Były współwłaściciel spółki Art-B Andrzej Gąsiorowski, ścigany przez Polskę międzynarodowym listem gończym m.in. za oszustwa wobec banków, nie dostanie od sądu listu żelaznego. Decyzja jest ostateczna. Adwokat Gąsiorowskiego jest nią "bardzo rozczarowany".

List dawałby mieszkającemu od ponad 20 lat w Izraelowi "bohaterowi" jednej z najgłośniejszych afer III RP gwarancję, że nie zostałby aresztowany, jeśli przyjechałby do kraju.

W poniedziałek rzecznik Sądu Okręgowego Warszawie Wojciech Małek powiedział PAP, że sąd postanowił nie uwzględnić wniosku adwokata o taki list. Nie podał żadnego uzasadnienia tej decyzji. Nie przysługuje od niej odwołanie.

W 2011 r. mec. Wojciech Koncewicz wystąpił o list żelazny, by zapewnić Gąsiorowskiemu możliwość odpowiadania w Polsce z wolnej stopy. Obrońca ubiega się o umorzenie śledztwa, bo twierdzi, że nastąpiło już przedawnienie karalności większości zarzucanych mu czynów. Prokuratura Okręgowa w Warszawie uważa, że najważniejszy zarzut: oszustwa wobec polskich banków na ponad 4 biliony starych zł przedawnia się dopiero w 2016 r.

"Jestem bardzo rozczarowany; muszę zadzwonić do klienta i naradzić się co dalej" - powiedział PAP mec. Koncewicz. "Skoro wymiar sprawiedliwości RP nie potrzebuje pana Gąsiorowskiego, to zapewne będziemy czekali na przedawnienie wszystkich zarzutów" - dodał.

Podczas poniedziałkowego posiedzenia mec. Koncewicz argumentował przed sądem, że jego wniosek jest zasadny, skoro procedura zapewnia podejrzanemu czynny udział w postępowaniu. Mówił, że Izrael nie wydał Gąsiorowskiego Polsce jako swego obywatela i jedynie jego przyjazd do kraju na podstawie listu żelaznego "mógłby popchnąć do przodu" zawieszone śledztwo w jego sprawie.

Prokurator był przeciwny wnioskowi, bo "niezasadna byłaby gratyfikacja dla kogoś, kto ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości i utrudniał postępowanie" oraz "z bezpiecznego dystansu obserwował sytuację śledczą, w której część zarzutów już się przedawniła". Koncewicz replikował, że Gąsiorowski nie utrudniał śledztwa, bo składał obszerne wyjaśnienia w Ambasadzie RP w Izraelu.

Adwokat powiedział PAP, że Gąsiorowski chce też brać udział w nadal trwającym postępowaniu likwidacyjnym Art-B, co do którego ma wątpliwości. "Jego ojciec mieszka w Wałbrzychu, jest chory i mój klient chciałby go odwiedzać" - dodał adwokat.

Sprawa Art-B była najgłośniejszą aferą początków III RP

Sprawa Art-B była najgłośniejszą aferą początków III RP. Szybko wzbogaceni młodzi właściciele spółki - muzyk Bogusław Bagsik i lekarz Andrzej Gąsiorowski - zostali okrzyknięci "cudownymi dziećmi polskiego kapitalizmu". Bagsik dostał nawet Nagrodę Kisiela. Latem 1991 r. holding Art-B składał się z ponad 200 spółek i zatrudniał ok. 15 tys. pracowników.

Szefowie firmy zasłynęli z tzw. oscylatora - wykorzystywania opóźnienia w księgowaniu operacji czekami rozrachunkowymi w bankach, co umożliwiało uzyskiwanie dodatkowych zysków z tytułu podwójnego oprocentowania czeków w czasie tzw. drogi pocztowej. Omijając prawo, mieli zarobić w ten sposób 4,2 bln ówczesnych zł (420 milionów dzisiejszych zł) Z czasem wkoło nich zaczęły narastać wątpliwości; spekulowano m.in. o ich związkach z izraelskim wywiadem.

Obaj mieli zostać latem 1991 r. zatrzymani przez UOP, który w spektakularny sposób "najechał" wynajęty przez nich dwór w Pęcicach i stołeczną siedzibę firmy. Oni sami - ostrzeżeni - uciekli z Polski i osiedli w Izraelu, którego obywatelstwo uzyskali. Trwały tam negocjacje z polskimi prokuratorami i likwidatorem Art-B w sprawie zwrotu części ich zobowiązań. Izrael odmówił ich ekstradycji. Bagsik został w 1994 r. zatrzymany w Szwajcarii, wydany Polsce i skazany w 2000 r., m.in. za oscylatora, na 9 lat więzienia (odbył większość kary). Bagsik twierdził, że oscylator nie był przestępstwem i nikt na nim nie stracił.

Sąd uznał, że niedoskonałość systemu bankowego, brak rozeznania NBP i nieuczciwość bankowców ulegających magii pieniądza, były przyczynami, dla których w ciągu roku Art-B z małej spółki stała się wielką firmą, kierowaną przez rzekomych "artystów biznesu". "Nie bez winy są media, które pomogły wykreować ich jako czołowych przedstawicieli nowo powstającej klasy ludzi biznesu" - mówiła sędzia Barbara Skoczkowska.

Efektem afery było też kilka głośnych procesów. Czterech wysokich urzędników bankowych skazano w 1995 r. na kilkuletnie więzienie za ułatwienie Art-B wyprowadzenia pieniędzy z polskiego systemu bankowego. Od tego zarzutu uniewinniono zaś b. szefa NBP Grzegorza Wójtowicza.

Macieja Zalewskiego - b. posła Porozumienia Centrum i ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy - skazano w 2005 r. ostatecznie na 2,5 roku więzienia (odsiedział połowę; mówił, że proces był nieuczciwy; zarzuty oparto na zeznaniach Bagsika i Gąsiorowskiego). Uznano go za winnego próby wyłudzenia w 1991 r. od szefów Art-B pieniędzy dla spółki "Telegraf", której prezesem był przed objęciem w marcu 1991 r. funkcji ministra w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Według szefów Art-B to on ostrzegł o planach ich zatrzymania - od tego zarzutu sąd go uwolnił.