Emocje się sprzedają – intelekt nie. Wie o tym każdy, kto kiedykolwiek usiłował coś sprzedać. Wiedzą o tym również politycy. Nie ma więc co liczyć na działania, które mogą mieć istotny pozytywny wpływ na warunki prowadzenia działalności gospodarczej, a co za tym idzie na poprawę sytuacji materialnej Polaków.
W polityce emocje sięgnęły do zenitu. Polaryzacja osiągnęła poziom niespotykany po 1989 roku. Wygląda na to, że głównym siłom politycznym to odpowiada. Jedni nie muszą już nic robić i tylko stawiają tamę, drudzy też nie muszą robić nic konstruktywnego, bo jak współpracować ze „zdrajcami”? Ze zdrajcami się walczy.
Żeby było jasne – mam dyskomfort dotyczący zachowania państwa polskiego po katastrofie smoleńskiej, ale mam też dystans do najcięższych oskarżeń formułowanych przez opozycję. Polski rząd prawdopodobnie z naiwności, megalomanii oraz nieumiejętności wyjęcia tej sprawy z ognia walki politycznej kompletnie się zaplątał, dał się Rosjanom wmanewrować i teraz nie umie się do tego przyznać. Jednak wnioski opozycji są zdecydowanie na wyrost. Od naiwności i megalomanii do zdrady jest jednak daleka droga.
Tak czy inaczej ta zdecydowana mniejszość, która nie zna się na wypadkach lotniczych, do której się zaliczam, załamuje ręce. W sytuacji tak głębokiego podziału jakakolwiek współpraca w zakresie modernizacji kraju wydaje się niemożliwa. Wchodzimy w leninowskie „kto kogo?”. Mam wrażenie, że mowa jest tylko o tym.
Kilka lat temu pewien ukraiński prominent tłumaczył mi, na czym polega zdecydowanie lepsza sytuacja Polski od Ukrainy. – „Wy, Polacy, macie choć kilka rzeczy, w których się wszyscy zgadzacie – mówił. My, Ukraińcy, nie mamy żadnej”. Mam wrażenie, że w Polsce zaczynamy mieć do czynienia z podobną sytuacją.
Liczą się tylko emocje wokół katastrofy smoleńskiej. Rząd nie musi już nic robić, byle stawiał tamę obłędowi opozycji
Przypomina mi się też lunch z pewnym amerykańskim dygnitarzem średniego szczebla z Pentagonu, który przybył do Warszawy z okazji wizyty Baracka Obamy. Republikanin. Zawzięty wróg prezydenta przez pół lunchu, do czasu aż rozmowa zeszła na interesy amerykańskie. Wówczas nagle zaczął używać słowa „my”. Ciekawe, czy my dzisiaj też możemy używać tego słowa. Po tym, co słyszę w mediach – wątpię.
I tak obecne – chyba nieodwracalne – zaognienie sytuacji sprawia, że unikalna szansa, przed jaką stanęliśmy jako kraj, ucieka bezpowrotnie. Według wszelkich badań jesteśmy najbardziej przedsiębiorczym narodem w Europie, jeszcze nam się chce, mamy wszelkie zasoby pozwalające nam się bardzo szybko rozwijać. Główną przeszkodą, żeby tak się stało, są „pęta z papieru kancelaryjnego”, które szczelnie tłumią energię Polaków, wypychają ich za granicę, nie pozwalają się rozwijać. Uwolnienie tej energii – jak w 1988 roku przez Mieczysława Wilczka – powinno być najważniejszą sprawą dla każdego rządu. Niestety, w tej kluczowej sprawie od wielu lat nie dzieje się nic lub prawie nic. I nie ma nadziei, żeby stało się to tematem jakiejkolwiek, nawet małej, polaryzacji. Temat nie jest sexy i nie rozpali emocji. Współpraca w tej mało politycznej dziedzinie pomiędzy głównymi siłami politycznymi też jest z powodów wyżej opisanych niemożliwa.
Co nas zatem czeka? Sądzę, że długoletnie zapasy polityków w kisielu i niemożność wynikająca z tego, że żadna ze stron sporu nie będzie w stanie odnieść przekonującego zwycięstwa wyborczego. Jednak pętla na szyi – szczególnie małego i średniego biznesu – będzie się zaciskać. A to za sprawą szarych i niewidocznych wyższych urzędników ministerialnych, którzy w zaciszu gabinetów niewidzialnie będą „regulować” i „cywilizować” kolejne obszary działalności gospodarczej i życia Polaków, aż nie będzie czym oddychać. Politycy bowiem już dawno stracili władzę nad klasą urzędniczą, a poza tym będą zajęci polaryzacjami opartymi na emocjach, co się – jak wiadomo – lepiej sprzedaje.

Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców