegania się Islandii o członkostwo w Unii Europejskiej. Jak na Reykjavik to sporo, bo w islandzkiej stolicy mieszka mniej niż 120 tysięcy ludzi.

Islandczycy są w większości negatywnie nastawieni do pomysłu przystąpieniu ich kraju do Wspólnoty. Nie podoba im się jednak, że rząd podjął swoją decyzję nie pytając nikogo o zdanie. Kilkusetletnia tradycja i praktyka polityczna kraju wymaga, by przy podejmowaniu tak ważnego postanowienia zorganizować powszechne referendum oraz przeprowadzić debatę w parlamencie, Alhtingu.

Gdy Islandia 6 lat temu przystępowała do negocjacji akcesyjnych z Brukselą, ówczesny rząd obiecał, że po ich zakończeniu, a przed ostateczną decyzją, zostaną przeprowadzone konsultacje społeczne. Zdaniem uczestników dzisiejszej demonstracji, ta obietnica jest wciąż aktualna. Tymczasem obecna centrowo-prawicowa koalicja rządowa postanowiła załatwić sprawę listem ministra spraw zagranicznych Gunnara Sveinssona do Komisji Europejskiej. Nie poinformowano o tym ani parlamentu ani społeczeństwa, przyzwyczajonego do form tak zwanej demokracji bezpośredniej.

Dzisiejsza manifestacja w Reykjaviku była największa od czasu kryzysu finansowego, który dotknął Islandię w latach 2008-2009.