Bez doświadczenia, zatrudniani „po znajomości”, z wysokimi pensjami – członkowie gabinetów politycznych w jednostkach samorządu terytorialnego są powoływanie równie chętnie, jak ci w ministerstwach. I choć wszystkie partie deklarowały chęć zlikwidowania gabinetów, to projekt ustawy w tej sprawie utknął w Sejmie.

W 1997 roku SLD przeforsował ustawę pozwalającą ministrom na tworzenie gabinetów politycznych. Ich pracownicy zajmują się obsługą ministrów. Mają im doradzać, nadzorować przygotowanie dokumentów. Z reguły są to działacze partyjni, z którymi ministrowie współpracowali w przeszłości, sprawując inne funkcje. Często członkami gabinetów politycznych zostają byli działacze młodzieżówek partyjnych, dla których praca u boku ministra jest pierwszą w życiu.

W 2008 roku Sejm dał możliwość tworzenia w jednostkach samorządu terytorialnego gabinetów politycznych. Członkowie gabinetów politycznych burmistrzów czy starostów mieli spełniać podobne funkcje jak ci w gabinetach ministrów.

Ustawa była powszechnie krytykowana. Krótko po jej wejściu w życie okazało się, że gabinety polityczne stają się przyczółkiem dla tworzenia miejsc pracy dla „swoich”, a doradcy często nie posiadają odpowiednich kwalifikacji. Od 2011 roku przedstawiciele wszystkich partii zdążyli opowiedzieć się przeciwko gabinetom. PiS jako pierwsze złożyło także projekt ustawy w tej sprawie. Swoje projekty przedstawił także SLD i koalicja PO-PSL. Wszystkie kluby parlamentarne zgadzały się na likwidację gabinetów w samorządach. Projekt utknął w Sejmie, a starostowie i wojewodowie dalej zatrudniają doradców.

Burmistrzowie i prezydenci miast mogą zatrudniać od trzech do maksymalnie siedmiu asystentów lub doradców. W 2011 roku Stanisław Żelichowski krytykujący gabinety polityczne mówił, że ich likwidacja na wszystkich szczeblach władzy przyniosłaby 460 mln zł oszczędności. Adam Hofman podczas prezentacji ustawy likwidującej gabinety polityczne mówił, że koszt ich funkcjonowania od początku rządów PO to 3 mld zł.

Członkowie gabinetów politycznych na wszystkich szczeblach są zatrudniani poza konkursami. Ustawa nie określa także, jakie kompetencje i doświadczenie zawodowe powinni mieć członkowie gabinetów politycznych. Burmistrz Trzemeszna zatrudnił więc jako swojego asystenta absolwenta ekonomii z doświadczeniem rachmistrza podczas spisu rolnego, który doradza w sprawach szkół, gospodarki komunalnej, dróg, inwestycji i informatyzacji Urzędu Miasta.

Samorządy nie mają też obowiązku umieszczania nazwisk członków gabinetów politycznych w BIP-ach. Efekty są takie jak chociażby w powiecie myszkowskim. Na stanowisku doradcy został tu zatrudniony Mariusz Kozłowski – były wicestarosta powiatu będzińskiego. Problem w tym, że choć zatrudniony jest na pełny etat od sierpnia, wielu urzędników starostwa do połowy grudnia o nim nie słyszało. Nie znają go też powiatowi radni. Sekretarz powiatu nie potrafiła radnym wskazać prawidłowo ani piętra, ani pokoju, w którym doradca starosty ma swój gabinet. Doradcy swojego burmistrza nie znają także radni z Zawiercia. Tu do zmian w gabinecie politycznym dochodzi często, a - jak piszą lokalne media – jego członkowie są partyjnymi kolegami burmistrza.

Przykłady na to, że gabinety polityczne starostów czy wójtów są często wykorzystywane jako przyczółki dla „swoich” można mnożyć. W ten sposób zatrudnienie znalazł m.in. były burmistrz Trzebiatowa Sławomir Ruszkowski, który został zatrudniony jako doradca Kazimierza Sacia – starosty trzebiatowskiego. Z kolei specjalne nowe stanowisko u boku burmistrza Tuchowa zostało utworzone dla Mieczysława Krasa. Zdaniem lokalnych mediów burmistrz i doradca są bliskimi znajomymi. Doradca został zatrudniony, bo: „stratą dla Tuchowa byłoby nie wykorzystać ogromnej wiedzy i doświadczenia samorządowego, którymi dysponuje Kras”.

Lokalni włodarze coraz częściej doceniają także profesjonalne doradztwo w zakresie kreowania wizerunku i zatrudniają w swoich gabinetach politycznych specjalistów w tym zakresie. Zatrudnia ich większość prezydentów miast, ale także starostwa m.in. w Brzegu, Kielcach, Puławach czy Słupcy.

Mimo, że kolejni członkowie gabinetów politycznych ministrów budzą emocje, zwłaszcza jeśli chodzi o ich młody wiek i wykształcenie, nie widać szansy na ich likwidację.