Brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych przyznało, że zapłaciło 10 tys. funtów za konserwację 120-letniej siedmiometrowej anakondy, zwisającej u sufitu resortowej biblioteki. Ściągnęło to na resort zarzut wydawania pieniędzy podatnika lekką ręką.

Wąż nazwany Albertem to relikt z czasów kolonialnych. Otrzymał go w prezencie jeden z gubernatorów Gujany. Jego konserwacji dokonali eksperci z Muzeum Historii Przyrody prześwietlając rentgenem segment po segmencie, poddając zdjęcia specjalistycznej analizie i usuwając stary materiał, którym był wypchany i wkładając nowy.

Szef resortu William Hague na konferencji partyjnej w ub. miesiącu ujawnił, że wąż został poddany fachowej i pieczołowitej obróbce i jak się wyraził "z ufnością patrzy w przyszłość brytyjskiej polityki zagranicznej". Anakonda jest gatunkiem węża z rodziny dusicieli.

W reakcji na tę wypowiedź znany blogger Guido Fawkes w oparciu o przepisy o swobodnym dostępie do oficjalnej informacji zwrócił się o ujawnienie kosztów prac nad biologiczną odnową wypchanego gada.

Rzecznik resortu cytowany przez agencję Press Association bronił celowości wydania 10 tys. funtów na renowację węża, argumentując, że Albert jest "aktywem majątkowym" resortu i praca nad nim zalicza się do "niezbędnych kosztów utrzymania". Dodał, że w ostatnich 40-50 latach na Albercie nie wykonywano żadnych prac konserwatorskich.

O tym, że anakonda jest w złej kondycji uświadomiono sobie, gdy węża trzeba było przenieść w inne miejsce z powodu remontu biblioteki. Zdecydowano wówczas za jednym zamachem wyremontować bibliotekę i odnowić Alberta - tłumaczył rzecznik. Ekipie muzealników zajęło to pięć tygodni trudnych i intensywnych prac - tłumaczył rzecznik.

"W czasie, gdy z podatnika wyciska się każdego pensa, bulenie na wypchanego węża to zwariowany pomysł. Cenną anakondę trzeba było komuś podarować. Ministerstwo spraw zagranicznych jest resortem rządu, a nie muzeum przyrody" - skomentował sprawę John O'Connell z organizacji broniącej interesów podatnika (TaxPayers' Alliance).