Szwecja to nie pierwszy kraj Zachodniej Europy, gdzie w ostatnich latach dochodzi do zamieszek na tle etnicznym - w podobnych okolicznościach. W 2005 roku we Francji rozruchy wybuchły po śmierci w wypadku dwóch młodych Arabów uciekających przed policją. W 2011 w Anglii zamieszki sprowokowało zastrzelenie młodego czarnoskórego gangstera podczas próby aresztowania.

I w Paryżu i w Londynie protesty przeciw policji szybko przerodziły się w falę zniszczenia, a potem rozlały do innych miast. Były pewne różnice - we Francji głównym zajęciem uczestników rozruchów stało się palenie samochodów. Spłonęło ich prawie 9 tysięcy. Trwały też znacznie dłużej - trzy tygodnie i nie włączyła się do nich młodzież rdzennie francuska. W 5-dniowych brytyjskich zamieszkach uczestniczyła też biała młodzież z ubogich dzielnic, a głównym celem stał się masowy rabunek sklepów.

We Francji efektem zamieszek było zaostrzenie kryteriów imigracji i wzmocnienie szeregów policji. W Wielkiej Brytanii premier David Cameron mówił: "To jest przestępczość - w czystej postaci. Trzeba ją skonfrontować i pokonać. Widać jasno, że trzeba nam więcej policji i jej jeszcze bardziej zdecydowanego działania". Od tego czasu doszło jednak do redukcji liczby brytyjskiej policji.

Na razie nie wiadomo, jak postąpią Szwedzi. Podobne były bowiem nie tylko przebieg, ale i tło wszystkich trzech wybuchów - bezrobocie, brak wykształcenia i perspektyw, codzienny kontakt ze światem przestępczym i poczucie wykluczenia.