Mają trzy dzieci – tak, wychwalając wystąpienie Donalda Tuska, przewodniczący klubu PO Rafał Grupiński wyraził się o rodzinach, które otrzymają dodatkową dopłatę. Przygotował zresztą przemówienie, które było aprobatywne do przesady. Rozumiem, że trudno, by PO krytykowała premiera, ale niechby kilka osób potrafiło z sensem rozwijać jego myśli.
Przewodniczący klubu poza błędami językowymi (nagminnymi niemal u wszystkich posłów) zdołał pochwalić plan premiera za to, że nie tylko zostały przemyślane decyzje, ale także ich konsekwencje. Jakby ktoś mógł podejmować decyzje bez myślenia o konsekwencjach!
Przewodniczący klubu PO znał zapewne co najmniej ogólny ton planowanego wystąpienia premiera, które było zdecydowanie dobre – wyjąwszy to, na co zwrócił uwagę Janusz Palikot, czyli brak szerszych perspektyw. Zabrakło słów o potrzebie rozwoju nauki i innowacyjności, o wizji Polski dla ludzi młodych. Szkoda, że nie padło na ten temat choćby kilkanaście zdań.

Błędy językowe są świadectwem, że nie ma się nic do powiedzenia

Jednak ciekawi mnie reakcja posłów, których aż 130 miało – ich zdaniem – coś do powiedzenia, a faktycznie – niecała dziesiątka. Rozumiem, że przywódcy opozycji musieli być krytyczni, ale z wyjątkiem wspomnianego Palikota (który potem niepotrzebnie pomówił Jana Krzysztofa Bieleckiego o machlojki przy sprawie KGHM) w stopniu zdumiewającym nie mieli nic do powiedzenia. Jarosław Kaczyński nigdy, jak pamiętam, nie mówił tak źle, co świadczy o tym, że konkrety gospodarczo-socjalne są mu całkowicie obce lub że na tyle zgadzał się z premierem, iż nie wiedział, jak krytykować. Dwie absurdalne wypowiedzi, czyli że nie damy ruszyć KRUS (jakby już zaczynał walkę wyborczą o głosy polskiej wsi) oraz o utworzeniu biura interwencyjnego pod kierownictwem Zofii Romaszewskiej (chyba wydało się Kaczyńskiemu, że mamy czasy KOR), świadczą o tym dobitnie.
Nie lepiej poszło Leszkowi Millerowi, który wprawdzie upchnął kilka dowcipów, ale nie powiedział praktycznie nic. Natomiast pani Kempa swoim zwyczajem zarzuciła premierowi, że nie wiadomo, czy dokona tych zmian, jakie obiecał, i czy reformy staną się faktem. Zaiste nie wiadomo, ale przyszłość jest jedną niewiadomą, a dyskusja dotyczyła teraźniejszości. Natomiast zupełnie kompromitujące i niezrozumiałe było wystąpienie Grzegorza Napieralskiego. Widać było i słychać, że wyleciał z szefostwa SLD całkowicie zasłużenie.
Po tej dyskusji byłem nieco przestraszony. Bo o ile dobrze jest, gdy rząd ma silne plany, źle, że praktycznie nie istnieje kontrolująca go opozycja czy też opozycja, która mogłaby pomagać i zarazem krytykować. Jest to niedobre, gdyż rząd może się poczuć zbyt pewnie, a także dlatego, że mimo podziałów i nowych graczy nie widać innej ewentualności niż PO, która – jak wiemy – nie jest partią cudowną i zdolną wszystko naprawić, zreformować oraz ulepszyć. Kiepsko – innymi słowy – ma się polska demokracja, skoro jej ciało ustawodawcze nie wie, o czym mówić i jak mówić. I proszę nie lekceważyć błędów językowych i stylistycznych. To nie tylko szkolne braki, to świadectwo, że się nie ma nic do powiedzenia. Jak bowiem człowiek wie, co chce powiedzieć, to da sobie radę, natomiast mówienie – i to wielce emocjonalne – o niczym nieuchronnie prowadzi do czczej gadaniny oraz błędów językowych. Język jest efektem myśli, logiki, elementarnej racjonalności. I tak jak można zgrabną retoryką oszukać, tak nie można błędami językowymi przekonać.
Nie bardzo zresztą można pojąć, dlaczego posłowie tak niemal kompletnie nie mieli nic do powiedzenia, skoro sprawy poruszone i zaproponowane przez premiera stanowią przedmiot publicznych rozważań od co najmniej roku, jeśli nie dłużej. Byliśmy wszyscy pozytywnie zaskoczeni determinacją szefa rządu, ale nie problemami, jakie poruszał. Czy nie byłoby zatem stosowne zorganizować dla posłów jakiegoś szkolenia, uniwersytetu trzeciego wieku? Chętnie posłużymy pomocą.